Nie da się oszczędzać na dziecku. A ile trzeba na nie wydać?

"Stać nas na dziecko", "Nie stać nas na dziecko", "Na dziecko musi być stać" - z takimi tekstami można spotkać się podczas dyskusji o posiadaniu i wychowywaniu dzieci. Ale co to właściwie znaczy? Ile kosztuje posiadanie potomka i na co trzeba być gotowym? Straszliwą matematyką zajęła się dla nas Ania Gidyńska.

Rzadko jest tak, że w rozmowie o dzieciach, a ściślej - o ich posiadaniu - pojawia się aspekt finansowy. Bo przecież "dał Bóg dzieci, da i na dzieci" . Nie wiem, jak tam z przelewami z chmurki, ale zawsze są jakieś instytucje pomocowe, państwo da becikowe, gmina może węgiel czy tam jakieś ubranka dla dziecka i w zasadzie nie trzeba fundować szczeniakowi od razu kucyka, fortepianu Steinwaya w kolorze białym oraz szafy ubrań od Burberry. Jakoś to będzie.

Ale serio, liczył ktoś, ile to kosztuje?

http://www.personalizedpacifiers.comhttp://www.personalizedpacifiers.com A może diamentowy smoczek?

Wszystkie kwoty podaję uśrednione, żeby się szybciej liczyło. Pewnie to i owo można taniej, ale za to mogą wyskoczyć dodatkowe koszty. Zacznijmy zatem od zajścia w ciążę - tu robię założenie, że wszystko poszło bezproblemowo. Mamy do wyboru - robić wszystko państwowo, z minimalną częstotliwością co 3 miesiące wizyta kontrolna, na koniec poród bez żadnych dodatkowych rozrywek. To może być za darmo - nie licząc kosztów leków i dodatkowych badań, bo na pewno będzie chęć zweryfikowania jakiejś niepokojącej diagnozy. Albo można wydać pieniądze i mieć prowadzenie ciąży i poród za pieniądze. Na podstawie rozmów z kilkorgiem znajomych, mogę powiedzieć, że to kosztuje około 20 000 zł.

Teraz dziecko jest już na świecie. I potrzebuje pieluch. Licząc, że kupujemy mu najgorszy badziew, przez pierwsze dwa miesiące zużyjemy około 200 zł miesięcznie na same pieluchy. Do tego trzeba doliczyć ubranka - bo i tak nie będziemy używać wszystkich spadów od rodziny i znajomych; część okaże się koszmarnie brzydka, część niewygodna, więc konieczne będzie dokupienie tego i owego. Karmienie piersią jest świetne i pozornie bezkosztowe, ale wtedy matka musi się dobrze odżywiać, co też podnosi koszty. Jeśli przestawimy dziecko na mleko sztuczne, trzeba liczyć ok. 200-250 zł miesięcznie na ten cel. Chyba, że trafił się alergik. Do tego dochodzą kosmetyki do pielęgnacji, szczepionki, oliwki, szamponiki, wizyty lekarskie (kontrolne i związane z chorobami - których dziecko będzie przechodzić najmarniej 2 w roku), elektroniczne niańki, nosidła, foteliki do samochodu, słoiczki z jedzeniem i zabawki. Licząc to wszystko bardzo ostrożnie, doszłam do kwoty 82150 zł, czyli ponad 1000 zł miesięcznie.

Zaczyna się szkoła - i zaczynają się koszty. Oczywiście, dziecko nie je już słoiczków, ale za to trzeba mu sprawić jakieś podstawowe meble do pokoju, porządny plecak (żeby potem nie wydawać na ortopedę), jakieś książki do szkoły . Wtedy koszty ubrań dla dziecka są już w zasadzie takie same, jak koszty ubrań dla dorosłych, a dodajmy, że dziecko cały czas rośnie. Ostrożnie zakładam, że co 2 lata trzeba będzie wymienić całość ubrań. Do tego dochodzą książki, zeszyty, długopisy, jakieś zajęcia pozaszkolne typu basen. W gimnazjum z dużym prawdopodobieństwem trzeba będzie dzieciaka douczać po szkole, bo jeśli ma się dostać do dobrego liceum, to musi mieć lepsze wyniki - czyli dopłacamy za korepetycje. Miejmy nadzieję, że szczeniak nie wymyśli sobie jakiegoś dramatycznie drogiego hobby, jak modelarstwo czy wyścigi kartingowe (nie mam ma myśli biletu na gokarty raz na miesiąc), tylko zajmie się czymś tańszym. Jednak to wszystko i tak będzie nas kosztować, według moich wyliczeń, 73210 zł, czyli raptem jakieś 760 zł miesięcznie. Tanio? Świetnie, bo dzieciak właśnie dostał się do liceum i zaczynają się dalsze koszty.

Tutaj już wiemy, że korepetycje to warunek sine qua non dostania się gdzieś dalej, a ponieważ dziecko nie przejawia zainteresowania stolarką ani układaniem kafelków, to trzeba liczyć na jego talenty do nauki. Płacimy więc za korepetycje, podtrzymujemy zainteresowania dziecka (płacąc za jego lekcje tego i owego oraz za sprzęt do kiteboardingu), dajemy dziecku jakieś kieszonkowe i nawet nie zawsze odbieramy je z imprez - a co, niech ma, tak pilnie się uczy. Zakładając, że nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, młodzież podchodzi do matury, zdaje ją i dostaje się na studia. A my podliczamy - te ostatnie lata kosztowały nas jakieś 85980 zł, czyli prawie 1800 zł miesięcznie.

Łącznie młody obywatel kosztował nas 241 340 zł - zaokrąglijmy to do ćwierci miliona. Wychodzi jakiś 1000 zł miesięcznie. A dodajmy, że to nie koniec wydatków, bo studia w tym kraju niby są za darmo, ale dodatkowe drobiazgi już nie. Miejmy nadzieję, że młodzież znajdzie sobie pracę i zacznie zarabiać chociaż na podstawowe wydatki.

Według badań Centrum im. Adama Smitha, koszt utrzymania i wychowania dziecka od narodzenia do 20. roku życia to 176 tysięcy złotych - ale zgaduję, że badacze brali naprawdę kwoty brzegowe. Ja zakładam, że dziecko miałoby mieć nie gorzej niż ja, ale też nie jakoś znacząco lepiej - skoro obeszłam się bez własnego kucyka, to i tutaj go nie wliczałam. Nie dodałam też żadnych kosztów wycieczek, wakacji, kolonii i tym podobnych - tutaj bowiem trudno byłoby o jakiekolwiek uśrednienia, bo są rodziny, gdzie dziadkowie chętnie zabierają pociechę na wakacje albo mieszkają w atrakcyjnej turystycznie miejscowości i są rodziny, gdzie ceni się wysokokosztowe wyjazdy do szkół językowych. Kolejna rzecz, której nie uwzględniam, to komputery, konsole, telewizory do pokoju i tym podobne rzeczy - może uda się to ogarnąć jednym prezentem od całej rodziny z jakiejś okazji, a może dziecko nie będzie takimi rozrywkami zbytnio zainteresowane i wystarczy mu stary laptop po matce czy ojcu. Nie wliczyłam też zwiększonych kosztów jedzenia w gospodarstwie domowym, bo wyobraziłam sobie, że matka dziecka podobna jest do mnie, lubi jadać na mieście i pijać wino do kolacji. Kiedy dziecko jest małe, większość tych rozrywek i tak odpada, więc można przyjąć, że te kwoty, które normalnie byłyby wydane na wino i kolacje w restauracjach, dodają się do puli budżetu na domowe jedzenie.

Nie będę pisać podsumowania, bo w zasadzie każdy sobie może sam podsumować, czy dysponuje takimi kwotami i czy chce nimi zadysponować w ten czy inny sposób. Aspekty społeczne, emocjonalne i wszelkie inne też są rzeczą osobniczą. Natomiast koszty, obawiam się, nie są negocjowalne. Tyle trzeba mieć - albo być gotowym na duże oszczędności. Ale kto by chciał oszczędzać na dziecku?!

Anna Gidyńska

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.