Uciekać, czy trwać - gdy sypie się związek

Co zrobić, gdy jest poprawnie, lecz nie jest dobrze? Dziś list od Czytelniczki, która podsumowuje swoje małżeństwo.

Czterdzieści lat, piętnaście razem, dziesięć w małżeństwie. Jedno dziecko. Jeden koniec związku. Taki bilans sobie zrobiłam, fakt, w podsumowaniach jestem niezła. Tylko nie wiem, co z tym podsumowaniem zrobić.

Jesteśmy dobrym małżeństwem. Tak nas chyba postrzegają.

Liczę się z tym, że zostanę obrzucona błotem i wyśmiana - trzeba się z tym liczyć, gdy decydujesz się swoje prywatne problemy wystawić na widok publiczny, nawet anonimowo. Trudno, koszta własne. Nawet chyba nie szukam rady - nie do końca wierzę w decyzje podjęte wyłącznie na podstawie wskazań osób, które mnie przecież nie znają. Jestem ciekawa opinii. Może czegoś nie dostrzegam. A może takie związki to norma. Na pewno nie przedstawię swojej sprawy obiektywnie, ale zrobię to tak, jak umiem. Ton komentarzy na pewno zależy trochę od tego, czy wydam się sympatyczna, czy wyjdę na jędzę. Ale będzie to jakiś pogląd, ludzi, który jakoś da mi do myślenia. A mam o czym myśleć.

Jesteśmy dobrym małżeństwem. Tak nas chyba postrzegają. Opiekujemy się zgodnie dzieckiem, dzielimy obowiązkami domowymi, bywa, że spędzamy razem czas. Nie fruwają talerze, nie leje się alkohol, nie ma przemocy fizycznej. Pobraliśmy się po w miarę długiej znajomości, kilka lat mieszkaliśmy razem. Kochałam go, on twierdził, że kocha mnie. Myślę, że z tej miłości nic - albo bardzo niewiele - zostało.

Nie jestem już dla niego kobietą. A mnie nie pociągają mężczyźni, których nie pociągam.

Nie chcę wyliczać tu przewin jednej i drugiej strony, wolę skupić się na faktach. Seksu prawie nie ma. Raz na miesiąc, dwa, trzy. Nie rozmawiamy ze sobą, każde z nas woli wymieniać poglądy i opinię z kimś innym, kimś, kogo dobrze nie zna, kto jeszcze jest interesujący. Ja go mocno irytuję - widzę to po reakcjach, minach, odzywkach. Widzę, że stara się hamować. Z mojej strony wygląda to dokładnie tak samo. Nie jesteśmy już dla siebie pociągający, interesujący, ciekawi. Ledwo się zauważamy, choć staramy się być sobie życzliwi. Śpimy osobno, jemy osobno, wychodzimy osobno. To trwa od paru lat. Nie jestem już dla niego kobietą. A mnie nie pociągają mężczyźni, których nie pociągam. Skończyło się.

Tak to chyba wygląda, prawda? Gdy ludzie są ze sobą dłużej, kilkanaście lat? Kończy się namiętność, zainteresowanie, chęć wzajemnego uwodzenia się. Zostaje coś, co dla szczęściarzy stanowi solidną podstawę związku i bazuje głównie na przyjaźni. To wystarczy?

Nie mogę powiedzieć, żebym była nieszczęśliwa. Ja jestem zdrowa, on jest zdrowy, dziecko jest mądre, udane, zdrowe. Mamy pracę. To bardzo wiele w dzisiejszych czasach.

Nie, już nic mnie nie czeka, poza jakimiś przelotnymi romansami.

Ale mam poczucie, że to ostatnie lata mojej młodości - no dobrze, drugiej młodości. Jest mi strasznie smutno, że spędzę je bez seksu, bez męskiego podziwu, adoracji, flirtu. Bez poczucia, że jestem kobietą. Bo nadal się podobam, nadal przyciągam mężczyzn. Wielu. Oprócz tego najważniejszego dla mnie. Rozmowy? Tak, oczywiście, próbowałam, próbowaliśmy. Nic się nie dzieje, wszystko jest ok, jesteśmy zmęczeni, nie chcę znów tego wałkować. Poddałam się. Nie wiem, czy kogoś ma. Pewnie bym o tym wiedziała, ale nie wiem. Jeżeli tak - dobrze się maskuje. Ale wszystko jest możliwe.

Mogę odejść. Przewrócić do góry nogami życie jego, moje, dziecka. W imię - czego, właśnie? Przecież nie nowego związku. Nie widzę się na tym rynku, w moim wieku, z moimi zobowiązaniami. Nie, już nic mnie nie czeka, poza jakimiś przelotnymi romansami. Pytanie, czy tego chcę. Czy chcę z kolei trwać w tym związku, wiedząc, że już nic nigdy między nami nie będzie? Cieszyć się, że jakoś razem to wszystko dźwigamy, żyć tylko dla dziecka?

Nie mogę uwierzyć, że relacje męsko-damskie, seks, ta część życia - że skończyły się dla mnie już teraz.

On mógłby odejść. Świetnie wygląda, jest miły, kobiety patrzą na niego z zainteresowaniem. Nie wiem, dlaczego tego nie robi. Zaproponowałam w którejś chwili szczerości, rozpaczy - rozejdźmy się, nie marnujmy sobie nawzajem życia, po co. Ty masz szansę na coś, ja mam prawo do jasnej sytuacji. Nie chciał i nie chce. Nie rozumiem.

Nie, nie myślę, że omija mnie książę na białym koniu, który będzie mnie kochał, aż się zestarzeję i za 40 lat będziemy chodzić po parku trzymając się za ręce. Jestem realistką, a świat jest pełen młodych, pięknych kobiet. Ale nie mogę uwierzyć, że relacje męsko-damskie, seks, ta część życia - że skończyły się dla mnie już teraz. Nie jestem na to gotowa. Nie umiem podjąć decyzji. A czas ucieka.

Czterdziestolatka

Więcej o:
Copyright © Agora SA