Ten okropny PMS. Jak sobie z nim skutecznie poradzić?

Na tapecie bardzo kobiecy problem (choć Aleksandra twierdziła inaczej). Niektóre kobiety atakuje czasami, niektóre cierpią nań permanentnie...  Część uważa go za wymysł (pozdrawiamy, Agato), część uważa za ciężką chorobę. Ale jak się pozbyć straszliwego PMS? Nasza czytelniczka bardzo chciałaby to wiedzieć.

Od jakiegoś czasu jestem czytelniczką Focha. Lubię Was. Zaglądam codziennie. Trafiłam na kilka artykułów i komentarzy, które były dla mnie odkrywcze. Dlatego napisałam o kwestii,, w której trochę już się poddałam... Może ktoś ma do powiedzenia na ten temat coś, co mi otworzy oczy?

Zacznę od nakreślenia sytuacji. Mam 28 lat i jestem szczęśliwą, ciekawą świata, ludzi i siebie osobą. Jasne, że mam swoje problemy, ale nie przywiązuję się do nich za bardzo. Sporo w życiu przeszłam - również w głowie. Jestem emocjonalna i żywiołowa, ale nawet, gdy daję się kompletnie ponieść chwili, po jakimś czasie analizuję co właściwie zaszło. Wyciągam wnioski.Zdarza się, że dzięki temu unikam powtarzania destrukcyjnych schematów. Zastanawiają mnie zachowanie innych, zastanawia mnie moje zachowanie. Staram się obserwować nie tylko rzeczywistość, ale i siebie.. trochę z zewnątrz. Pracuję nad sobą. Gdy zauważam (bądź gdy ktoś inny zauważa) niepokojące zachowania - przyglądam się im, i jeśli uznam je za coś niechcianego - przepracowuję. Zdarzają się po drodze upadki, ale STARAM SIĘ.

A teraz przejdę do rzeczy.

Jest taki czas, co miesiąc, gdy mam wrażenie, że cała moja praca idzie na marne. Mam na myśli PMS. Jedna z czytelniczek niedawno pięknie opisała symptomy w artykule o tabletkach antykoncepcyjnych i witaminie B6 (ja akurat tabletek nie stosuję).

Dla mnie te kilka dni jest nie do zniesienia. Nie jestem w stanie niczego przeanalizować. Mój 'wewnętrzny obserwator', dystans i umysł wybierają się razem na 4 dniowy urlop, a ja zostaje z masą kłębiących się, nielogicznych emocji, których podstawy są absurdalne, więc trudne do obalenia Czuję wówczas wszechogarniającą bezsilność wobec siebie samej. I nie chodzi mi o tłumaczenie się z nagłych wybuchów, bezsensownych awantur, czy twierdzenie, że kobietom jest gorzej i że faceci nigdy nie zrozumieją... Jestem daleka od takich osądów. Wiem, że bycie w stanie napięcia przedmiesiączkowego nie zwalnia mnie z odpowiedzialności za to jak się zachowuję.

Ale te 4 dni w miesiącu to ~10% życia! Nie chcę tego czasu tak marnować!!!

Domyślam się, że nie wszystkie kobiety tak to przeżywają, ale może są wśród Was takie, które mają podobnie, a ponadto udało im się wypracować jakąś technikę radzenia sobie z tym zdezorientowaniem?

Czy przez te 3-5 dni w miesiącu muszę być zagrożeniem dla otoczenia i samej siebie?

A może na Focha zaglądają też panowie, których żony/partnerki/dziewczyny potrafią sobie z tym radzić? Albo razem opracowaliście jakąś tajną technikę, w którą zechcecie mnie wtajemniczyć? Interesują mnie wszystkie szczere wypowiedzi, wszystkie środki; farmakologiczne, naturalne, duchowe, babcine rady..

Słowem - wszystko co macie do powiedzenia w tym temacie POZA narzekaniem jaki to beznadziejny czas, bo o tym można niestety bez końca.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.