Większość polityków ignoruję, Janusz Korwin-Mikke mnie przeraża

"Innych polityków traktuję jako uciążliwość, jak kamyk w bucie, który utrudnia normalne funkcjonowanie, ale jest niegroźny. JKM mnie przeraża" - pisze nasza Czytelniczka zaniepokojona poziomem dyskursu politycznego.

Mam problem, problem z mężczyzną. Konkretnie z Januszem Korwin-Mikkem. Szczerze gościa nie znoszę. Sytuacja jest o tyle dziwna, że generalnie o politykach mam jak najgorsze zdanie. Nie potrafię znaleźć nikogo, kto mógłby reprezentować moje poglądy i interesy. Z lewej i z prawej strony widzę samych złodziei, kłamców, idiotów, niekompetentnych pajaców, a w najlepszym wypadku wariatów. Owszem, jest mi z tego powodu przykro, czasem skoczy mi ciśnienie, czasem ciśnie się na usta słowo niecenzuralne. Staram się jednak od tego bagna odseparować. Nie oglądam telewizji, gdy mijam plakaty wyborcze patrzę w drugą stronę. Wychodzę z założenia, że nie warto hodować sobie kolejnych wrzodów na żołądku roztrząsając działania rządzących czy opozycji. Nucąc w myślach "niejedną jeszcze paranoję przetrzymać przyjdzie robiąc swoje" zajmuję się tym, co mogę zmienić, na co mam jakikolwiek wpływ.

Czemu moja strategia nie działa na JKM? Doprawdy nie wiem. Z masochistyczną przyjemnością wyszukuję w internecie wywiady z nim, czytam wypowiedzi jego i jego wyznawców, obserwuję burzliwe dyskusje na Facebooku i forach. Czasem nawet zabieram w nich głos i wdaję się w idiotyczne pyskówki, co jest zupełnie nie w moim stylu.

Nie chcę być traktowana jak kobieta - chcę być traktowana jak człowiek.

Nie sądzę przy tym, że JKM jest idiotą, a wszystkie jego poglądy to pomyłka. Uważam, że z tego potoku słów można wyłowić myśli warte zastanowienia. Spojrzenie na jakiś problem z zupełnie innej perspektywy może być wartościowe. Zgadzam się, że media często wyciągają jego słowa z kontekstu, przeinaczają, nadają im inny sens. Tylko czy JKM jest w tej kwestii wyjątkiem? Nie wydaje mi się. Odnoszę wrażenie, że przeinaczanie i rozdmuchiwanie afer to prawdziwa misja mediów.

Jego wypowiedzi o kobietach sprawiają, że robi mi się słabo. Niech nikt mi nie mówi, że JKM bardzo szanuje kobiety i chce dla nich jak najlepiej. Jego hasło "my traktujemy kobiety jak kobiety a nie jak trochę gorszych mężczyzn" to jakaś pomyłka. Nie chcę być traktowana jak kobieta - chcę być traktowana jak człowiek. Pracuję w zawodzie, który wymarzyłam sobie jako mała dziewczynka. Moja praca jest męcząca, wymaga dyspozycyjności całą dobę, siedem dni w tygodniu, czasem jest niewdzięczna, często wyczerpująca fizycznie, ale nie chciałabym innego życia. Jakiś czas temu, przez kilka miesięcy nie miałam pracy. Mój Partner nas w tym czasie utrzymywał a ja zajmowałam się domem. I szczerze tego nienawidziłam. Prace domowe (poza gotowaniem) nudzą mnie i męczą. Nie przynoszą mi żadnej satysfakcji. Nie twierdzę, że te zajęcia są mniej wartościowe od pracy zawodowej. Twierdzę, że to nieprawda, że kobiety mają jakieś wrodzone predyspozycje do prowadzenia domu. Ja nie mam.

Nie rozumiem ludzi, którzy twierdzą, że światopogląd polityków się nie liczy, ważne jest tylko podejście do gospodarki.

Wypowiedzi na temat niepełnosprawnych nie chce mi się nawet komentować. Naciągana teoria, że od patrzenia na nich zaburza nam się motoryka, obrzydliwe rady, aby zostawali w domu i grali w szachy, by nie kłuć nas w oczy swoją innością - mdli mnie od tego. "Kiedy kobieta ma pryszcz na twarzy - stara się nie wychodzić z mieszkania. Podobnie z inwalidami" . Odkąd skończyłam 14 lat nie przyszło mi do głowy, aby z powodu pryszcza (czy innego defektu estetycznego) rezygnować ze swoich planów. A cerę mam dość kiepską. I absolutne kuriozum: pomysł, że oswojenie niepełnosprawności będzie skutkować większą liczbą wypadków.

Nie rozumiem ludzi, którzy twierdzą, że światopogląd polityków się nie liczy, ważne jest tylko podejście do gospodarki. A więc liczą się tylko pieniądze? Wartości, idee nie maja znaczenia? Nie potrafię się z tym zgodzić.

Jeśli nie zgadzam się z ich poglądami, to jestem "lemingiem". Zadałam sobie trud, żeby się z tymi poglądami zapoznać i zwyczajnie mam inne zdanie.

Najbardziej jednak boli mnie poziom tej dyskusji. Boli mnie to, że w XXI wieku, w mojej Ojczyźnie, w kraju w środku Europy, w poważnym wydawałoby się programie publicystycznym dwóch polityków dyskutuje o tym, czy kobiety powinny mieć prawa wyborcze. Czuję się jakby ktoś dał mi w pysk. Boli mnie ogrom pogardy z jaką sympatycy JKM wypowiadają się o innych ludziach - "homosiach", "lewakach", feministkach. Boli mnie, że jeśli nie zgadzam się z ich poglądami, to jestem "lemingiem", na pewno nie wiem o czym mówię. Ja naprawdę zadałam sobie trud, żeby się z tymi poglądami zapoznać i zwyczajnie mam inne zdanie.

Dochodzę do wniosku, że nie potrafię ignorować tego zjawiska, bo się go boję. Innych polityków traktuję jako uciążliwość - jak kamyk w bucie, który utrudnia normalne funkcjonowanie, ale jest niegroźny. JKM mnie przeraża. Jego popularność wśród młodych ludzi sprawia, że zagrożenie wydaje mi się coraz bardziej realne.

M.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.