Mój partner nie może mnie zabrać do swej rodziny na Święta...

Nie cierpisz chodzić na święta do teściów? Są na świecie osoby, które mają żal, że nie mogą dostąpić tego zaszczytu. Może należy się cieszyć? Choć rozumiemy rozgoryczenie Czytelniczki.

Słyszę, jak koleżanki narzekają, że w święta ciężko pogodzić oczekiwania wszystkich bliskich - trzeba się zjawić na wigilii u rodziny swojej, chłopaka czy męża (ewentualnie zrobić u siebie, a to w praktyce oznacza padnięcie na twarz tuż przed pierwszą gwiazdką...). logistyka świąteczna jest problemem dla wielu - zwłaszcza młodych par, które jeszcze nie mają przypieczętowanego związku przed urzędem czy siłą wyższą, a niekoniecznie fakt, że jest się ze sobą kilka lat przemawia do nestorów (nestorek!) rodu.

Tłumaczył mi wtedy, że święta u niego są sztywne, w bardzo okrojonym gronie, tylko bym się źle czuła.

Jestem z moim partnerem 2 lata. Nie jest to może zwalający z nóg staż, ale mieszkamy ze sobą od ponad roku, planujemy razem przyszłość, myślimy o dziecku. Jesteśmy po trzydziestce, nie traktujemy tej znajomości jako coś przejściowego, raczej oboje marzymy już o stabilizacji. Kochamy się. To najważniejsze, powinnam była pewnie od tego zacząć.

W czym problem? Dwa lata temu nie spędzaliśmy świąt razem, bo mieliśmy kilkutygodniowy staż i status "jest fajnie, zobaczymy, co z tego wyniknie". Rok później zaprosiłam go na wigilijną kolację do moich rodziców, którzy go bardzo lubią, traktują niemal jak syna, było to zupełnie naturalne, że się u nas pojawi. Pojawił się, niestety na krótko, bo musiał jechać na kolację do swojej rodziny. Gdzie nie zostałam zaproszona, mimo że zdążyłam już poznać jego bliskich. Tłumaczył mi wtedy, że święta u niego są sztywne, w bardzo okrojonym gronie, tylko bym się źle czuła. (Podobnie sytuacja wyglądała w Wielkanoc). Sztywność rozumiem, bo jego rodzice są trochę z tych "wyżej eghm, niż mam", ale przecież po to są święta, by się jednoczyć, hę? Nie mam pretensji do niego, wiem, że dla niego to też dziwna sytuacja, mam wrażenie, że chce mnie przed czymś chronić...

Czyli pani matka chyba potrzebuje pieczątki na związku swego dziecka, bo inaczej nie poczęstuje pierogiem?

Byłam pewna, że w te święta już pójdzie gładko, ale sytuacja jest analogiczna. Mogę wpaść na obiad w drugi dzień świąt (pani nestorka mnie zaprosiła za pośrednictwem syna), ale wigilia jest znów w wąskim gronie najbliższych, do którego się dla pani matki nie zaliczam najwyraźniej...

Rozmawiałam o tym z moim partnerem. On to kwituje żartem - "serio, wolisz tam nie siedzieć w wigilię, skoro masz takie fajne święta u swoich rodziców" ? Wiem, że sam nie czuje się tam dobrze, że najchętniej spędziłby całą wigilię u moich rodziców. Jedzie do swoich, bo trzeba, bo się przecież obrażą, bo nie wypada inaczej. Jego siostra będzie z mężem i dziećmi. Podobno mąż zaczął bywać zapraszany na święta dopiero po zaręczynach. Czyli pani matka chyba potrzebuje pieczątki na związku swego dziecka, takiej oficjalnej, bo inaczej nie poczęstuje pierogiem?

Gdybyśmy wzięli ślub po tygodniu znajomości, byłabym traktowana inaczej.

Nie mam ciśnienia, by się tam pojawić, choć oczywiście chciałabym spędzić całe święta z moim partnerem. Nie będę jednak przecież robić z tego problemu, wieczór jak każdy inny, po prostu spotkanie w gronie miłych ludzi, skoro są jacyś inni, niemili - to powinnam się cieszyć, że nie muszę tam być.

Nie rozumiem tylko tej logiki, tego udawania, że nie jestem ważną osobą dla syna pani matki. Gdybyśmy wzięli ślub po tygodniu znajomości, byłabym traktowana inaczej. Jeśli nie przypieczętujemy związku pierścionkiem czy ślubem, mogę być z nim i dwie dekady i nie dostąpić zaszczytu przebywania z nestorką przy jednym stole? Nie mogę pojąć, czym się takie osoby kierują. I czy mają świadomość, że to ma wpływ na dalszą historię. Przecież wraz ze ślubem nie zostanie mi wymazana pamięć... Nie jest to miłe. Tak się chciałam wyżalić przedświątecznie, gdzie jak nie u was....

Marta

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.