Jestem heteroseksualnym singlem i mieszkam sam. Nie chcę dziewczyny, związku, ani seks-robota

Wielkomiejscy single nie śnią o elektrycznych owcach - nasz Czytelnik zareagował na pesymistyczną wizję przyszłości związków i relacji, jaką ostatnio roztoczyła Natalia.

W sobotę na Fochu pojawił się tekst Natalii o przyszłości związków w coraz bardziej zatomizowanym społeczeństwie. Oczywiście fakt, że w dużych miastach często nie ma czasu na poznawanie nowych ludzi i randkowanie nie podlega dyskusji. Sam dzielę swój czas pomiędzy pracę a dom, w którym często też dalej pracuję - czy to nad rzeczami do biura, czy własnymi projektami. Dla mnie konieczność ciągłego poświęcanie swojego czasu i uwagi drugiej osobie jest zwykłym zawracaniem dupy.

To miasto pełne jest zapracowanych, zalatanych ludzi, którzy obudowują się technologią i nie mają czasu na związki.

Jasne, czasem brakuje mi kontaktu z drugą osobą i czuję pustkę wokół siebie, ale potrzeba bliskości jest dla mnie mniej istotna, niż spokojne, przewidywalne życie. Nie będę kłamał, w ramach pewnego substytutu trzy lata temu adoptowałem psa ze schroniska i na niego przelewam teraz mój nadmiar pozytywnych uczyć. Jesteśmy najlepszymi kumplami i wszędzie chodzimy razem - całkiem szczerze mogę napisać, że to mi w zupełności wystarcza.

Zapytacie teraz pewnie o seks i czy tego mi nie brakuje. Mógłbym na to odpowiedzieć głupim żartem o szerokopasmowym Internecie, ale prawda jest taka, że w Warszawie nie ja jeden żyję samotnie. To miasto pełne jest zapracowanych, zalatanych ludzi, którzy obudowują się technologią i nie mają czasu na związki. Wszyscy jednak szukamy bliskości i bardzo łatwo można rozpoznać to u nowo poznanej osoby. Takich sytuacji nie nazwałbym ani "przygodami" ani "luźnym seksem", bo to jest coś więcej. To jest wspólne spędzenie czasu i dawanie sobie komfortu bezpieczeństwa, chociaż na tę jedną, czy kilka nocy. Ja noszę w sobie bardzo miłe i ciepłe wspomnienia ze wszystkich takich wieczorów, bo mimo, że nie przerodziły się one w nic trwałego ani pełnego zaangażowania, to niekiedy były dla mnie więcej warte niż jakiś półroczny związek. Nie wszystko musi trwać nie wiadomo jak długo, a czas trwania nie decyduje o wartości relacji, więc absolutnie nie ma w tym niczego złego. Jesteśmy tylko ludźmi, którzy desperacko potrzebują chwili bliskości, bo na więcej nas nie stać, ale zupełnie bez niej nie potrafimy żyć.

W poważnym związku nie byłem już od czterech lat i przez ten cały czas zadowalam się w miarę regularnymi flirtami.

Z portali randkowych próbowałem korzystać tylko raz, za namową przyjaciela, który w ten sposób prowadzi bujne życie seksualne. W teorii może to być bardzo użyteczne narzędzie dla osób takich jak ja, które życie towarzyskie dzielą pomiędzy biuro (zasada: żadnych relacji w miejscu pracy) oraz przyjaciół (którzy są przyjaciółmi, a więc traktujemy ich raczej aseksualnie) i nie mają czasu bawić się w podrywy lub długie rozmowy z nieznajomymi w knajpach. W moim przypadku niestety nie wyszło, gdyż nie potrafiłem zmobilizować się do aktywnego korzystania z mojego profilu. Może kiedyś.

Mając na uwadze jak wiele osób w dużych aglomeracjach prowadzi takie życie jak ja, spokojnie można uznać, że seks-boty są tylko kolejnym argumentem z rodzaju równi pochyłej. Moja sytuacja jest raczej rezultatem wpadnięcia w pułapkę pędu ku produktywności i samodoskonaleniu oraz ekstremalnego sparzenia się na relacji z moją ostatnią dziewczyną. W poważnym związku nie byłem już od czterech lat i przez ten cały czas zadowalam się w miarę regularnymi flirtami z kobietami, które też nie mogą się odnaleźć w intensywnym życiu w dużym mieście. Seks-bot nie przyszedł mi nigdy do głowy, więc nie sądzę, by było z nami, wielkomiejskimi singlami, coś nie tak. Potrzebujemy bliskości, ale nie za wszelką cenę - może kiedyś się odnajdziemy i wszystko będzie inaczej.

Seba

 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.