Stop zwolnieniom z WF-u! Kolejna akcja, która nic nie zmieni?

Napisała do nas Pola zainspirowana kampanią, która ma powstrzymywać rodziców przed zwalnianiem dzieci z zajęć wychowania fizycznego. Tylko czy problemem są rodzice, czy sposób w jaki prowadzi się w szkole WF?
 

Widzieliście już w telewizji spoty tej akcji? Ma ona na celu promowanie wśród dzieciaków i rodziców aktywności fizycznej.

Swoją twarzą wspiera ją wielu znanych sportowców, by wspomnieć chociaż Marcina Gortata. Podobno spory odsetek zwolnień z zajęć wychowania fizycznego, to właśnie sprawka zbyt pobłażliwych rodzicieli. Dzięki akcji mają oni uświadomić sobie, że te lekcje przynoszą ich pociechom dużo pożytku, przyczyniając się do ich rozwoju na równi z innymi przedmiotami.

Idea jest szczytna, bo sama na co dzień korzystam i chwalę sobie dobrodziejstwa płynące z regularnej aktywności. Filmiki i sami sportowcy, również muszę przyznać bardzo sympatyczni. Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ten wspaniały cel próbuje się realizować od dupy strony. A wiem to, bo byłam po obu stronach barykady.

Dzisiaj, przed trzydziestką, chętnie spędzam wolny czas aktywnie, ale musiałam do tego długo dojrzewać. Jako dzieciak z dużą wadą wzroku przez długi czas miałam problem z prawidłowym ocenianiem odległości i z koordynacją ruchową. Do dziś jestem trochę niezdarna i wpadam na różne przedmioty. Do tego, dołóżmy jeszcze wagę ciała, która wahała się od przeciętnej do klopsika i z powrotem. I przepis na katastrofę mamy gotowy.

Zajęcia z wf-u nigdy nie były moimi ulubionymi, ale na początku podstawówki, dzięki pani Ali chętnie spędzałam na nich czas. Na jej lekcjach każdy, kto uczestniczył w zajęciach dostawał na okres piątkę za chęć i zaangażowanie i wtedy po prostu świetnie się bawiliśmy. Jednak w klasie czwartej zaczęły się problemy.

Pan Darek szukał sobie sportowych talentów i dzielił nas na grupy według uzdolnień. Niby ok, bo każda grupa miała ćwiczenia dostosowane do swojego poziomu, ale po pierwsze wszystkich oceniał tak samo, a po drugie nawet nie wiecie przez ile lat ciągnęło się za mną wspomnienie bycia kapitanem grupy trzeciej (najgorszej z najgorszych). Nazwał to grupą S jak specjalna, co było oczywiście żarcikiem. Ale czy taki żart może śmieszyć dojrzewające, trzynastoletnie dziewczęta?

Ten, skądinąd sympatyczny, facet przykleił mi łatkę, której nie mogłam pozbyć się potem przez kilkanaście lat. Łatkę pierdoły, nie tyle w oczach rówieśników (nadrabiałam czym innym), ale w swoich własnych oczach. Minęła szkoła jedna, druga, studia, a ja dorosła kobieta nadal muszę udowadniać sobie, że nie jestem gorsza, wolniejsza i mniej sprawna od innych. Że nie jestem z grupy S. W podstawówce miewałam urojony okres po dwa razy w miesiącu.

Druga rzecz, warunki nazwijmy to techniczne. Obie moje szkoły (jestem ze starej gwardii, która nie załapała się na gimnazjum) nie miały za moich czasów odpowiednich warunków, aby prowadzić lekcje wf, więc nagminnie zdarzało się, że na jednej połowie sali gimnastycznej ćwiczyły dziewczęta, a na drugiej chłopcy. Możecie się domyślać z jak niezdrową ekscytacją się to wiązało. I jak trudne było dla nastolatek, których ciało właśnie zaczyna się zmieniać i które nierzadko są jednym wielkim kompleksem. Szczyt szczytów nastąpił, kiedy w liceum, nie pamiętam z jakiego powodu, chłopcy z równoległej klasy mieli nas asekurować przy skoku przez kozła. W niektórych przypadkach wiązało się to po prostu z podtrzymaniem za pupę lub jej okolice, co było ciężko żenujące dla obu stron. Możecie się domyślać, że nie skakałam jak gazela i że w moim przypadku asekuracja polegałaby właśnie na takim podtrzymaniu. Zagroziłam więc koledze, że jak mnie dotknie, to go zabiję. I uroiłam sobie kontuzję rzepki tak sugestywnie, że nawet ortopeda przyznał mi rację.

Studia to już zupełnie inna historia ale i wybór zajęć był ogromny basen, narty, aerobik, siłownia, taniec, judo i wiele innych. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie i nawet ja bawiłam się nieźle, choć kompleksy pozostały.

Czy uważam, że wysiłek fizyczny jest dzieciom potrzebny? Niezaprzeczalnie. Jednak apel do rodziców, żeby zaprzestali wypisywać zwolnienia uważam za niewystarczający. Jak wielu jest jeszcze nieprzygotowanych nauczycieli, którzy skończyli AWF, tylko dlatego, że nic innego nie umieli, a pojęcia o pedagogice nie mają żadnego? Jak wiele jest szkół, które zwyczajnie nie mają warunków, żeby stworzyć dzieciakom dobre warunki do rozwoju fizycznego?

I wreszcie, warto na problem spojrzeć indywidualnie, bo czasem od sprawności ruchowej, ważniejsze jest zdrowie psychiczne.

Zwolnienia wypisywane przez rodziców są wierzchołkiem góry lodowej...

Więcej o:
Copyright © Agora SA