Srebrne gody - 25 lat razem - kto by pomyślał (fot. Unsplash.com CC0) Srebrne gody - 25 lat razem - kto by pomyślał (fot. Unsplash.com CC0) Fot. Unsplash.com CC0
Dziś będzie foch, nie będzie lekko, sympatycznie i z łagodnie plumkającym fortepianem w tle. Dziś będzie tak, jak ludzie i świat dali. Komentarz do tematu, który chcę poruszyć, mogłabym ująć jednym słowem. Będę jednak swoim własnym cenzorem i nie napiszę tego słowa na "k", a trochę szerzej i bez mięsa.
Żyję z kobietami, w rodzinie, w pracy, w przedszkolu, w przychodni, w sklepie, w sieci. Estrogen to mój świat. Nie uzurpuję sobie prawa do wiedzy absolutnej, ani generalnie jakiejkolwiek. Wiem tylko, że historie, które usłyszałam są prawdziwe, smutne, powszechne (!) i wzbudzają we mnie sprzeciw i niezrozumienie. I żeby nie było, mężczyzn uwielbiam i nie twierdzę, że są zakałą tego świata. Nie twierdzę nawet, że "to" wszystko jest ich winą. Nie twierdzę, że opiszę schemat dotyczący wyłącznie mężczyzn, bo i kobiety znajdują się w podobnej sytuacji. Boli mnie tylko, że jesteśmy (kobiety, mężczyźni) tacy słabi, beznadziejni, chwiejni i, hmmm, zezwierzęceni i dziecinni.
Jestem kosmetyczką. W kalendarzu mam około pięciuset nazwisk klientek, wiele z nich stało się moimi koleżankami, a jeszcze więcej płakało przy mnie w kawę, wino, fotel kosmetyczny, a ja mogłam powiedzieć tylko: wiem, rozumiem, bądź dzielna, teraz liczysz się Ty.
A w środku zastanawiałam się dlaczego tak się dzieje? Dlaczego te historie mają ten sam schemat, ten sam trzon, przebieg - tylko zakończenia czasem się różnią. Co robimy my-kobiety, że powielamy pewną historię? Co robią oni-mężczyźni, że idą tą samą drogą? Co myślą one - te drugie, i czy w ogóle coś myślą?
Już wiecie o czym będzie. Zdrada. Słowo samo w sobie podszyte strachem, jak płaszcz podszewką w kratę. Nie lubię kratki. Pogrubia. Czadziejemy w społecznym uścisku, który trzyma za gardło: to dzieje się gdzieś, ale nie u nas, o nie. Otóż moi państwo, to jest wszędzie. Nie chcę tu roztaczać apokaliptycznych wizji, ale jak to mówi moja znajoma, pani ginekolog: "każda kobieta z dolegliwością przenoszoną drogą płciową dałaby sobie rękę obciąć, że są sobie z mężem wierni. Otóż gdyby tak było, prostytutki padłyby głodem, tymczasem mają się dość dobrze...".
Będę się dziś pastwić oralnie, werbalnie czy jak tam wolicie - na tematem kobiet silnych. Nasza rzeczywistość wymusiła powstanie nowego gatunku kobiet, takich, co wszystko potrafią. Kobieta, jeszcze przed apgrejdem, znajduje Samca - męskiego jak cholera. Kochają się, jest ślub, są dzieci, a męskość pana zaczyna sprowadzać się do rozrzuconych męskich skarpet, jedzenia z otwartą paszczą i bąków pod kołdrą. Co robi Ona? Bierze sprawy w swoje ręce!
Nie, nie próbuje zmotywować pana do bycia znów Samcem, który jest odpowiedzialny za swoją rodzinę. Pozwala mu kapcanieć na kanapie, a jego własne zdanie, charakter i męskość oddaje na dobroczynność, za free. Ona zaciąga się życiem jak odkurzacz Rainbow i z zaangażowaniem godnym małego yorka pokazuje światu, że Ona tu rządzi. Ona zarobi, obrobi dom z dziećmi i jegomościem na kanapie. Ona będzie piękna i zadbana. Ona ugotuje, odda się pasjom i działalności charytatywnej.
On w tym czasie oddaje się koleżance ze swojej, niewiele znaczącej dla domowego budżetu, pracy, która nikogo nie interesuje. On opowiada farmazony o tym, jak odpowiedzialnym i męskim jest facetem. Jest przy tej drugiej zdecydowany, silny, samczy! Uprawia z nią seks na ostro i narzeka, że żona ma temperament jak obsługa w Biedronce, obojętna, jednostajna i niezadowolona. Dyma ją więc na chwałę powrotu SIEBIE sprzed lat i co? I zakochuje się! Nie, nie w niej - ona (choć tego nie wie) jest tylko drzwiami do Narni, świata w którym on jest tym, kim chciałby być, a przy żonie nie może. On nie potrafi siąść z żoną i powiedzieć słuchaj musimy coś zmienić, ale potrafi w imię własnego ego roztrzaskać swoje życie.
Ach, gdyby tylko swoje, to może bym tak nie rozpaczała nad tą sytuacją. Tak więc żona się dowiaduje, w sposób tak abstrakcyjny i zaskakujący, że aż nierealny. On wyprowadza się do tej drugiej, ale ona szybko orientuje się, że mężczyzna, którego znała jest tylko projekcją chciejstw i marzeń. Ta druga odchodzi więc, machając kluczykami do BMW, męża lub własnego. Prawdopodobnie lepszego niż jego. Z reguły On wówczas traci pracę, bo zajęty imponowaniem tej drugiej, ma ją w dupie. Choruje i spadają na niego wszystkie klątwy Faraona. Czasem dzieje się to w ciągu kilku miesięcy, czasem kilku lat, ale finał jest ten sam. On dochodzi do wniosku, że zrobił błąd swojego życia, że chce wrócić, że tylko rodzina się dla niego liczy...
W międzyczasie wróćmy do Niej. Owinięta w kokon bezpieczeństwa, cierpi, kurczy się, traci całą pewność siebie, swoją moc i siłę. Być może ktoś nowy się koło niej kręci, a ona zastanawia się czy pakować się w tę nową seksualną kabałę, czy oddać się robótkom ręcznym i poezji. Pojawiają się dwa scenariusze. Przyjmuje Męża Marnotrawnego ponownie i do końca życia przełyka gorzką pigułkę upokorzenia - bo tego się nie zapomina. Drugą drogą jest rozwód: szarpiemy siebie, bliskich, dzieci, znajomych, wydzieramy sobie wspólny dorobek po kawałku, ukrywamy dochody i wYrzygujemy swoje człowieczeństwo, na rzecz: "ja Ci, kurwa, pokażę".
Dlaczego życie idzie tą drogą? Dlaczego nie potrafimy temu zapobiec, znając ten powszechny scenariusz? Dlaczego chcemy mieć pod górkę?
Szkoda mi tych kobiet. Tych zdradzanych - niezależnie od tego czy przyłożyły do tego rękę. Tych, z którymi się zdradza - bo głupie - po prostu. Szkoda mi tych mężczyzn. W całej swojej samczej okazałości (uszkodzonej przez wielofunkcyjnego kombajna multizadaniowego - współczesną kobietę) muszą dokarmić ego drugą kobietą i w imię ego, robią sobie i innym wielką krzywdę. Szkoda mi siebie, bo statystyka jest przeciwko mnie.
MatkaZen