"Nie przesadza się starych drzew. O starzejących się rodzicach i własnej bezradności" [LIST]

Napisała do nas Monika, która obawiała się, że jej list trafi do kosza. Wydawało jej się, że temat nie jest zbyt chwytliwy, gdyż o pewnych rzeczach z trudem się rozmawia. Być może dlatego, żeby nie zapeszyć. Nas ten list jednak obchodzi. Redaktorzy też mają mamy...

Cześć, mam na imię Monika i mam rodziców. Niezły początek, nie? Spoko, tak szczerze sobie myślę, że przekierujecie mojego maila na kosz. W końcu to nie jest ani o dzieciach, ani o paznokciach, wiadomo. Szczerze - nie znam nikogo, kto by o tym gadał, sama nie gadam do nikogo, ani z kumpelami na winku, ani z moim facetem, pewnie to jakiś wstyd, ale w sumie mam to gdzieś. Ja się wypiszę, wy wywalicie, może być.

Moi rodzice się zwyczajnie starzeją. I lepiej nie będzie. Chcę im pomóc, tylko jak?

Mam mamę i tatę. I strasznie ich kocham. Są zajebistymi rodzicami, znaczy obiektywnie może są tacy sobie, ale według mnie dali radę na wszystkich poziomach. Mam dziecko, więc wiem, że to wcale nie jest proste. Trzeba się poświęcać, dbać, stresować i martwić przez pół życia, jasne, że jest z tego dużo radości i szczęścia, życia sobie bez mojego maluszka nie wyobrażam, ale wychować dziecko i wychować dobrze - to jest trudna rzecz, odpowiedzialność i wyzwanie. Może są tacy, co uważają inaczej, ja nie. I teraz ci moi rodzice, którzy mnóstwo wysiłku i pracy włożyli w jakie - takie wychowanie mnie - się zwyczajnie starzeją. I lepiej nie będzie. Oni będą coraz starsi, zaczną się choroby, pewnie coraz gorsze. A ja sobie głupio ustawiłam życie, no nie pomyślałam, jak się ma dwadzieścia parę lat to się o takich rzeczach nie myśli, choć pewnie należy. Wyprowadziłam się siedemset kilometrów od moich rodziców i szanse, żebym mogła to odkręcić są raczej małe. Musiałabym zmienić pracę, wiadomo, jak o pracę trudno, sprzedać mieszkanie, kupić nowe, przewrócić życie mojego faceta i synka do góry nogami. Nie chcę tego robić, ale chcę się zająć rodzicami. Teraz jeszcze nie muszę, ale wiem, że będę musiała kiedyś, mają tylko mnie. I ja chcę to zrobić. Tylko jak?

Już pomijam, że mnie to przeraża, że jak to, moja mądra mama i mój zawsze młodzieżowy tata, ludzie, na których zawsze mogłam liczyć i którzy byli taką jakby moją opoką - teraz stają się zależni ode mnie? Kompletnie się w tej sytuacji nie odnajduję, a tu nie ma co się odnajdować, trzeba działać, bo role się zaraz odwrócą i ja muszę być na to przygotowana, nie? A mnie się zawsze wydaje, że to niemożliwe, żeby oni byli starzy, moi rodzice się nigdy nie zestarzeją, nie ma bata. No, takie durne myślenie, jakbym sama była dalej dzieckiem

Ja bym ich miała oddać? Dopóki ich potrzebowałam - było fajnie, a potem co, do zwrotu?

Mama się zawsze śmieje i mówi, że oni nie mają ochoty być od nikogo zależni, mają swoje pieniądze i chcą mieć normalną fajną starość w normalnym fajnym domu opieki. Powiem wam, że wszystko się we mnie wykręca, jak zaczyna tak gadać i krzyczę na nią, a potem mi głupio. Znaczy co, ja bym ich miała oddać? Dopóki ich potrzebowałam - było fajnie, a potem co, do zwrotu? I chyba oni sobie nie zdają sprawy, że to nie Zachód, że domy opieki tu wyglądają tak, jak wszyscy wiemy. Wtedy mama też się denerwuje i mówi, że chyba mają prawo o sobie decydować, nie są zdziecinniali i jest po dyskusji. Już pomijam, że sam temat poruszany sprawia, że mam ochotę zatkać uszy i głośno śpiewać, bo ja wcale nie chcę tego przyjmować do wiadomości, a muszę.

Dwójkę starych ludzi wyrywać z ich środowiska, znajomych i siup na nowe? Wiadomo, nie przesadza się starych drzew.

Najchętniej bym zrobiła tak, żeby ich przeflancować tutaj, mieć pod bokiem i móc się zajmować. Ale co, dwójkę - szczerze sobie powiedzmy - starych ludzi wyrywać z ich miasta, środowiska, znajomych, otoczenia i siup na nowe? Wiadomo, nie przesadza się starych drzew.

Mam w rodzinie jeden przypadek Alzheimera, piekło i koszmar, tyle pamiętam. Ale jak się zdarzy, odpukać, to też udźwignę, muszę i chcę, bo ich naprawdę kocham. Chcę być blisko, żeby choć głupie zakupy zrobić, pomóc w codziennym życiu, to są czasem drobiazgi, ale trudne i ważne, tak przynajmniej myślę. I nie wiem, naprawdę, spać nie mogę przez to, bo nie wiem, co robić. Ale kogo to obchodzi, zawsze można pogadać o fajnych przepisach i pochwalić się dzieciaczkami. Pozdrawiam całego Focha, fajnie się was czyta mimo wszystko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.