Co robię źle, że dalej czuję się tak fatalnie? Wyznanie nikotynowej narkomanki

"Smutek. Przygnębienie. Wkurzenie. Brak chęci do życia. To są odczucia, które towarzyszyły mi przez wiele dni i tygodni." Nasza Czytelniczka Ewa wnikliwie opisuje, jak wyglądały kolejne etapy wychodzenia z nałogu. Czyta się tę historię jak dobry kryminał!

Zauważyliście jak mało osób teraz pali papierosy? Wszyscy rzucają. Palenie stało się niemodne, a osoby palące są zdecydowaną mniejszością. Ci którzy nigdy nie palili lepiej niech nie czytają tego testu, bo uznają mnie za totalną świruskę i nie zrozumieją tej potrzeby, tego głodu, tego stanu. Uznają, że przesadzam.

Ci którzy w dalszym ciągu palą, również niech podarują sobie mój wywód. Odnajdą tu siebie, swoje przemyślenia, swój strach, swoją walkę, którą odkładają z dnia na dzień. Swoje wyrzuty sumienia. Naprawdę. Kto powinien to przeczytać? Osoby, które traumę po rzuceniu palenia mają za sobą i mogą mi coś doradzić!

Paczka papierosów na dzień to było moje narkotyczne minimum.

Minęło pół roku odkąd rzuciłam palenie. Traumatyczne pół roku. Chyba nie przesadziłabym pisząc, że jeden z gorszych okresów w moim życiu. Decyzję o rzuceniu palenia podjęłam ze względów finansowych. Argumenty związane ze zdrowiem nie przemawiały do mnie, gdyż nie cierpiałam na męczący kaszel, spadek kondycji czy niewydolność oddechową. Czułam się świetnie. Uzależniona jestem i jak uzależniony myślę. W trakcie mojego nikotynowego ciągu przemówiły do mnie tylko znikające co miesiąc z konta stówki i brak możliwości, by zaspokajać inne potrzeby mające znamiona uzależnienia: nowe butki, czerwona bluzeczka, fajny perfum, większe spodnie, ogólnie babskie potrzeby wydawania kasy na pierdoły czyli rzeczy, które są N-I-E-Z-B-Ę-D-N-E! Paczka papierosów na dzień to było moje narkotyczne minimum. Podczas wyjścia, spotkania ze znajomymi, w towarzystwie alkoholu - nawet dwie. Można więc policzyć jakie pieniądze ulatywały z dymem

Rozpoczęłam przygotowania już dwa miesiące przez planowanym odrzuceniem nałogu. Najpierw psychiczne nastawienie. To podstawa - trzeba chcieć. Oswajałam się z tą myślą, szukałam różnych sposobów radzenia sobie z nałogiem, czytałam o przeżyciach innych osób i jak wyglądały ich pierwsze dni, przeliczyłam na kalkulatorze ile mi się uda zaoszczędzić, wizualizowałam sobie stosy ciuchów, kosmetyków, torebek, butów, które będę mogła sobie w zamian kupić, wyobrażałam sobie moje piękne, pachnące, beztroskie życie bez papierosa. Widziałam tę wolność, o której wszyscy piszą.

Przesyt nikotynowy miał spowodować, że będę rzygać papierosami.

Widziałam słońce, zieloną łąkę, las i mnie skaczącą pomiędzy makami. Bez fajki w ustach. Byłam pozytywnie nastawiona i szczęśliwa, gdyż w końcu udało mi się w końcu podjąć tę decyzję. Jakiś tydzień przed wyznaczonym terminem zaczęłam się stresować. Ogarnęło mnie przerażenie. Wzmożony stres spowodował wzmożone palenie. Trafiło to na okres mojego urlopu, więc miałam czas i paliłam praktycznie non stop. Każda sytuacja z moim przyjacielem w ustach lub dłoni (Tak! To prawie jak seksualne przeżycie!) mogła być już tą ostatnią, więc paliłam podwójnie: fajki na przystanku, fajki w pracy (musiałam odwiedzić koleżanki by wspólnie celebrować ostatniego papierosa!), fajki pod klubem, fajki na ławce w parku, fajki podczas jazdy na rowerze, fajki na rozpoczęcie dnia, fajki po obiedzie, fajki na pontonie, fajki na dobranoc, dużo fajek do piwka...

Mogłabym wymieniać do usranej śmierci. Ostatni tydzień miał być bogaty w papierosowe przyjemności, gdyż miałam cel: przesyt nikotynowy miał spowodować, że będę rzygać papierosami. To było moje marzenie: po prostu przestanę palić, bo tyle już tego gówna wypaliłam, że nie będzie mi smakować. Naturalnie odrzucę mój nałóg i zacznę nowe, równie szczęśliwe życie. Nie będę płakać, biadolić i przeżywać jak inni. Niestety moje plany i marzenia szlag trafił. Okazało się, że posiadam rzadko spotykaną umiejętność nie przepalenia się. Dla osób nie wtajemniczonych, które jednak zdecydowały się przeczytać tekst: oznacza to, że mogę palić, palić, palić i palić i nie mam dość. Nie odrzuca mnie. Nie rzygam. Nie mam kaca papierosowego. Nie mam kaszlu i chrypki, nie tracę głosu!

Kuracja na 25 dni. Co dwie godziny tabletka, na którą się czeka jak na fajkę.

Na kacu pierwsze co robię to palę i jest mi lepiej, co dla większości normalnych palaczy jest nie zrozumiałe. Ostatniego dnia mojego palenia, który przypadł na 31 sierpnia wypaliłam prawie 3 paczki moich ulubionych papierosów i sępiłam jeszcze od wszystkich dookoła. Paliłam cały dzień, zapalając smutki (zapijając również). To był miły dzień, spędzony w towarzystwie bliskich mi osób. Wspaniałość tego sierpniowego, letniego dnia zabijał tylko jeden fakt, przygnębiający fakt: miał to być ostatni dzień mojego palenia...

1 września 2013 r. kupiłam substytut papierosów. Lek bardzo popularny i ostatnio testowany przez większość osób, którym skutecznie udało się rzucić palenie. Kuracja na 25 dni. Co dwie godziny tabletka, na którą się czeka jak na fajkę. Przez pierwsze dni było nawet w porządku, później zaczęły się komplikacje. Takie na serio. Zerknęłam więc na ulotkę: "Działania niepożądane najczęściej występują na początku leczenie. Są to: męczliwość, złe samopoczucie, zmęczenie, łzawienie, zmiana apetytu (głównie zwiększenie), przyrost masy ciała, bóle i/lub zawroty głowy, rozdrażnienie, uczucie ciężkości głowy, zaburzenia snu (bezsenność, senność, dziwne sny, koszmary, ospałość), zmiany nastroju, lęk, trudność w koncentracji, osłabienie popędu płciowego itp." I znalazłam odpowiedź.

Śniło mi się jak z uśmiechem na ustach wyciągałam spod mojego łóżka zajebistą piłę mechaniczną i rozpierdalam tego wkurwiającego psa na maluteńkie kawałki.

Zaburzenia snu. Prawdziwe koszmary, w którym ja byłam dla kogoś koszmarem. Nie gwałciciel, morderca czy psychopata czatujący na mnie w labiryncie mojego umysłu. To ja byłam morderczynią, psychopatką, świruską, wampirem, złą osobą. I bardzo dobrze było mi w tej roli. Kiedy nad ranem przebudzałam się, bo wkurwiający pies sąsiadów szczekał, jak wciąż nakręcająca się głośna zabawka, po ponownym zaśnięciu śniło mi się jak z uśmiechem na ustach wyciągałam spod mojego łóżka zajebistą piłę mechaniczną (największą jaką mieli w Casto!), schodzę po schodach, wychodzę przez furtkę i wpadam na teren sąsiada i rozpierdalam tego wkurwiającego psa na maluteńkie kawałki.

Krew się leje, a ja spontanicznie się śmieje (w głos przez sen się śmiałam). Wychodzi sąsiad i jego też biorę w obroty. Krew tyska, zalewa podwórze jak rwąca rzeka. Pełna satysfakcja. Potem budzę się zlana potem. Ale jakaś taka wyładowana z negatywnej energii. Trochę przerażona, ale uspokojona. Innej nocy jestem wampirem i jem ludzi. Wysysam całą krew, ciało ofiary zmniejsza objętość i powoli znika. Wysysam ludzi. Ich emocja, przeżycia, marzenia. Czuję ten schizofreniczny kontekst i jestem przerażona. W tamtym okresie oglądaliśmy serial "True Blood". Nie polecam takiego połączenia.

Przetestowałam. Za bardzo siada na psychikę. Dla świętego spokoju i utrzymania pozornej równowagi psychicznej zostałam zmuszona odstawić tabletki. Bałam się, że pseudo fizyczne wyładowania, jakie praktykuję w nocy zacznę przenosić w rzeczywistość. Śmiem przypuszczać, że było to realne zagrożenie, gdyż w stworzonych przez mój umysł warunkach radziłam sobie całkiem dobrze bez papierosa. W realu było dużo, dużo gorzej.

Wydawało mi się, że straciłam najcenniejszą rzecz w moim życiu, największą przyjemność.

Zostałam więc z moim problemem sama. Tabletki były jakimś tam wsparciem. Wiedziałam, że mogę na nie liczyć. Co dwie godziny wprowadzałam je do organizmu oszukując się, że nie potrzebuję papierosów. Na jakimś forum wspierającym osoby w tak tragicznym stanie jak ja, które jakimś cudem jeszcze trwały w swoim postanowieniu, szukałam porad jak przetrwać dalej. Jak żyć ja się pytam?

Wydawało mi się, że żyję w równoległej rzeczywistości, gdzie czas płynie bardzo wolno. Może nawet stoi w miejscu? Wydawało mi się, że straciłam najcenniejszą rzecz w moim życiu, największą przyjemność, która dawała spokój, wyzwolenie, uśmiech. Wydawało mi się, że jestem w sytuacji bez wyjścia. W końcu znalazłam informację na temat książki "Jak skutecznie rzucić palenie". Miała mnie ocalić, uświadomić, pomóc. Po jej zakończeniu człowiek miał poczuć totalne wyzwolenie, bezgraniczną wolność i po przeczytaniu ostatniego zdania cieszyć się pięknym życiem bez papierosów. Trochę to naciągane, ale myślę, że dużo zależy od kondycji psychicznej i nastawienia osoby czytającej. Wtedy przechodziłam etap szukania argumentów, żeby jednak wrócić do palenia.

Co jeszcze pomagało? Duże ilości alkoholu, głównie wódki.

Komputer nie chce mi się włączyć - muszę zapalić! Zabrakło masła - no nie wytrzymam, kurwa, czym mam sobie chleb posmarować? Muszę zapalić! Przytyłam już 3 kg, zostanę ociekającym tłuszczem prosiakiem - muszę wrócić do palenia! Autobus się spóźnia. Cóż mam począć ze sobą podczas tych kilku minut? Nic innego nie pozostaje, jak zapalić! Obgryzłam już 3/4 swoich paznokci - przecież to takie niehigieniczne. Chyba lepiej zająć sobie ręce paleniem? Książka stanęła mi na przeszkodzie w przekonywaniu samej siebie jak potrzebne w moim życiu jest palenie. Ale trochę pomogła. Przeżyłam kolejny tydzień i miesiąc. Co jeszcze pomagało? Duże ilości alkoholu, głównie wódki. Obecność bliskich osób i ich wsparcie (To jest naprawdę bardzo ważne kiedy ktoś Ci kibicuje!) Przytulanie. Możliwość wypłakania się do utraty tchu. Sport, wysiłek fizyczny, rower. Wyrzucenie popielniczek, zapalniczek, cygar. Unikanie palaczy i miejsc, gdzie się pali. Sprawianie sobie przyjemności. Kupowanie fajnych rzeczy. Przyznawanie nagród za kolejny przeżyty tydzień. Takie zwykłe rzeczy.

Smutek. Przygnębienie. Wkurzenie. Brak chęci do życia. To są odczucia, które towarzyszyły mi przez wiele dni i tygodni. Nie miałam po co wstawać. To była/jest żałoba, najprawdziwsza żałoba po przyjacielu. Jeszcze nie pogodziłam się z jego stratą. Nie wiem kiedy to nastąpi. Moje dni są bardziej pozytywne, więcej w nich słońca i mam więcej energii by radzić z moim uzależnieniem i codzienną walką. Jednak żyję inną myślą. Jestem przekonana, że wrócę kiedyś do palenia. Jestem uzależniona, jestem żałosna, chcę mieć śmierdzący oddech, chcę śmierdzieć papierosami, chcę wypalać ciężko zarobione pieniądze. Przecież LUBIĘ TO! Sprawia mi to przyjemność. Brak tu jakiejkolwiek logiki.

Choć wiem jakie to głupie, to chciałabym zapalić.

Widzicie to? Wiem, zdaję sobie z tego sprawę. To uzależnienie psychicznie, więc na próżno szukać tutaj logicznych posunięć. Czy istnieją jakieś grupy wsparcia typowo dla osób rzucających palenie? Bo ja wymyśliłam fajną nazwę (coś na wzór AA): "PP" POPIEPRZENI PALACZE. Bo kto normalny wciąga śmierdzący dym pełen trujących związków chemicznych i nikotyny, mówiąc że mu to smakuje? Wydaje mnóstwo kasy na papierosy, marudząc równocześnie, że nie stać go na inne rzeczy? Twierdzi, że papierosy pomagają zwalczać stres, a na samą myśl, że nie może zapalić stresuje się, denerwuje, obgryza paznokcie i rozgląda nerwowo? Znajdzie zawsze wymówkę, by zapalić nawet jakby miał 5 razy dziennie wyrzucać śmieci, wyjść na zewnątrz podczas ulewy roku czy walczyć z atakiem zombi? Jest w stanie przejść 3 km do najbliższego nocnego sklepu o godzinie 4:00, bo skończyły się fajki? Lub kupować 5 paczek naraz, że nie doprowadzić do sytuacji, kiedy może ich faktycznie zabraknąć? Nie potrafi przeżywać radosnych chwil, ważnych życiowych wydarzeń bez papierosa, gdyż w głowie ciągle pulsuje myśl "Kiedy będę mógł zapalić?". Ten strach, obłęd w oczach, gdy nie ma ognia! Nie ma zapalniczki, nawet zapałki, brak potencjalnego posiadacza zbawiennego płomienia w promieniu 3 km i brak umiejętności rozpalenia ogniska z dwóch znalezionych na chodniku drewienek? Nikt normalny. Nikt zdrowy psychicznie. Między innymi ja.

Kiedy to piszę, kiedy zbieram te czarne myśli, dni i przeżycia, w moich smutnych oczach gromadzą się łzy. Choć wiem jakie to głupie, to chciałabym zapalić. Choć wiem ile kosztowało mnie ostatnie 6 miesięcy - nadal chcę zapalić. Zawsze będę chciała zapalić. Ta myśl będzie się mnie trzymała tak długo, aż w końcu któregoś dnia znów zapalę. Gdzie jest ta wolność, którą miałam poczuć? Gdzie jest to wyzwolenie od papierosów? Gdzie jest ta odzyskana kontrola i pełna świadomość przeżywanych dni? Faktycznie papierosy już nie rządzą moim życiem, nie układają moich dni w stosy wypalonych petów. Nie tworzą zadymionego muru, który podpierał mnie każdego dnia. Przestałam być niewolnikiem wypalanych papierosów i stałam się niewolnikiem myśli o nich. Coś, ktoś?

Ewa

Więcej o:
Copyright © Agora SA