Mam fajnych rodziców. Ale - jak wszyscy ludzie na świecie - mają jakieś swoje przywary, mają wady, mają sobie właściwe dziwactwa i odchyły od normy. (Zakładając, oczywiście, że jest cos takiego jak norma). Ponieważ są moimi rodzicami już grubo ponad 3 dekady, z czego dwie trzecie tego czasu mieszkaliśmy pod jednym dachem - niewątpliwie, poza tym, co przekazali mi w genach, sprawili też codzienną obecnością w moim życiu, że nasiąkłam, niczym ta skorupka.
Po wyprowadzce z domu i odzwyczajeniu się od kontaktu z nimi na co dzień, zaczęłam zdawać sobie sprawę, ile ich cech mnie drażni i denerwuje. Tak zwyczajnie, po ludzku. Trochę jak w związku - gdy to, co na początku nas przyprawia o bezdech zachwytu, z czasem staje się straszliwie wkurzające (nie będę się o tym rozwodzić, bo świetnie u was o tym ostatnio było) .
Nie będę wychowywać moich rodziców, bo to i tak na tym etapie ich rozwoju nie przyniesie już żadnego efektu. Czasem próbuję im coś tłumaczyć - że jednak różnica wieku między nami - 30 lat - sprawia, że pewne oczywistości dla mnie, dla nich są wciąż czymś kontrowersyjnym, a i bywa odwrotnie: coś, co dla nich jest normą, dla mnie jest przestarzałym dziwadłem.
Ku mojemu zaskoczeniu, coraz częściej zauważam jednak u siebie zachowania i sposób myślenia, który do tej pory wydawał mi się "wapniacki", bo ich. Zauważam (z trwogą!), że to, co mnie nieraz irytuje: gadulstwo mojego ojca, jego perfekcyjność przy krojeniu cebulki w mniej niż drobną kosteczkę, zawieszki mojej mamy w rozmowie - myśli człowiek, że ona w skupieniu słucha, a ona tymczasem tworzy w głowie jakąś teorię, którą się podzieli, gdy tylko rozmówca zamilknie, czyli kulturalnie! - czy mamina dbałość i wyprasowane kołnierzyki - że ja to wszystko TEŻ MAM! Kiełkuje to we mnie, ale wyraźnie to mam, czyli... za 30 lat będę taka sama jak oni.
I tak sobie zaczęłam rozmyślać nad tym naszym rodzinnym determinizmem. Z jednej strony chcemy się nieraz odciąć od tego, jacy są nasi rodzice (zwłaszcza, jeśli są z jakiegoś powodu bardzo niefajni). Z drugiej strony - daleko uciec nie umiemy, bo jednak gdzieś w nas to siedzi. I czy chcemy czy nie - coś jednak gdzieś się ujawni. Oby to były tylko takie "drobnostki", które "jedynie" będą wkurzać nasze dzieci za kolejne trzy dekady!
Co nam pozostaje? Pogodzić się z tym? Walczyć do upadłego i starać się uciec przed przeznaczeniem? Sama nie wiem. Chyba jednak pogodzenie jest bliższe mojej naturze. To zdaje się też mam po rodzicach...
Ola