Nie mam czasu na feminizm!

Po tekście Rączki zawrzało. I wewnątrz redakcji, i w skrzynce mailowej Focha. Nasza Czytelniczka pisze, że "równouprawnienie to fajna rzecz, tylko trzeba je stosować z umiarem". Bo problemem może być nie brak możliwości, co ich nadmiar.

Czytam w fochu, że chociaż nie jestem feministką, to pewnie nią jestem . Prawdę mówiąc, w ogóle nie myślę o tym czy feminizm mnie dotyczy, bo nie mam czasu, właśnie dzięki równouprawnieniu. Polega owo równouprawnienie na tym, że mogę:

- realizować swoje ambicje zawodowe, zarządzać mężczyznami i zarabiać więcej niż niektórzy z nich;

- kandydować na radną w mojej gminie i generalnie nawet na prezydenta;

- swobodnie wypowiadać się w towarzystwie, grać w gry planszowe, chodzić do kina, prowadzić samochód itd. (to "itd." zawiera w sobie po prostu normalne życie poza kuchnią i pralnią, do których i tak najrzadziej zaglądam);

Korzystam z równouprawnienia na maksa, czyli robię to wszystko, co mi ono daje i właśnie w związku z tym:

- NIE spełniam się jako żona i matka.

Jako matka to jeszcze widzę dla siebie szansę, bo dzieci potrafią wymusić uwagę, ale jako tzw. Pani Domu - to mi się wymyka. Mąż nie oczekuje ode mnie perfekcji w tej materii, ale i tak się trochę stresuję, kiedy na skutek cholernego bałaganu nikt nie wie, gdzie ma majtki i czy ma w ogóle jakieś czyste. Jeśli teraz usłyszę, że przecież niech sobie chłop sam wypierze, to powiem, że on już myje gary, często sprząta, usypia dzieci co drugi dzień, wozi je na gimnastykę i dla mnie naprawdę już niewiele zostało, a i tak nawalam. Jak zatem stworzyć w tym bałaganie DOM-PRZYSTAŃ, gwarantujący poczucie bezpieczeństwa i stabilność rodzinnych więzi, gdzie jest stół, przy którym się siada, spożywa razem posiłek i rozmawia?

Coraz bardziej odczuwam niewygody "równouprawnionego" życia.

W naszym przypadku rozwiązanie się znalazło: rodzina wielopokoleniowa. To Babcia stoi na straży domowego ogniska. Moja Mama ocali nasze domowe ciepełko. Ta wspaniała kobieta poświęciła już swoje ambicje i niemałe możliwości po to, żebym ja dzisiaj znała znaczenie tego wszystkiego, o co nie potrafię sama zadbać. W imię tego samego poświęcenia wyręczy mnie i da tę świadomość również moim córkom.

Ja natomiast coraz bardziej odczuwam niewygody "równouprawnionego" życia. Do dupy ze mnie Prezes, bo zamiast na ważne spotkanie, jadę do logopedy. Do dupy ze mnie Matka, bo zamiast układać klocki, wiszę na telefonie. Do dupy ze mnie Żona, bo nie mam czasu dla Męża, i nie mówię tu o praniu skarpetek. W podtrzymywaniu domowego ogniska jestem niesamodzielna i pomaga mi Mama. A tak się dobrze zapowiadałam

Chciałam tu napisać, że czuję się oszukana, że rozbudzono moje ambicje nie wytrzebiając przy tym tradycyjnych wzorców, będących przyczyną mego poczucia winy, że feministki mieszają kobietom w głowach promując egoistyczne postawy życiowe, a tym samym przyczyniając się do rozkładu rodzin itede.

Równouprawnienie to fajna rzecz, tylko trzeba je stosować z umiarem.

Ale w tym momencie dotarło do mnie, że moje wybory nie zostały mi narzucone, że równouprawnienie nie zobowiązuje mnie do niczego, a tylko daje możliwości, których kiedyś bym nie miała. Uczciwie muszę przyznać, że nie mam na kogo zwalić winy za tak niesatysfakcjonujący mnie styl życia. Teraz sobie wszystko dokładnie przemyślę. Nie sądzę, żeby udało się uratować wszystkie moje ambicje, ale może uda mi się pogodzić z ograniczeniem rozwoju na jednym z pól i nie uznać tego za porażkę? Się zobaczy.

Równouprawnienie to fajna rzecz, tylko trzeba je stosować z umiarem. Nie umiem się odnieść do pytania, czy jestem feministką czy nie, ale niezależnie od tej kwestii, Autorka felietonu wykonała niezłą robotę: wzięłam i się trochę zastanowiłam.

Pozdrowienia ślę dla całej Redakcji, bo chociaż byłam święcie przekonana, że FOCH (nie cierpię tego słowa i go nie używam) będzie mnie wkurzał, to jednak czytam Was regularnie.

E.Z.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.