Nowoczesne pary nie świętują Walentynek?

Święto komercji, obleśne serduszka, wszędzie hasła miłosne i rabaty 14% - kto by chciał się w to bawić? Okazuje się, że nasza Czytelniczka chciała, ale ugrzęzła w komunikacyjnym nieporozumieniu.

Piszę, bo zastanawiam się, czy to ja jestem staromodną histeryczką, czy uprawnioną frustratką oraz czy mój chłopak jest nowoczesny, czy też nieczuły. Normalną rzeczą w cywilizowanym świecie jest kupić kobiecie kwiaty w walentynki, Tak myślałam jeszcze do wczoraj. Natomiast mój mężczyzna wyprowadził mnie z błędu. I z równowagi emocjonalnej również. A było tak.

Idziemy na kawę, a w drodze powrotnej kupujemy papier toaletowy, bo się skończył?

Jesteśmy już jakiś czas razem, mieszkamy razem 3 lata. Jako ludzie młodzi, nowocześni i w ogóle lubiący łamać konwenanse, nigdy nie obchodziliśmy tego komercyjnego, wypaczonego, o losie! obrzydliwie różowego święta. Po prostu nie, na studiach to była zawsze sesja, święto, które każdy student obchodzić musi. W związku wyznajemy równość - nikt nikomu drzwi nie otwiera, bo i po co. Nigdy też jakoś specjalnie nie chodziliśmy na randki, no bo jak? Spotkajmy się jak mieszkamy razem? Czy co? Idziemy na kawę, a w drodze powrotnej kupujemy papier toaletowy, bo się skończył? Trochę nie tego.

Ale jakiś czas temu, również ze względu na to, że dopiero teraz nas stać, polubiliśmy wyjść czasem zjeść jakiegoś chińczyka, a potem na ulubione ciastka. Więc zatem, jako kobieta nogami po ziemi stąpająca, zapobiegliwie zapowiedziałam mu "kochanie, chciałabym w tym roku obchodzić walentynki, może byśmy gdzieś poszli". No to se powiedziałam, potem napominałam kilka razy, że miło by było dostać kwiatki jakieś czy coś. Przychodzi piątek, więc mu pisze smsa: spotkajmy się o ósmej. Na co dzień jesteśmy raczej praktyczni niż romantyczni. Ale wiadomo: dać kobiecie okazję żeby się wystroiła i kupiła sobie coś nowego - poleciałam prosto z pracy na zakupy. Więc kupiłam - seksowne majteczki, bo czemu nie. Na prezenty się nie umawialiśmy, myślę kupię coś dla nas obojga, co nam sprawi przyjemność - ręcznie robione super czekoladki i jakieś wypasione prezerwatywy - wszystko ślicznie zapakowane. Kupiłam elegancką sukienkę i jakieś biżuterię, w przebieralni się przebrałam (no bo jak inaczej, żeby niespodzianka była), obwiesiłam złotem (malowanym) i pierścionkami, włos zmierzwiłam i makijaż zrobiłam, na czym mnie zdziwiona pani ekspedientka przyłapała.

W ogóle kiedy ja niby mówiłam, że coś chcę świętować, no kiedy?

Wszystko w godzinkę, więc byłam dumna, czekam na mego mężczyznę i drżę z zimna pod eleganckim płaszczem, wszak cienka seksowna sukienka. Przecież nie mogłam jej popsuć swetrem! No i jest, mój ci on, gdzie masz kurwa kwiaty?! Nie ma, no nic. Trudno, może mi kupił czekoladę, nie pogardzę. Zapomniał? Nie. Walentynki, po co? Nie, on myślał że żartuję. Czego ja się spodziewałam? W ogóle kiedy ja niby mówiłam, że coś chcę świętować, no kiedy? No to co, głupio mi było i przykro, zaprezentowałam nową kreację, dałam mu prezent i zamówiłam sobie drugi kieliszek wina. A co. Przynajmniej się napiłam.

Tylko teraz sobie myślę czy ja jestem głupia, czy on. Zaznaczę, że nie jestem kobietą co strzela focha, bo zapomniał o imieninach. Nawet nie lubię kwiatów, szczerze mówiąc, ale chodziło mi o gest, żeby SAM z SIEBIE coś pomyślałam. Mój pan ideał zawiódł moje oczekiwania. On natomiast widzi problem w komunikacji, no bo mogłam przecież powiedzieć, że chcę kwiaty i randkę, no nie? A on mógł się domyślić, czyż nie? Czy walentynki właśnie stały się niemodne? To chyba przeżytek, bo powinno się wprost mówić czego się chce i najlepiej brać to sobie?

W następne walentynki też napiję się wina. Z koleżankami w klubie.

Chciałam trochę romantyzmu, coś innego niż codzienność i wyszło niezręcznie, bo jemu głupio, bo nie pomyślał, a mi głupio, bo się odstawiłam jak stróż na Boże Ciało. Gdybym zakomunikowała że tak właśnie będziemy świętować, to nie ma w tym już nic romantycznego, ani spontanicznego. Nigdy nie myślałam o sobie jako o naiwnej, pełnej oczekiwań kobietce, czekającej na amanta z różą, bardziej mnie ten obraz bawi niż wzrusza. Teraz chyba muszę pozbyć się złudzeń. W następne walentynki też napiję się wina. Z koleżankami w klubie.

Margaret

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.