Współczynnik bełkotu - dlaczego nie można zrozumieć urzędnika?

Przeczytałam ostatnio ten artykuł o tym, że urzędnicy piszą zbyt zawile i trudno się nie zgodzić, że pisma urzędowe czasem trudno zrozumieć. W materiale jest mowa o specjalnej aplikacji służącej do wyliczenia lat edukacji potrzebnych do swobodnej lektury i zrozumienia tekstu. Wniosek jest taki, że większość urzędniczych produkcji słownych - w tym tych, na stronach internetowych nadaje się w zasadzie dla ludzi, którzy w karierze naukowej dorobili się doktoratu. Cóż, w moim urzędzie nie potrzeba takiej aplikacji, zawiłość pism mierzymy pojęciem ?współczynnika bełkotu?.

Zastanówmy się dlaczego tak się dzieje:

1. Po pierwsze i najstraszniejsze ludzie nie potrafią sensownie pisać. Niby każdy zdawał maturę z polskiego, ale po kilku latach umiejętność sklecenia logicznego zdania wielokrotnie złożonego, gdzieś się ulotniła. Tak zwyczajnie i po prostu, przelanie myśli na papier jest tak trudne jak zdobycie korony Himalajów. Przykładowo na pytanie: "Ile masz lat?" mistrz bełkotu odpowie mniej więcej tak: "Biorąc pod uwagę Rozporządzenie Ministra Radości oraz zapisy Rocznego Planu burzenia czasu, wiek mierzymy w jednostkach cyklicznych zwanych latami" .

Łzy się cisną do oczu

2. Po drugie, i to też jest straszne ludzie nie wiedzą co napisać - tzn. np. nie wiedzą jak odpowiedzieć na pytanie petenta/podatnika/obywatela/beneficjenta, ponieważ sprawa jest skomplikowana i przerasta możliwości intelektualnie niektórych urzędników. A jak śpiewał Abradab "nie wiesz co powiedzieć, to mów niewyraźnie" . Jedna z moich koleżanek idealnie wciela ten tekst w swoich pismach. Współczuję, każdemu, kto otrzyma od niej odpowiedź, ponieważ niczego się z niej nie dowie, oprócz tego, że pozna kilka cytatów z ustawy czy rozporządzenia. Współczynnik bełkotu sięga tam zenitu. Oczywiście ktoś te pisma podpisuje, ktoś czyli kierownik a następnie dyrektor.

3. Odpowiedzialność zbiorowa czyli brak odpowiedzialności. Wygląda to tak: urzędnik Kowalski musi przygotować np. odpowiedź na skargę petenta. Zgodnie z procedurą ma na to dwa tygodnie. Kowalski jest bystry i już po tygodniu przekazuje kierownikowi projekt pisma - 10 stron. Po trzech dniach i pięciu ponagleniach ze strony Kowalskiego (w końcu termin ucieka) przełożony oddaje projekt, w którym zmienił "że" na "iż" wraz z informacją o konieczności skonsultowania tego z Departamentem Prawnym, gdyż sprawa nie jest jednoznaczna. Kowalski przyznaje rację szefowi , przepisy faktycznie można różnie interpretować i wysyła prośbę o opinię do Prawnego. W międzyczasie Kowalski powołując się na Art. 36. § 1 KPA wysyła do petenta pismo informujące o konieczności przedłużenia rozpatrywania jego skargi, ponieważ sprawa jest wyjątkowo skomplikowana.

Po tygodniu Pan Mecenas przesyła 5-stronicową odpowiedź, z której wynika rozstrzygnięcie korzystne dla petenta, lecz niekorzystne dla urzędu. Kowalski się cieszy, ponieważ też uważał, że skarga petenta była uzasadniona. Niestety taki obrót sprawy budzi niezadowolenie Dyrekcji. Kowalski musi wysłać kolejne pismo z prośbą o interpretację, ale tym razem do Ministerstwa. Po miesiącu przychodzi odpowiedź (6 stron absolutnego bełkotu), z której po dłuższej analizie wynika, że petent nie miał racji. Dyrektor wzywa Kowalskiego i każe mu przygotować odpowiedź zgodną z wytyczną Ministerstwa. Kowalski bezskutecznie próbuje przekonać Dyrektora do interpretacji zaproponowanej przez Prawników z Urzędu, która jest korzystna dla petenta. Dyrektor jest twardy jak granit i wydaje Kowalskiemu polecenie na przygotowania WŁAŚCIWEJ odpowiedzi, wspominając coś o niesubordynacji, konsekwencjach i niepodpisanym wniosku urlopowym. Co zrobi Kowalski?

a. pójdzie na zwolnienie lekarskie (i tak ma wrzody);

b. przygotuje WŁAŚCIWĄ odpowiedź i będzie brzydził się sobą do kolejnej wypłaty;

c. jak zwykle przygotuje WŁAŚCIWĄ odpowiedź;

d. rzuci tę robotę w cholerę, bo to już była trzecia taka sytuacja od początku roku;

A co Ty byś zrobiła/zrobił na miejscu Kowalskiego?

4. Czwarta plaga egipska i przyczyna wysokiego współczynnika bełkotu w pismach urzędowych to przepisy i ich zawiłość. Przykładowo: Art. 167. § 1. Ordynacji Podatkowej : "Do czasu wydania decyzji przez organ pierwszej instancji strona może wystąpić o rozszerzenie zakresu żądania lub zgłosić nowe żądanie, niezależnie od tego, czy żądanie to wynika z tej samej podstawy prawnej co dotychczasowe, pod warunkiem że dotyczy tego samego stanu faktycznego. Termin określony w art. 139 § 1 biegnie na nowo od dnia rozszerzenia zakresu lub zgłoszenia nowego żądania" . Jeden powie WTF, inny spyta "co autor miał na myśli?" - w zasadzie jeden pies, ale nie chodzi tu o interpretację wiersza Mirona Białoszewskiego, tylko pracę z aktami prawnymi. Ja się już oswoiłam i rozumiem ten język ale na początku pracy w urzędzie miałam z tym problem. Może jest tak, że niektórzy urzędnicy dzióbiąc całymi dniami w tych paragrafach niejako poprzez mimikrę zaczynają wspinać się na kolejne poziomy komplikacji werbalnej.

Mordercza skuteczność

Na pocieszenie (o ile jest to pocieszające) mogę dodać, że porypane przepisy to nie tylko polski problem. Unijne są nie lepsze. Podczas spotkania przy nowelizacji jednego z rozporządzeń Komisji Europejskiej, po godzinnej dyskusji nad jednym z artykułów, gdzie poszczególni przedstawiciele państw członkowskich gorączkowo spierali się na temat potencjalnych skutków projektowanych zapisów, ktoś zadał pytanie do prawników Komisji: "jaki był Państwa cel, co chcecie Państwo osiągnąć?" I nastąpił zaawansowany proces myślowo-decyzyjny, w efekcie którego padła odpowiedź, że oni to w sumie nie wiedzą i że muszą to jeszcze przeanalizować, bo chyba nie o to im chodziło.

Brakowało mi w tamtym momencie szklaneczki whisky.

Wasza (piśmienna) Korespondentka z Wydziału Odzyskiwania Zdrowego Rozsądku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.