Czy jesteś wyrodnym dzieckiem, jeśli nie chcesz opiekować się toksycznym rodzicem?

Nasza Czytelniczka przysyłając ten list napisała tak: "mam nadzieję, że sprowokuje on dyskusję na temat tego, czy każdy toksyczny rodzic powinien wymagać opieki od swoich dzieci. W Polsce panuje przekonanie, że każde dziecko, które oddało rodzica do domu starców jest "wyrodne". A czy kiedykolwiek ludzie pomyślą, że "wyrodny" może być ów rodzic, a nie to dziecko?".

Mam 30 lat, męża, dziecko i toksyczną matkę. Mama nie jest osobą zniedołężniałą, ale wymaga ode mnie, abym rzuciła wszystko, zamieszkała z nią i zapewniła jej całodobową opiekę. Zgodnie z jej marzeniem mam zostać jej pielęgniarką, sprzątaczką, praczką, kucharką i mamusią, która codziennie utuli ją do snu. Zaraz, zaraz...

Ci, którzy nie znają bliżej mojej matki zapewne współczują jej tego, że się takich niedobrych dzieci dochowała.

Przecież ja mam męża i kilkumiesięczne dziecko, które potrzebuje mojej miłości i opieki. Tymczasem toksyczna matka jest zazdrosna o moje szczęście i chce zrobić wszystko, żeby mi je odebrać. I właśnie owa matka rozpowiada dokoła jakie to ma niewdzięczne i wyrodne córki, które się nie chcą zająć nią na starość. Ci, którzy nie znają bliżej mojej matki zapewne współczują jej tego, że się takich niedobrych dzieci dochowała. A kto zacznie współczuć mi i mojej siostrze?

O mojej mamie nie można powiedzieć, że jest staruszką - niedawno osiągnęła wiek emerytalny, siedemdziesiątka jej "stuknie" dopiero za kilka lat. Mimo to zachowuje się ona tak, jakby miała co najmniej 90 lat i była obłożnie chora. Ilekroć do niej zadzwonię zawsze słyszę w słuchawce:

"Jestem chora, boli mnie to, to i tamto". - Mamo, a byłaś z tym u lekarza? - Nie, bo ja mam lęki i boję się wyjść z domu.

Bywały takie epizody, że jednak poszła do lekarza. Lekarz przepisał jej jakieś maści i tabletki.

- I co? Lepiej się czujesz mamo? - Nie, dalej mnie boli. - A zażywasz wszystkie lekarstwa? - Nie, bo ja ich nawet nie wykupiłam.

Ktoś by pomyślał: może dzieci zaniedbują tę kobietę finansowo i nie stać jej na zakup lekarstw?

Doszło nawet do tego, że mama zaczęła chodzić do lombardu, by zastawiać kolczyki i pierścionki.

Kiedyś było tak, że moja mama po wybraniu całej pensji / renty / emerytury szła na pocztę zapłacić rachunki, a całą resztę pieniędzy wydawała w ciągu kilku dni. Kiedy poczuła kasę w ręku, to zaczynała chodzić po rożnych sklepach i poprawiać sobie nastrój zakupami. "Kupiłam to, bo kosztowało tylko 5 złotych". A takich rzeczy za 5 złotych potrafiła jednorazowo kupić nawet dziesięć i z tego robiło się już 50 złotych. A to kilka dni pod rząd chodziła na pizzę, a to jeździła taksówką do koleżanki. Stwierdziła też, że nie opłaca jej się gotować w domu, więc kupowała obiady w barach i restauracjach. I po kilku dniach szastania pieniędzmi zdziwienie i narzekanie: "Ja nie mam z czego żyć! Nie mam na chleb!". Doszło nawet do tego, że mama zaczęła chodzić do lombardu, by zastawiać kolczyki i pierścionki, a w końcu sprzedała za bezcen całą biżuterię. Brała też chwilówki, które spłacała kolejnymi pożyczkami.

Mama - ilekroć do niej dzwonię - określa siebie jako "bezdomną sierotę".

Moja siostra już tego nie wytrzymywała i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Założyła mamie konto bankowe, którego jest współwłaścicielką. Siostra opłaca mamie wszystkie rachunki, a pozostałą część emerytury (około 700 złotych) dzieli mamie w ciągu miesiąca na cztery "tygodniówki". Tylko dzięki temu moja mama nie może już roztrwonić całej emerytury od razu. Oczywiście mama jest wielce niezadowolona z całej tej sytuacji, bo chciałaby przez cały czas móc dysponować wszystkimi pieniędzmi.

Mama - ilekroć do niej dzwonię - określa siebie jako "bezdomną sierotę". Ja rozumiem, że źle jest być samemu, ale z tą bezdomnością to raczej przesadza. Mieszka w centrum miasta we własnościowym, przestronnym (prawie 60 m2), 2-pokojowym mieszkaniu. Dzięki pieniądzom od starszej córki mogła sobie wymienić wszystkie okna na nowe i założyć centralne ogrzewanie. Mieszkanie niedawno malowała i wymieniała posadzkę w łazience. Myślę, że wiele osób może tylko pomarzyć o takich luksusach, ale mojej mamie nadal jest źle.

Obecnie rzadziej mówi o tym, że chce u nas mieszkać, ale ma już nowy pomysł - to ja przyjadę do niej!

Mama co najmniej od kilku lat w rozmowach telefonicznych ze mną nadmienia, że byłaby najszczęśliwsza, gdyby z nami zamieszkała. Teraz mam z mężem większe mieszkanie, ale wcześniej mieszkaliśmy w kawalerce. To brzmiało jak ponury żart, gdy mama wtedy proponowała, że skoro nie mamy drugiego pokoju, to ona będzie spała w przedpokoju albo w łazience.

Obecnie rzadziej mówi o tym, że chce u nas mieszkać, ale ma już nowy pomysł - to ja przyjadę do niej i z nią zamieszkam! Dzieli nas kilkaset kilometrów, a ja mam już swoje życie. Mam rzucić męża i dziecko i opiekować się nią?! W jej mniemaniu: tak.

Może mama potrzebuje opieki? - zapyta ktoś troskliwy.

Choć może chodzić, ma zdrowe ręce i nogi i nie jest zniedołężniała uważa, że powinna mieć całodobową opiekę.

Już od kilku lat opłacam mamie opiekunkę z MOPSu. Pani opiekunka robi mamie zakupy, sprząta, gotuje, pomaga się umyć i ubrać, chodzi do lekarza po recepty, zapisuje ją na wizyty do specjalistów. Mimo to moja mama uważa, że to ja - jako córka - powinnam się nią zajmować osobiście. Choć może chodzić, ma zdrowe ręce i nogi i nie jest zniedołężniała - uważa, że powinna mieć całodobową opiekę. Jeszcze nigdy się nie zdarzylo żeby mama była zadowolona z faktu, że ma opiekunkę. No bo ta opiekunka: "źle gotuje, robi złe zakupy, źle sprząta". Poprzednie opiekunki też jej nie pasowały.

Od ciągłego siedzenia w domu w mama wariuje - i to dosłownie i w przenośni. Od kilku lat ma naprzemienne epizody depresji i manii dodatkowo połączone z innymi zaburzeniami psychicznymi. W efekcie często trafia do szpitala psychiatrycznego.

To cud, że moja mama jeszcze żyje i jeszcze żaden z tych pijaczków jej nie okradł i nie zabił za kilka złotych.

W szpitalu nie chce stosować się do zaleceń lekarzy i wypluwa tabletki. Dlatego nawet po 2-miesięcznym pobycie na odziale nie widać efektów, a czasami wraca do domu będąc w manii. Kiedy mama jest depresyjna i rozmawiam z nią, to ciągle podkreśla, że nie widzi sensu życia i chce popełnić samobójstwo (i podkreśla, że już kiedyś się "truła" ziołowymi (!) tabletkami). Gdy jest w epizodzie manii, to też nie da się z nią wytrzymać - jej potoku słów i szalonej energii. Zaczyna wtedy spraszać do siebie różnych meneli z okolicy i stawia im wino i wódkę. To cud, że moja mama jeszcze żyje i jeszcze żaden z tych pijaczków jej nie okradł i nie zabił za kilka złotych. Wpada więc w totalne skrajności - albo całkowicie izoluje się od ludzi, albo zawiera mnóstwo kontaktów z ludźmi z marginesu.

Kiedyś - będąc w epizodzie manii - mama przyjechała do mnie i męża w odwiedziny. Niby "tylko" na trzy dni, ale byliśmy tak zmęczeni jej wizytą, że po prostu uciekaliśmy z domu. Ona siedziała w domu, a my wychodziliśmy na miasto.

Hmmm zauważy ktoś troskliwy: mama was wychowała, a wy nie chcecie jej się odwdzięczyć za jej poświęcenie i trud rodzicielski?!

Mama nie pracowała zawodowo, ale na nic (oprócz oglądania telewizji) nie miała czasu.

Zacznijmy może od tego, że moja mama przez ponad 40 lat swojego życia mieszkała pod jednym dachem z własną matką. Zamiast po ślubie "wyfrunąć" z gniazda ściągnęła do malutkiego mieszkania "pokój z kuchnią" swojego męża i zamieszkała w kuchni. Wszyscy gnieździli się tak przez lata. Na mojego ojca czekała w domu kłótliwa żona i wredna teściowa. Ojciec wytrzymał 10 lat, ale w końcu uciekł w alkoholizm i wrócił do swoich rodziców.

Moja mama chodziła do pracy, a gotowaniem, praniem, sprzątaniem i wychowywaniem dzieci zajmowała się jej matka - a więc nasza babcia. Kiedy mama w końcu dostała duże mieszkanie i się wyprowadzała z "rodzinnego gniazda", to nie potrafiła już normalnie funkcjonować. Mimo, że otrzymała wtedy rentę zdrowotną i nie pracowała zawodowo, to na nic (oprócz oglądania telewizji) nie miała czasu.

Potrafiłam siedzieć na szkolnej świetlicy nawet do godziny 16.00, mimo że mieszkałam kilka minut piechotą od szkoły.

Nie miała zwyczaju sprzątać w domu czegokolwiek oprócz umycia podłogi w kuchni (resztę kazała robić nam - dzieciom), nie przejmowała się też specjalnie gotowaniem obiadów. Rzadko kiedy po powrocie do domu zastawałam obiad. Mama zdążyła kupić kremówki albo inne słodycze, ale na obiad już jej nie wystarczało czasu. Wiele razy zdarzalo się, że jedliśmy obiad o godzinie 19.00 albo 20.00. Często jako 10-latka chodziłam do babci i dźwigałam ciężkie torby, do których babcia pakowała nam własnoręcznie robione pierogi i gołąbki (dodam tylko, że w tym czasie babcia miała już 80 lat!).

Doszło nawet do tego, że nauczyciele z mojej szkoły wystarali się o to, żebym dostała dofinansowanie z MOPSu na obiady w szkolnej stołówce. Widocznie zauważyli to, że potrafiłam siedzieć na szkolnej świetlicy nawet do godziny 16.00, mimo że mieszkałam kilka minut piechotą od szkoły, a lekcje kończyłam około 13.00 - 14.00.

Gdy wchodziłam do domu ze szkoły, moja mama właśnie się budziła ze snu i wstawała w łóżka.

Gdy wracałam do domu, to jakoś nikt na mnie nie czekał. Byłam niewidzialnym dzieckiem. Mama ciągle się kłóciła z moją starszą siostrą. Ze mną się nie kłóciła, bo byłam łagodna i pokojowa i sprzątałam w mieszkaniu. A więc wracałam ze szkoły i jedyne co mogłam zrobić, to albo poczytać jakąś książkę albo siedzieć resztę dnia przed telewizorem. Mama bynajmniej nie wysilała się żeby ze mną o czymś rozmawiać czy po prostu poświęcić mi czas. Cały dzień siedziała w kuchni i "rozmyślała", a około północy przychodziła do pokoju i oglądała telewizor do czwartej rano.

Ja musiałam na drugi dzień wstać do szkoły i wiele razy ją prosiłam żeby nie oglądała telewizora w nocy. Na próżno. Czasem zdarzyło mi się wrócić do domu o godzinie 13.00 - zaraz po lekcjach. Gdy wchodziłam do domu, moja mama właśnie się budziła ze snu i wstawała w łóżka. Odkąd zaczęłam chodzić do 6 klasy podstawówki, to bynajmniej już się nie trudzila żeby zrobić mi jakieś śniadanie do szkoły. Po prostu kupowałam sobie drożdżówki w sklepiku szkolnym za pieniądze, które czasem dostawałam od babci.

To, że spełnimy jej żądania wcale nie znaczy, że nie będzie miała kolejnych.

No i ostatni aspekt. Ktoś powie: biedna, chora kobieta. Może zamieszka bliżej was? Nie będzie się czuła taka samotna.

Jeszcze do niedawna współczułam mojej mamie i myślałam o tym, czy by się nie przeprowadziła bliżej nas. Zadzwoniłam nawet na telefon zaufania dla rodzin osób z depresją. Opowiedziałam, że mama szantażuje nas, że jeśli z nami nie zamieszka, to popełni samobójstwo. Lekarka, z którą rozmawiałam oświadczyła, że nie może diagnozować przez telefon, ale ona uważa, że mama nie ma depresji, a po prostu zaburzenia osobowości. To, że spełnimy jej żądania wcale nie znaczy, że nie będzie miała kolejnych. Bo przecież nawet po przeprowadzce może chcieć mieszkać ze mną pod jednym dachem, a jak odmówię, to będzie demonstracyjnie przygotowywała tabletki do otrucia się.

Powiedziała mi wprost, że współczuje nam jako córkom i że nasza matka jest po prostu zła.

Dzisiaj zadzwoniła do mnie opiekunka mojej mamy, która zajmuje się nią od kilku lat. Kobieta była zrozpaczona. Powiedziała, że już nie może wytrzymać z moją matką. Mama narzeka na zdrowie, ale nie chce iść do lekarza ani zażywać tabletek. Nie pozwala opiekunce gotować w spokoju, ale podbiega do kuchni i się wtrąca co chwilę kręcąc kurkami od gazu i dyktując jej jak ma przygotowywać produkty.

Ale najgorsze jest to, że wszystkim dookoła rozpowiada, że ma dwie wyrodne córki, które nie chcą ją wziąć do siebie i się nią zaopiekować i do każdego słuchacza wylewa na nas wiadro pomyj. Opiekunka mówi, że ona już nie może tego słuchać i ilekroć wychodzi z domu mojej matki, to trzęsie się z nerwów. Powiedziała mi wprost, że współczuje nam jako córkom i że nasza matka jest po prostu zła. Dodała też żebyśmy nigdy nie brali matki do siebie, bo ona zniszczy nam życie i rozbije nasze małżeństwo. No i w końcu powiedziała mi, że mama już nie raz powtarzała jej i innym znajomym, że cieszyłaby się, gdybym ja wzięła rozwód z moim mężem

ZOSTAW komuś dziecko, a sama przyjedź do mnie chociaż na tydzień i się mną zajmij!

Nie wiem jak zakończy się ta historia i jak potoczy się życie moje i mojej matki. Czy to ona w końcu popełni udane samobójstwo (prawdziwymi tabletkami), czy też swoim zachowaniem sprawi, że ja trafię na oddział psychiatryczny. Może się też zdarzyć, że trafi do domu opieki, a wtedy wszyscy dookoła będą się nad nią litowali: "Jakie pani ma złe córki! Oddały panią do domu starców i nawet nie chcą pani odwiedzać!"

I na koniec wisienka na torcie tej opowieści. Dziś rozmawiałam przez telefon z mamą, a ona jak zwykle stwierdzila, że jest samotna i potrzebuje opieki, bo sama sobie nie poradzi.

- Przyjedź do mnie córko, tylko ty mi zostałaś, bo twoja siostra teraz mieszka za granicą. - Mamo, mam jechać do ciebie kilkaset kilometrów, żeby opiekować się moim kilkumiesięcznym dzieckiem i jednocześnie ciebie obrabiać przez całą dobę? - To ZOSTAW komuś dziecko, a sama przyjedź do mnie chociaż na tydzień i się mną zajmij!

"Wyrodna" córka

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.