Apel do kobiet: nie bójcie się przeciwstawić "miłym kolegom"!

"Pan Krzyś był po prostu kobieciarzem, flirciarzem, ale nie gwałcicielem! Ale rościł sobie prawo do okazjonalnych macanek, bo zapewne w swoim poczuciu doceniał tym koleżanki z pracy" - pisze nasza Czytelniczka. I zachęca, by się przeciwstawić wszystkim "panom Krzysiom".

Nie mam do Was żalu, że nie napisałyście , kto jest tym "uroczym" panem, o którym opowiada molestowana pracownica we "Wproście" . Wiem, że dla Was mogłoby się to skończyć problemami w pracy. Nie bierzcie więc do siebie mojego krzyku pełnego czystego wkurwienia i bezsilności. Albo weźcie, bo w sumie chciałabym, by wszyscy to wzięli do siebie i by zmieniła się mentalność, która każe gwałconej kobiecie wstydzić się przyznać do tego, co ją spotkało, zamiast dochodzić swoich praw, żądać skazania oprawcy. Miała krótką spódniczkę, więc sama chciała - ten oklepany frazes pojawia się zawsze w tych dyskusjach - już nim rzygam, bo NIC się nie zmienia, nawet jeśli się zmieniają argumenty. Kasia Nowakowska słusznie zauważa w swoim tekście, że to przecież debilki biegają po lesie i same się proszą o gwałt. Przecież kobiety powinny siedzieć zamknięte w domach, na wszelki wypadek. I nie otwierać hydraulikom i inkasentom, bo nie daj Boże trafią na amatora szlafroka i braku makijażu - i co?

Panu Krzysiowi ręka czasem zjechała na moje kolano, gdy rozmawiał ze mną siedząc obok mnie przy biurku.

Wiem jak to jest, gdy człowiek nie wie, jak sobie poradzić z sytuacją opisywaną przez "znaną dziennikarkę", choć na moje szczęście nigdy nie spotkało mnie nic strasznego, ot - jedynie drobne przymiarki. Ale bezsilność, niemoc, niemożność pójścia do przełożonych i powiedzenia: wywalcie z pracy świnię, która obmacuje dziewczyny przy xero - to znam. I to jest tak przykre, że nie mieści mi się nawet w głowie, co musi czuć osoba, która została zmuszona do seksu, która słyszy codziennie obleśne słowa, od ludzi, którzy powinni być jej mentorami, autorytetami.

Pracowałam kiedyś w firmie, w której pracował - nazwijmy go umownie: "Pan Krzyś". Pan Krzyś miał słabość go kobiet, co było tematem żarcików na firmowych imprezach. Pan Krzyś był nieszkodliwy, bo "on tak tylko gada", przecież "krzywdy nikomu nie robi". Panu Krzysiowi ręka czasem zjechała na moje kolano, gdy rozmawiał ze mną siedząc obok mnie przy biurku. Tak ciepło i miło mnie po tym kolanie głaskał, bo był starszy stażem, więcej wiedział - o pracy i o życiu.

I mdli mnie do dziś, gdy o tym pomyślę, bo nie umiałam powiedzieć panu Krzysiowi głośno i wyraźnie, by się walił na ryj.

Do dziś pamiętam, jak mnie mdliło, gdy pan Krzyś się pojawiał, choć nie czułam strachu, że może mnie zaciągnąć do ciemnego pokoju i wymusić na mnie coś "brzydkiego". Pan Krzyś był po prostu kobieciarzem, flirciarzem, ale nie gwałcicielem! Ale rościł sobie prawo do okazjonalnych macanek, bo zapewne w swoim poczuciu doceniał tym koleżanki z pracy.

I mdli mnie do dziś, gdy o tym pomyślę, bo nie umiałam wstać i powiedzieć panu Krzysiowi głośno i wyraźnie, by się walił na ryj z tym swoim dotykalskim sposobem bycia. Dlaczego? Nie chciałam, by to potem komentowano, nie chciałam być w centrum uwagi kolegów i koleżanek przez następne tygodnie, "to ta, co jej się nie podoba, jak ktoś ją adoruje" - takie komentarze słyszałam o koleżance, która raz nie wytrzymała i powiedziała pani Krzysiowi, by trzymał ręce przy sobie. Pan Krzyś był dla wszystkich w porządku, dziwna była osoba, której się nie podobała jego adoracja. To było prawie 15 lat temu, dziś chyba trochę się zmieniło, kobiety mają większą świadomość tego, że wolno im w takiej sytuacji powiedzieć głośno: nie życzę sobie! Ale - okazuje się - wciąż tego nie robią. Ze strachu, że stracą pracę i że zostaną wyśmiane?

Jeśli nie zaczniemy głośno i wyraźnie bronić siebie, nic się nie zmieni.

W naszym kraju się przecież nie donosi. A kobieta, która ma problem z tym, że podoba się facetom tak bardzo, że aż nie potrafią się powstrzymać od różnych, jakże zabawnych i sprośnych uwag, ma zapewne poważny problem sama z sobą. Przecież "normalna" kobieta cieszy się, gdy koledzy z pracy dyskutują o jej cyckach i mówią jej, że chętnie by się na nie spuścili, prawda?

Mam wrażenie, że takie własnie panuje przekonanie. Bardzo mocno trzymam kciuki za "znaną dziennikarkę", by znalazła w sobie siłę, by być "nielojalną wobec firmy" i złożyć doniesienie na pana, który skrzywdził już pewnie dziesiątki "stażystek-histeryczek" i przymierza się do kolejnych. Jeśli nie zaczniemy głośno i wyraźnie bronić siebie, nic się nie zmieni. Niestety, te pierwsze odważne pewnie coś na tym stracą - pracę, sympatię "kolegów". Ale może, koniec końców zyskają satysfakcję, że się przełamały? Nie będą czuły mdłości po wielu latach, "tylko dlatego", że ktoś dotykał je do kolana.

Mała

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.