Czy wiesz, że... środki antykoncepcyjne zwiększają zapotrzebowanie na witaminę B6?

Tekst dla wszystkich tych, które stosują (lub rozważają) antykoncepcję hormonalną w postaci tabletek. Zauważyłyście niepokojące objawy? A może uważacie, że tabletki to najlepsza metoda? Dajcie znać. Ale najpierw przeczytajcie.

Mam 31 lat. Doczłapałam tego uroczego wieku w dobrym zdrowiu i samopoczuciu. Z jednym wyjątkiem, dwuletnim okresem walki z wiatrakiem. Jednym, ale się zawoalował.

Temat korcił mnie od czasu artykułu o tarczycy. Korcił, bo jest pokrewny i znów w roli głównej hormon, przyjaciel wszystkich kobiet. Jak wygląda te kilka dni przed menstruacją opowiadać Wam nie trzeba.

Głodzilla? Owszem. Wkurw? Ależ, Panowie.. . Łza się kręci w oku przy reklamie papieru toaletowego? Witaj w klubie Laleczko. Wszystkie wiemy, że nas dopada. Jest bunt, ale i akcept, natury nie oszukasz. No ale nie przyszłam tu grać roli Kapitana Obvious'a.

Przyszłam, bo mam takie przeczucie, że możesz mieć problem, który przerabiałam. Możesz nie znać jego genezy i możesz nie wiedzieć, jak go pokonać. Bardzo chciałabym Ci opowiedzieć o moich objawach i co z tym zrobiłam.

Do rzeczy. Czy bierzesz tabletki antykoncepcyjne? Nie nie, spokojnie. Ja nie z ramienia proboszcza. Ani rządu, co drży o finanse państwa i przyszłą siłę roboczą. To, czy planujesz potomstwo mnie nie interesuje. I zero moralizatorstwa, obiecuję. Przeciwko antykoncepcji też nic nie mam, zupełnie. To po prostu lek, a jak ostrzegają nas głosy z telewizora: "zapoznaj się z treścią ulotki..". Noo zapoznaj się, dobrze radzę.

Jeszcze trochę didaskaliów. Do Świtezianki mi daleko, ba! jestem wręcz dość harda. Pewna siebie, bez traum, bez kompleksów (jasne, że mam cellulit na dupie, fakju!), nie miotają mną niespełnienie, małostkowość, płaczliwość, gorzkie żale, chwiejność emocjonalna, ni demony. Nikt mnie nie zdradził (i tej nieświadomości w temacie będę się trzymać), nie porzucił, nie okłamywał (j.w.), no nic mi kurwa nie dolega!

Tabletki antykoncepcyjne brałam kilka razy w życiu. Przy okazji partnerów seksualnych rzecz jasna. Będzie ze cztery razy, w okresach od 7 miesięcy do 3 lat - pi razy oko. Trzy lata temu poznałam męża. Nim objawił się jako docelowy partner próbowaliśmy się na różnych płaszczyznach, także w łóżku (i na pralce, blacie kuchennym, podłodze i .. oj, przepraszam). No więc tabletko, my old friend, welcome back. Lecimy procedurę: lekarz, wziernik, wymaz, cytologia, bla bla.. komplet. Przepisane, brane. Mam teraz (wtedy) 28 lat. Pół roku motylków, srylków, zapuchniętych na zakładzie z niewyspania oczu, wzdechów, zapaleń pęcherza, etc. Potem wspólne mieszkanie, rosnący poziom wiedzy o sobie nawzajem, dociera do nas, że są na świecie też inni ludzie, on miał kiedyś jakąś dziewczynę, mi w życiu podobali się nie tylko aktorzy i piosenkarze . Zaczyna się związek właściwy, raz brakuje kasy, czasem cierpliwości, ale generalnie jest suodko, bilans na plusie, life goes on.

No i strach, coś się ze mną zaczyna dziać. Paskudnego i uciążliwego. Smutek, żal, pretensje, zazdrość, urojone wizje (trzymam ryj krótko, nie wywlekam, bo wstyd i żałosność), wiercę się, nie śpię za dobrze. Okresowo mija, ale ciągle jestem jakaś za mgłą. To nie ja. Ja tak przecież nie odbieram świata. NIE JESTEM TAKA ŻAŁOSNA!. Chłop mój jest bardzo cierpliwy, ale zaczynamy się już trochę wiercić i drapać (on), bo ileż można szukać wiecznie w piździe gwintu (ja). Dochodzę po cichu do wniosku, że chyba się jednak do związku nie nadaję, że za ciężko, że oczekiwania, nie no, to nie dla mnie. Wciąż nie wydaję publicznych oświadczeń.

No nic, sama nie uradzę, idę do psycho. Co pani dolega? Ano strach, panika, bezsenność, zamartwianie chroniczne, czarne wizje, maruderstwo, dół panie doktorze jak lej po pombie. No to recepta. Apteka, wykupuję. Czytam ulotkę. O zgrozo. No nic, może mnie ominął uboczniaki. Biorę dwie pierwsze tablety i stwierdzam, że mi gorzej ( w ulotce piszą, że tak ma być), ok. No ale zaczynam się źle czuć w roli pacjenta psychiatry, biorącej leki etc. Nie lubię być "słaba" i potrzebować pomocy. Olewam tabletki od psychiatry.

Witam się z ginekologiem i proszę o skierowanie na badania hormonalne. Miła pani informuje mnie, że może dać, ale bezcelowe to zupełnie, bo póki biorę hormon, na wynikach wyjdzie poziom jak z ulotki od antykoncepcji no tak.

W międzyczasie pojawia się kilka głosów od przyjaciół, że wiesz, no może jednak to antykoncepcja szkodzi. Mi szkodzi?! A tobie kiedyś zaszkodził arbuz?! Won z tym zabobonem.

Męczę się tak jeszcze ze dwa kwartały jak nic. W międzyczasie w głowie rozstaje się z partnerem, porzucana, okłamywana, mszczę się obojętnością, biała skała, ma za swoje, złamas! Aż tu nagle.. w środeczku opakowania tabletek anty zaczynam krwawić. Hmm.. niedopsz. Lekarz. Werdykt: nie jest w stanie stwierdzić, czy tabletki są za słabe, za mocne, czy działają, czy szkodzą. ODSTAWIĆ I POCZEKAĆ. Wpadam w popłoch. Panikę. Dramat. Zabrali mi kontrolę. Oświadczam lubemu, On na to, że bardzo dobrze, nie ma się co truć, będziemy uważać. Nie ma problemu. Aha. Pfi.

Mijają dwa tygodnie. Zaczynam wychodzić psychicznie z kokona, z tej mojej ponad dwuletniej mgły. Nagle. Tak mocno, wyraźnie i drastycznie, że czuję zachodzący proces. Ale hola.. jeszcze nie łączę tego z odstawieniem antykoncepcji, zaczynam się jednak nieśmiało konsultować z koleżankami, które gdzieś tam też odstawiły i nie wróciły.

Bingo.

Nadal jestem zdziwiona, bo nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Brałam różne rodzaje tabletek. Przez te dwa lata też je zmieniałam, pchana do tego jakąś podświadomą informacją od mojej physis. To pewnie trochę jak z przemianą materii, zmarszczkami i haluksem: przychodzi z wiekiem. Może ma jakiś termin naukowy, ja to nazywam odrzuceniem przez organizm dodatkowych dawek hormonów.

Aha, słyszałam opinie (lekarzy), że tabletki anty, jeżeli mają coś nam zrobić w główkę, to tylko pomóc. Uwierzyłam wtedy, błąd.

Więc, Droga Czytająca. Jeżeli po zastanowieniu, połączysz termin rozpoczęcia przygody z antykoncepcją hormonalną i depresją, proszę zastanów się. Zastanów się, czy możesz pozwolić sobie na luksus jej odstawienia (antykoncepcji, chyba, że umiesz depresję, to błagam napisz o tym wszędzie, gdzie się da). Wiem, jak bardzo się boisz nieplanowanej ciąży. Wiem, serio. Ale może jednak da się inaczej? Proszę, pogadaj ze swoim mężczyzną. Może demonizujesz jego nienawiść do gumek? Mój też deklarował. No i co? Gdy rozbiło się o moje zdrowie, temat przestał istnieć jako problematyczny. Ok, już ich nie używamy, ale potencjalna ciąża nie będzie dla nas problemem.

Poszperaj w internetach. Może jest Ci źle tylko dlatego, że dowalasz hormon.

Moja kondycja psychiczna wróciła do normy. Mgła opadła. Jest pięknie (a chuja pięknie, ale widzę to obiektywnie). Wróciłam. Jestem znowu sobą. Silna, świadoma, bez urojeń, paniki, bezdechu, podniesionego tętna. Bez obsesji, awantur o wyssane z palca powody, bez demonów i drżenia.

A jak się bardzo boisz, to spróbuj najpierw tak:

"U części kobiet, u których ujawniła się depresja podczas przyjmowania doustnych środków antykoncepcyjnych, naukowcy wykryli niższe stężenie witaminy B6 we krwi w porównaniu z resztą populacji. Przyjmowanie witaminy B6 prowadzi więc do znaczącej poprawy samopoczucia. Zazwyczaj wystarczy podawać 50 mg witaminy dziennie aż do czasu pojawienia się efektu. Przeciętnie czas oczekiwania na poprawę nastroju to 2 miesiące. Jeśli po tym czasie depresja nadal się utrzymuje, prawdopodobnie przyczyna leży gdzie indziej."

W te dwa miesiące nie wierzę. Jak nie ustąpi, olej tablety. No chociaż spróbuj, plis.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.