Bo mężczyźni to się mnie boją... - wyznania nimfomanki (?)

Ja bym mogła dzień i noc, na śniadanie i na obiad, 2 razy przed kolacją i jak w nocy się obudzę - zwierza nam się nasza Czytelniczka. I opowiada (dość szczegółowo) o poszukiwaniu szczęścia z jej libido.

Bo mężczyźni to się mnie boją. Przynajmniej większość. Przynajmniej ta większość, którą znam ja. Kiedy to wyczułam? Kiedy pierwszy raz dostrzegłam dzikie błyski paniki, jak pioruny uderzające we wnętrzu samczego oka? Retrospekcja. Raz pieprzyłam się z kolegą w samochodzie. Samochodowa pozycja, pół siedząca, potwornie niewygodnie, głupio merdające cycki, uderzanie głową w dach (te sportowe auta) ale! Już widzę szczyty, już widzę światło, grają mi anielskie trąby, prawie, że dotykam końca tęczy, a tu PAC! Dostałam szybkiego klapsa, on opada na bok prawie nieżywy, powoli kapcanieje, jakby ktoś przekłuł mu tyłek i uchodziło z niego powietrze. Ja, w lekkim szoku, najpierw się nie odzywam, potem zaczynam znów się "kokosić" na jego potworze.

- Jeszcze nie masz dość? - sapnięcie jest podszyte wyrzutem, zupełnie jak mój drogi płaszcz podszewką w kratkę. Strasznie nie lubię kratki.

- A wyobraź sobie, że nie - staram się mruczeć jak kot, a nie jak motorówka na bagnach Luizjany, chociaż mam ochotę palnąć go w ten pusty łeb. Wciąż jednak staram się zachować fason i uwodzić, chociaż uwodzić nie potrafię za grosz. Rozpalać owszem. Uwodzić - nie.

- Przecież dymamy się już od 2 godzin - tym razem w głosie brzmi całkowita, bezdenna rezygnacja. Jakbym mu krzywdę robiła, zmuszała do orania pola motyką. Zsuwam się więc z mojego konia i stwierdzam, że skoro ma już zamiar pozostać nudnym gnojem, to może to robić z dala ode mnie. To wydarzenia trochę później niż "ostatnie", ale dość świeże.

Bo tobie ciągle się chce. Bo ty ciągle możesz. Bo ty myślisz tylko o jednym. Bo twoja cipka jest jak odkurzacz. Może jesteś chora? No wiesz, na tą nimpo..nimom...nimfomanię? Nie wiem. Może jestem. Ale myślę, że raczej nie. Myślę, że to temperament zwyczajnie. Że taka jestem.

Jak byłam mała to chowałam się w końcówce PRL-u. Szaro, buro, zimno. Nie wiem gdzie ludzie wtedy gumki kupowali. Może nie kupowali? Pierwsze moje zetknięcie ze "stosunkiem widzianym" (nie powiem porno) to było "Ostatnie tango w Paryżu" . Ostro. Na maślano. I wtedy już, gdyż byłam dzieckiem i to dzieckiem niezmiernie inteligentnym, objawiła mi się wielka, jasna prawda o mnie - coś w tym seksie musi być. Coś dla mnie. Taki przebłysk. Jakoś wtedy nie pomyślałam, że może przejawiam jakieś potworne, grzeszne skłonności, co zaczęto mi wbijać do głowy teraz. Że jestem jakoś nimpo...nompo...manką. Nie.

Oczywiście potem to przysnęło na dłuższy czas, abym mogła być małą dziewczynką, chociaż tak naprawdę nigdy stereotypową małą dziewczynką nie byłam. Ale no powiedzmy, że przysnęło. Na trochę. Potem podrastanie. Podrastanie samo w sobie było by nudne, ale gdy człowiekowi takie świerszcze w głowie grają! To już koniec, piekło i gomora. Koledzy z klasy byli zachwyceni, gdy siedząc z koleżanką w ławce opowiadałam jej (dość głośno oczywiście), ile orgazmów miałam z kolegą z profilu ścisłego (oj, ścisły, ścisły!), albo czy warto wypróbować 69. Czad. Dla nich. Dla mnie w sumie też.

Zaczęłam wcześnie. Nie bałam się nic a nic, ciekawość pchała mnie jakbym siedziała na lokomotywie jadącej przez dziki zachód. Wild, wild west. Zabawa i beztroska. Aż do czasu. Do czasu gdy Dorosłam.

Nastoletnie szaleństwa to norma, prawda? Romans ze studentem z wymiany z Ugandy to też norma, prawda? Ale gdy już pracujesz, gdy jesteś Dorosła i Duża, mogłabyś stać się bardziej rozsądna, prawda? Gdy zaczynasz podliczać z iloma facetami spałaś ty, a z iloma koleżanki, coś zapala ci się w głowie, prawda? Dotąd nie brałaś tego pod uwagę, to było twoje życie, ty rozdawałaś karty. Teraz głupiejesz. Czadziejesz w społecznym ścisku. Gdy decydujesz się na jakiś związek też myślisz, że warto się uspokoić, co nie? Mogłabyś się uspokoić, do cholery! Coś zaczyna mi doskwierać. Słyszę, że kobieta to powinna myśleć o miłości, o księciu, o zameczku z dzieciaczkami powielającymi ten schemat. Powinnam propagować jakieś tam wartości rodzinne, mam chcieć wziąć ślub na łące wśród kwiecia i nigdy nie brać nic brzydkiego do buzi. Ale co ja mam zrobić jak zamiast tej prorodzinnej papki mi w głowie i między nogami taki żar gorący? Bałam się osądzania. To jasne. Bałam się, że ktoś krzyknie kiedyś za mną "Ty szmato!". No ale jeszcze brnę w to dalej. Trochę zagubiona i trochę na oślep. Przecież coś w tym musi być.

Pierwszy poważniejszy partner. Staram się odnaleźć w tej nowej roli. Dorosłej. Ale schemat powielam. Ja bym mogła dzień i noc, na śniadanie i na obiad, 2 razy przed kolacją i jak w nocy się obudzę. Znam wszelkie metody obciągania, wiem gdzie dmuchać i gdzie wsadzić palec. Mogę grać na nim jak na akordeonie, jeśli tylko mi na to pozwoli. Zostawił mnie jakieś 4 miesiące później, twierdząc, że "przy mnie się zatrze" (w sensie wacka zetrze na proszek chyba) i "powinnam się leczyć" . Ale z czego? Z okazywania mojej namiętności? No kurwa mać.

Trudno. Kolejny był miłośnikiem hip hopu. Niższy ode mnie 7 cm. Ale kochałam go zaciekle, patrząc lekko powyżej jego głową. Bez przerwy jednak miłosiernie i usłużnie kierowałam wzrok prosto w jego niebieskie oczy, a ręce prosto na jego członka. Starałam się. Był męski, był iście samczy. Po kilku miesiącach ta jego męskość przejawiała się już bardziej w rozwalanych wszędzie bombach skarpet i jedzeniu z otwartym dziobem, ale. Jego dusza dalej była porywająca. Tylko, że seks. No znów seks. Jemu starczyło moje 5 minutowe podskakiwanie na jego członku, żeby widział pegazy. No sorry broo, nie będę udawać, że mam waginę podlaną Tigerem i starcza mi kilka sekund na twoim mieczyku. No i o to poszło. Usłyszałam, że "tylko dymanie mi w głowie" (nie tylko!) i odszedł dzwoniąc swoimi kluczykami do BMW. Trzeba przyznać, że BMW miał fajne.

Wtedy wiedziałam o sobie już kilka rzeczy. Nie byłam królewną. Nie potrzebowałam dwugodzinnej gry wstępnej, świeczek (patrząc na te wszystkie gazecidła to mam nieraz wrażenie, że poziom mojego życia seksualnego zależy od stopnia zaciemnienia) i niesienia mnie do łoża. W ogóle łóżka być nie musi! Wolę inne krzywizny mebli! Na ławce, na pralce, w przymierzalni, no cholera jasna! Pod ścianą, pod płotem, pod dyskoteką! Czy tylko moje ego łechce facet dyszący z żądzy, chcący tu, teraz, natychmiast? Poważnie? Tylko co z tego, że wiedziałam coś o sobie? Wciąż nie potrafiłam odpowiedzieć czy to dobre czy złe. Czy naprawdę jestem chora na nadczynność waginy?

Potem romans ze starszym facetem. Dużo starszym. Niby starszy, a wszystko to samo. Schemat. Starszy, ale nie dorosły. Kilka minut na koniu, poklaskanie po pośladkach i po zabawie. Zero pytań o mnie. Rozczarowanie, tłuczenie naczyń, ewakuacja i kilka "starych dziadów" na odchodne. Dobiło mnie to. Owinęłam się w kokon bezpieczeństwa. I cały ten nastrój, nastrój seksualnego zgonu i mojego domniemanego waginalnego wilkołactwa podsyciła rozmowa z przyjacielem. Nie wiedziałam za bardzo już co począć ze sobą, czy ładować się w kolejną seksualną kabałę, czy celibat sobie narzucić, odrzucić robótki ręczne i oddać się poezji? I że leczyć może się powinnam, może zaszyć jakoś? Albo coś zaszyć. No i on, ten przyjaciel, chcąc pomóc, dobijał mnie konkretnie. Że moją bolączką jest szukanie prawdziwego uczucia, że ssaniem nic nie załatwię, że wogóle to pewnie za jedną nogę już mnie "dyjabeł" do piekła ciągnie. Ocknij się panienko! Odstaw fapowanie i stań się przyzwoita. Chciał dobrze, cóż. Mało pomógł. Skołowanie rosło. Czułam się momentami jak Frankenstein. Faceci się mnie boją. Mojego libido.

Wszystko zmieniło się gdy poznałam ostatniego partnera. Poznałam go niechętnie, byłam już bliska myśli o wiecznym celibacie i oddaniu waginy na cele dobroczynne. Dałam sobie ostatnią szansę. Nie chwaliłam się ilością stosunków, a że przecież nie mam wypisane "ladacznica" na czole mogłam sprawiać wrażenie pięknie-niewinnej-cukrem-polanej. Oczywiście prawda i tak wyszła na jaw po pierwszym seksie i obciąganiu, gdy robiłam to z mocą odkurzacza Elf i zaangażowaniem małego yorka. I gdy opadliśmy już bez tchu na łóżko, i gdy pot zaczął wsiąkać już w pościel, obrócił do mnie głowę i powiedział:

- Kurwa. Jaki ty masz temperament! - Po czym wróciliśmy do pracy.

I zaczęły się wspaniałe dni pełne seksu na parapetach, stołach, wywracanie materacy i tłuczenie talerzy. Cały ten strach, całe to przekonanie, że moja pochwa to wielki, czarny, chcący zassać wszytko demon - wszystko to gdzieś prysnęło. Dymałam się więc z radością, dymałam się na chwałę świata, dymałam się dla wszystkiego.

I chyba się wyleczyłam. Z tej nimfomanii. Znalazłam swojego nimfomana. To musiał być ten sekret, to były te drzwi do Narnii. A reszta facetów? Pewnie niektórzy wciąż się mnie boją.

Katarzyna K.

Więcej o:
Copyright © Agora SA