Czy wartość kobiety musi być mierzona przez związek z facetem?

W nawiązaniu do ostatnich kilku tekstów o randkach napisała do nas Asia, która próbuje się pozbierać po nieudanym związku i pyta, czy kobieta na pewno MUSI z kimś być?

Temat związków jest bardzo popularny na FOCHu, komentarze wyważone, co pokazuje wielką tolerancję osób czytających. Jednak życie jest inne.

Rozstałam się z mężem, miałam dość upokorzeń, kłamstw, braku zdecydowania i braku szacunku. Wiele nocy przepłakałam, wiele razy gryzłam poduszkę, by nie prosić by wrócił. Do tej pory bywam bardzo samotna (minęło kilka miesięcy), chociaż (a może dlatego?), że mam z moim (nadal) mężem kontakt. Wychowujemy córki wspólnie, na zasadzie opieki naprzemiennej. Między nami jest jeszcze wiele do zrobienia, bo często emocje biorą górę, ale jednak umiemy się dogadać.

Po toksycznym związku człowiek zbiera się latami, a może ja już nie wiem jak się podrywa facetów.

Ale chciałam napisać o czymś innym. Teraz ludzie traktują mnie jak idiotkę - albo stałam się przewrażliwiona. Czy ktokolwiek podejmuje decyzję o rozwodzie, tak po prostu? Czy w momencie, gdy nie chcę gadać, czemu tak zdecydowałam (kilka osób wie o tym co przelało kielich goryczy), znaczy, że nie przemyślałam sprawy? Czy fakt, że utrzymuje kontakt z ex, znaczy, że go jeszcze kocham i chcę żeby wrócił? Zresztą, większość kobiet i tak mi nie wierzy, że ja poprosiłam (błagałam!), żeby się wyprowadził to nielogiczne, na pewno on mnie rzucił. Pytania typu: jak on mieszka i z kim, są dla mnie nieprzyjemne. Hitem była rada, że może jak zrobię remont to on wróci...

Po toksycznym związku człowiek zbiera się latami, a może ja już nie wiem jak się podrywa facetów (kilkanaście lat razem), może nie jestem atrakcyjna a ciągle pytają pytania - "no, już masz wreszcie kogoś?" - powodują, że staję się mało miła.

Nadal słyszę, że dla dzieci to powinnam była schylić głowę i cieszyć się, że mam faceta.

Po rozstaniu odżyłam, a może włożyłam wolną energię w zadbanie o siebie, nie wiem. Dostaję mnóstwo komentarzy od znajomych mężczyzn, a zaraz od ich żon/partnerek dostaję kopa w dupę - jakby zwykły komplet był niemoralną propozycją, którą ochoczo przyjęłam.

Czy kobieta bez faceta jest wybrakowana? A może ten obrazek to dobrze pokazuje? To jak? Wartością kobiety jest facet? Czy serio lepszy kiepski związek, niż jego brak (ile osób mi opowiadało jak im chujowo w małżeństwie, ale to nie znaczy, że mają być rozwódkami).

Mieszkam w stolicy, obracam się wśród wykształconych ludzi, a jednak nadal słyszę, że dla dzieci to powinnam była schylić głowę i cieszyć się, że mam faceta.

Mogłabym opowiadać o komentarzach i złotych radach godzinami, ale już i tak mam wrażenie, że przegięłam z długością moich żali...

Więcej o:
Copyright © Agora SA