Domowy chleb, domowy jogurt i domowa kiełbasa. Po co mi to? Przecież to pracochłonne

Nasza czytelniczka Karolina pisze o przewadze domowego nad kupnym: "Domowe gotowanie jest jednak bardziej pracochłonne niż odgrzanie sosu ze słoika i bardziej czasochłonne niż kupno chleba po drodze z pracy, wymaga nakładów finansowych (ukłon w stronę robota kuchennego, kocham cię bardzo, robocie) oraz pewnej wprawy. Są też w handlu dostępne dobre wędliny i wspaniałe pieczywo, ale są tak drogie, że nawet robot kuchenny zaczyna się amortyzować."

OmnomnomnomOmnomnomnom Omnomnomnom Omnomnomnom

- Litości, dziecko, niedługo będziesz musiała trzymać na balkonie krowę, a w wannie świnię! - wyraził entuzjazm mój ojciec. Mama, która raczej się ze mnie nie nabija, milczała wymownie, i to nie dlatego, że świnia w wannie nie była autorskim pomysłem ojca, a bohaterką jednej z legendarnych anegdotek babci mojego męża. Wymowne milczenie wywołane było snutymi przeze mnie planami wyprodukowania domowego jogurtu.

W moim domu rodzinnym jakoś bardzo szybko pojawiły się gotowce i półprodukty. Nie dla mnie porównywanie z babciną kuchnią. Wyrobów babci B. nie pamiętam. Babcia była gospodynią domową, miała środki, miała możliwości i miała nieprawdopodobny talent. Zostały mi po niej księgi wydatków domowych rozliczone co do grosza, koronkowe serwety i opowieści o wspaniałościach, które gotowała. Równie podobno doskonałą kuchnię babci Z. pamiętam trochę lepiej, to znaczy głównie pamiętam jej sernik z kruchych blatów i gotowanej masy serowej, polany czekoladą i udekorowany mandarynkami; sernik, który odszedł wraz z nią i którego smak udało mi się odtworzyć dopiero blisko ćwierć wieku po jej śmierci.

Gdy sugerowałam, że mogę upiec coś fajnego, słyszałam, że po co, skoro ciasta można kupić w sklepie.

Kiedy tylko chińskie zupki, sosy do ryżu, pieczone kurczaki, butelki zakwasu na żurek i zamarynowane płaty karkówki na grill pojawiły się w sklepach, zagościły też i u mnie w domu rodzinnym. Na stałe. Kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, marzyło mi się porządne gotowanie. Przed świętami oglądałam zdjęcia pierniczków wrzucane przez koleżanki na Facebooka i zazdrościłam opisów domowych pasztetów.

Gdy sugerowałam, że mogę upiec coś fajnego, słyszałam, że po co, skoro ciasta można kupić w sklepie. Zdecydowaną akcję protestacyjną podjęłam dopiero na widok puszki z gotową masą makową do klusek: wolne żarty, w końcu masę makową i tak zawsze robiłam ja. Tak więc między słoikiem a mrożonką wyczekiwałam okazjonalnych perełek kuchennych świadczących o maminym talencie kulinarnym i marzyłam o własnej kuchni. Jeszcze tylko rok mieszkania u jeszcze-nie-męża w kawalerskim mieszkaniu jego i jego ojca, i wtem! Mam kuchnię, a geny obu babć zacierają ręce.

Pierogi ("Że też ci się chciało, makaron z truskawkami smakuje przecież tak samo!"). Chleb ("Ale przecież macie świetną piekarnię koło domu!"). Domowa wędlina ("Poważnie, będziesz hodować krowę na balkonie?"). Jogurty ("Po co ci to?").

Pytanie "po co" jest w sumie dość ciekawe.

Bo przecież jest to pracochłonne. Jak diabli. Kurzą pierś na domową wędlinę trzeba pokroić na kawałki, wymamłać w przyprawach, wpakować do woreczka, woreczek wpakować do szynkowaru, a szynkowar do lodówki. Następnego dnia trzeba szynkowar parzyć w wodzie (oglądanie gotującej się wody jest bardzo absorbujące), wyjąć i schłodzić.

Czasochłonne też jest. Na domowy chleb trzeba odmierzyć pół kilo mąki, łyżkę drożdży i szklankę ciepłej wody. Włożyć to wszystko do robota też trzeba, i nastawić na wyrabianie. Wyciągnąć, wpakować do formy i upiec. Masakra.

Kosztowne jest, jak najbardziej. Kilogram filetu z kurczaka kosztuje 20 złotych, kilogram szynki z kurczaka - 22, przy czym kurczaka z rzędem temu, kto znajdzie w sklepach wędlinę drobiową nadającą się do spożycia oraz zawierającą kilogram mięsa w mięsie.

Kiedy wyciągam z piekarnika domowy chleb, zjadam go z domowym schabem i popijam domowym jogurtem - wiem, że warto.

Strasznie to trudne. Żeby uzyskać jogurt domowy, należy wziąć dobre mleko, dobry jogurt (sprawdzić skład, niezbędna umiejętność czytania), zamerdać jogurt z mlekiem i odstawić w ciepłe miejsce, u mnie - do piekarnika na program do jogurtów.

Wiem, idealizuję. Domowe gotowanie jest jednak bardziej pracochłonne niż odgrzanie sosu ze słoika i bardziej czasochłonne niż kupno chleba po drodze z pracy, wymaga nakładów finansowych (ukłon w stronę robota kuchennego, kocham cię bardzo, robocie) oraz pewnej wprawy. Są też w handlu dostępne dobre wędliny i wspaniałe pieczywo, ale są tak drogie, że nawet robot kuchenny zaczyna się amortyzować. A kiedy wyciągam z piekarnika domowy chleb, zjadam go z domowym schabem i popijam domowym jogurtem - wiem, że warto.

Możesz się więc, tato, nabijać z mojego gotowania. Z kuchni wypędzić się nie dam.

- Ja jeszcze kiedyś coś ugotuję - rozmarzył się ostatnio mąż.

- Wczoraj kroiłeś pomidory! - wypomniałam mu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.