Zły wpływ - kolega syna psuje mu opinię w szkole

Jako rodzice bywamy czasem stawiani wobec dylematów, które wydają się jakby żywcem wyjęte z dydaktycznej czytanki. Ale kiedy problem nas dotyczy, to nie tak łatwo o rozwiązanie...

Pierwszy raz piszę do jakiejś redakcji z prośbą o radę. Czuję się trochę jakbym miała 13 lat i wysyłała list do Bravo... to znaczy głupio się czuję. Ale życie lubi zaskakiwać, a tutaj nawet pod najgłupszymi listami czytałam bardzo sensowne porady, więc może i pod moim ktoś napisze coś sensownego? Bo mi już trochę opadły ręce i skończyły się pomysły.

Ale do rzeczy! Mam syna (tak naprawdę mam dwóch synów, ale ten problem dotyczy młodszego). Jasiek w tym roku poszedł do szkoły, jako sześciolatek. Niby był gotowy, pani psycholog nie miała zastrzeżeń co do jego rozwoju emocjonalno-społecznego. Jednak zetknięcie się z rzeczywistością szkolną okazało się dla niego wielkim stresem. Były płacze, wielka niechęć, ciągłe uwagi od pani wychowawczyni, że jest niegrzeczny i przeszkadza na lekcjach, bo nie umie wysiedzieć w ławce. Na szczęście z nauką radzi sobie świetnie, więc wszyscy są dość wyrozumiali dla tych trudności.

Rafałek jest z domu dziecka i ma już za sobą różne niezbyt fajne historie z agresją w tle.

Wielką pomocą w oswajaniu szkoły okazał się kolega - Rafałek, z którym Jaś chodził do przedszkola. Wtedy nie było między nimi przyjaźni, ale teraz w nowej grupie rówieśników sztama pojawiła się szybko. Chłopcy trzymali się razem na lekcjach, przerwach i w świetlicy i wkrótce stali się nierozłączni. Niby fajnie, bo Jasiek zaczął chodzić do szkoły z większą chęcią i poczuł się pewniej w nowej sytuacji. Ale szybko pojawiły się rozmaite problemy.

Pani zaczęła się skarżyć, że we dwóch bardzo przeszkadzają na lekcjach ciągłym gadaniem (posadzenie ich w innych ławkach nic nie dało, bo przechodzą do siebie), na wuefie biegają rozbrykani i nie słuchają poleceń a na przerwach wchodzą w konflikty z innymi dziećmi. Przepychanki, wyzwiska, droczenie się, zabieranie rzeczy kolegom. Ostatnio przebrali miarkę, bo jeden z kolegów w wyniku bójki (!) wylądował w gabinecie pielęgniarki. Ja zaś wylądowałam na dywaniku w szkole i dowiedziałam się - czego nie byłam świadoma wcześniej - że Rafałek jest z domu dziecka i ma już za sobą różne niezbyt fajne historie z agresją w tle.

Padł pomysł by ich rozdzielić trwale - przenosząc któregoś (którego?!) do równoległej klasy. Ale ja wiem, że to byłoby okrucieństwo.

No i teraz mam dylemat. Nie chcę myśleć stereotypowo, że dzieciak z "bidula" to automatycznie patologia, ale widzę, jak przez przyjaźń z Rafałem szkolne "notowania" mojego syna idą w dół. Reszta klasy ich nie lubi, bo z nikim poza sobą nie nawiązali więzi, szkolna pedagog jest zaniepokojona, wychowawczyni bez przerwy wpisuje uwagi w dzienniczku (pardon! "zeszycie do komunikacji") - moim zdaniem coraz bardziej bzdurne i podszyte nawykową niechęcią. Nie umiem się jednak zdecydować na to, by jakoś w przyjaźń chłopców ingerować.

Dzieciaki, których nauczyciele nie lubią zawsze mają totalnie przerąbane - tyle jeszcze ze swoich szkolnych doświadczeń pamiętam.

Na jednym ze spotkań w szkole padł pomysł by ich rozdzielić trwale - przenosząc któregoś (którego?!) do równoległej klasy. Ale ja wiem, że to byłoby okrucieństwo. Nie chcę tego biednego dziecka, które ma za sobą różne traumy, znów ukarać za pomocą odrzucenia. Ale naprawdę boję się, że jak będą we dwóch rozrabiać, to odbije się to na ich nauce oraz sprawi, zostaną się dyżurnymi czarnymi owcami, które wini się za wszystko.

Martwi mnie ta perspektywa, bo dzieciaki, których nauczyciele nie lubią zawsze mają totalnie przerąbane - tyle jeszcze ze swoich szkolnych doświadczeń pamiętam. Rzecz w tym, że Jasiek bez Rafała pewnie szybko by "zgrzeczniał". Ale jakoś nie umiem wybrać dobra mojego dziecka ponad dobrem tego drugiego. Może jestem złą matką.

Mania

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.