Dlaczego palacze nie szanują niepalących?

Dlaczego palacze nie szanują przestrzeni publicznej? Dlaczego wypuszczają śmierdzące chmury dymu na przystankach, klatkach schodowych, w biurach? Czytelniczka apeluje o szacunek wobec niepalących.

Sytuacja 1: Godzina 6:55, idę sobie przez cichy, śpiący jeszcze park na Żoliborzu w stronę stacji metra. Dzisiaj był przymrozek w nocy, na drzewach i krzakach zamarzła mgła, trawniki pokryte szronem. Radośnie oddycham zimnym, świeżym powietrzem i podziwiam pobielony świat.

Coraz bliżej rozlegają się stukające głośno kroki kobiety, która najwyraźniej musi szybciej dotrzeć do metra niż ja. Uprzejmie przesuwam się na brzeg wąskiego chodniczka, żeby panią przepuścić. Wyprzedza mnie, a wraz z nią kłąb śmierdzącego, gryzącego dymu z fajek.

Sytuacja 2: Popołudniowe godziny, samo centrum Warszawy, Marszałkowska przed Rotundą. Na chodniku ścisk, mimo że szeroki. Rzeka ludzi wchodzi i wychodzi z przejść podziemnych i sunie w kierunku Świętokrzyskiej. Przede mną para młodych ludzi, obydwoje palą, a tłum za nimi marszczy nos i ogania się od chmur smrodu.

Sytuacja 3: Autobus 131, przystanek Dom Studencki "Riwiera". Stoję przy drzwiach, w środku dziki tłum, który wlał się do autobusu na przystanku Politechnika. Przez zamknięte drzwi widać młodą kobietę palącą na przystanku, która widząc zbliżający się autobus łapczywie zaciąga się kilka razy, jakby miał być to ostatni papieros w jej życiu. Ostatni raz zaciąga się chciwie już po otwarciu drzwi autobusowych, rzuca papierosa w bok i wbija się do autobusu. Dym zassany na zewnątrz wydmuchuje już we wnętrzu, prosto w twarze ludzi stojących 10 centymetrów od niej.

Sytuacja 4: Wysiadam przed pracą, mam do pokonania 200 metrów. Z autobusu wysiada pani pracująca w mojej korporacji. Papierosa zapala natychmiast po wysiadce, wypuszczając dym na sporą grupę ludzi, która idzie w tym samym kierunku, co ona.

Sytuacja 5: Moja klatka schodowa. Sąsiadka z 4 piętra zapala papierosa tuż po zamknięciu drzwi od mieszkania idąc z psem na spacer. Zaciągając się pokonuje 4 piętra w dół, ponieważ dojście do drzwi klatki bez papierosa i zapalenie dopiero na dole by ją zabiło prawdopodobnie. A za nią pozostaje szara chmura nieruchomego dymu.

Ot, kilka scenek z życia codziennego. Nie wspominam tutaj o tłumach pracowników okupujących wejścia do biur, sklepów, galerii, restauracji, w których pracują. Petent/klient musi przebić się przez chmurę smrodu, żeby dostać się do środka (gdzie jest szefostwo, ja pytam?!). Nie wspominam o palaczach palących na przystanku, którzy na grzeczną prośbę, żeby przeszli dalej, natychmiast agresywnie odpyskowują. Nie wspominam o ludziach wychodzących rano z klatek schodowych, którzy odpalają fajkę tak, jakby od łapczywego zaciągnięcia zależało ich życie. Nie wspominam o matkach pchających wózek i jednocześnie palących papierosa. Nie wspominam o koleżankach z pracy wychodzących na dymka, które kaszląc roztaczają woń popielniczki kilkudniowej, ale myślą, że psik perfum skutecznie tuszuje i współpracownicy nic nie czują.

Dlaczego palacze nie zwracają uwagi na to, że ulica jest przestrzenią wspólną? Że za nimi idą ludzie, którzy maszerują w chmurze smrodu wydzielanego przez ich fajkę? Że ci ludzie zaciągają truciznę, z którą nie chcieliby mieć nic wspólnego? Nie komentuję samego nałogu, róbcie co chcecie. Ale zwracajcie uwagę na innych ludzi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.