Kobiece ciało po porodzie - czy naprawdę jest pełne "naturalnego piękna"?

Amerykańska fotografka Jane Beall wykonała serie zdjęć, które miały pokazać, że kobiece ciało po porodzie pozostaje nadal piękne. Sesja ta może wywoływać różne odczucia. Nasza Czytelniczka Ania postanowiła powiedzieć, co myśli o kobiecym ciele "po przejściach".

Zdjęcie z sesji autorstwa Jane BeallZdjęcie z sesji autorstwa Jane Beall Zdjęcie z sesji autorstwa Jane Beall Zdjęcie z sesji autorstwa Jane Beall

Kobiece ciało po porodzie nie jest piękne i tylko kwestią jest, jak każda z nas sobie z tym radzi. Czy to akceptuje, popada z tego powodu w depresję, czy wyskrobuje wszystkie oszczędności na plastykę brzucha.

"Po drugiej ciąży zostało mi coś takiego na brzuchu, że chyba nie powinnam wkładać bikini, ale mój syn nie chce wejść z nikim innym do wody" - powiedziała mi ostatnio koleżanka. Koleżanka, która ma bardzo zdrowe podejście do życia, do siebie, odpowiednio poustawiane priorytety i - z tego, co ja wiem - żadnych kompleksów. Ale mimo to chociaż sama nie ma problemu ze sobą, niekoniecznie chciałaby chwalić się światu, że ma na brzuchu "coś", więc oswajanie młodszego dziecka z jeziorem przypadło na mało uczęszczanej plaży, małego jeziorka i małej miejscowości.

Pytam mojego męża: czy gdyby po ciążach został mi na brzuchu wór rozstępów, to by mu to przeszkadzało? Nie. A gdyby na plaży było pełno takich kobiet i siłą rzeczy musiałby na nie patrzeć, to by mu przeszkadzało? Nie ma stosunku. Ale zalecałby strój jednoczęściowy, dla ich własnego komfortu, bo nie on jeden będzie na to patrzył.

Mam dużo szczęścia. W ciąży nie miałam pół rozstępu. Po ciąży pojawiło się pół, bo szybko wciągnął się brzuch, ale go nie widać. Nie mam też cellulitu. Nie, nie smaruję się przez pół doby kosmetykami za sto stów, jestem w tym temacie leniwa i nieregularna. Po prostu natura obdarzyła mnie takim ciałem. W zasadzie o tym, co to jest rozstęp ciążowy, nie wiedziałam nic, dopóki nie zobaczyłam dziewczyny, z którą leżałam na patologii ciąży. Rozstępy zaczynały się jej na biuście, a kończyły nad kolanami. Wielkie sine pręgi, które ona nazywała "tygrysem" oblewały piersi, brzuch, podbrzusze, bok tułowia, wdzierały się na plecy i schodziły w dół "malując" całe uda. Pomyślałam wtedy o niej, że bardzo jej współczuję. Ona sama tak o sobie myślała wcierając w siebie trzy razy dziennie oliwkę na zmianę z kremem na rozstępy.

Mam też szczęście, że mam supermęża, który niejedno ze mną przeszedł, niejeden litr krwi razem straciliśmy, ale cięcie po cesarce odważyłam się mu pokazać, kiedy nie było już gorejącą raną.

Ja to mam szczęście.

Ale wiele kobiet takiego szczęścia nie ma. Wielu facetów, a znam takich, powie swojej żonie z "tygrysem", że nie chce na nią patrzeć, albo może nie powie, ale będzie unikał kontaktu fizycznego, podczas seksu gasił światło i bardzo uważał, żeby "tego" nie dotknąć. W najlepszym przypadku, jeśli kocha i tylko ma dyskomfort, ograniczy się do oglądania porno w internecie. Rozmowa kolegów mojego męża podczas tradycyjnego pępkowego z okazji narodzin syna jednego z nich:

- Na tej stronie (tu pada adres) są fajne dupy.

- E tam, stary, ja mam fajną dupę - odpowiada gospodarz, którego żona w szpitalu właśnie czyni pierwsze próby przystawienia dziecka do piersi.

- Ale nie chciałbyś takiej chudej?

...

Oprócz blizny po cc, po moich ciążach został mi jeszcze trądzik i duży, chociaż obwisły biust. Biegam amatorsko długie dystanse. Kiedy startowałam w zawodach na 10 km w jednym z powiatowych miast północnej Polski jeden z kibiców stojących na trasie rzucił za mną "żeby ci się mleko nie zważyło, hehehe!" . Zaraz po zawodach kupiłam specjalny stanik do biegania, który jest w stanie utrzymać mój "bagaż" na miejscu. Kosztował fortunę.

Takie są niestety realia. Smutne.

Pewnie też bym chciała nie przejmować się moimi pryszczami, tym bardziej, że zakrywanie ich grubą warstwą fluidu i pudru nie pomaga w ich pozbyciu się, ale wolę je zakryć, niż zmuszać moich klientów do rozmyślań nad tym, czy nie jestem chora na coś zakaźnego i czy mogą mi spokojnie uścisnąć dłoń.

Rozumiem nawet ideę akcji "Beautiful Body". Tak też bym chciała, żeby nasze dzieci nie zwracały uwagi i nie wytykały palcem pani idącej po plaży z "tygrysem". Ale niestety, "tygrys" nie jest estetyczny. "Tygrys" nie powoduje, że czujemy się pewnie i pięknie. Gdyby tak było, nie byłoby np. w Fochu relacji niemalże "live" z wstrzykiwania botoksu. Nie byłoby programów w tv, w których chirurdzy plastyczni wynoszeni są do rangi lekarzy dusz i umysłów kobiet, które całkowicie straciły pewność siebie, bo po ciąży zostało im "coś". I wierzę, że ci lekarze naprawdę te kobiety leczą.

I nawet jeśli wyobrażę sobie idealny, piękny świat, w którym nie ma Angeliny Joli, Halle Berry, Charlize Theron i nie dobiegają nas doniesienia, że Kim Kardashian po porodzie nie opuści domu, dopóki nie powróci do idealnego wyglądu, to jednak nadal nie mam komfortu. Zawsze będziemy pamiętały siebie sprzed ciąż i porodów. Będziemy tęsknić za naszą gładką cerą i wspominać płaskie brzuchy bez "tygrysów", a na ulicach będą otaczać nas te młodsze i piękniejsze. Niektóre z nich zastąpią nas u boku tych mężów, którzy zaczną się nami brzydzić, bo, zapewniam, są i tacy.

Więc będziemy walczyć o nasze ciała i chować niedoskonałości. I dobrze. Bo zaakceptowanie ich, a eksponowanie jest czym innym. Niestety, uważam, że to drugie może nam wyrządzić więcej krzywdy, niż pożytku. Nawet jeśli ten pożytek dotyczyłby następnych pokoleń.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.