Abstynencja - trudny wybór w naszym kraju

Nasz Czytelnik Franek pisze: "Alkohol nie jest w naszym społeczeństwie przyzwolony. On jest nakazany. Jeśli odmawiasz wypicia to od razu stajesz się napiętnowany. Jedynym, powtarzam, jedynym usprawiedliwieniem, które jest społecznie akceptowane, to bycie kierowcą. W innym przypadku zostajesz po prostu wykluczony. Bo jak to tak, nie pić? To niezgodne z naturą! Człowiek nie wielbłąd, pić musi." Przeczytajcie całość!

Jestem zadeklarowanym abstynentem. Nie piję nawet szampana w Nowy Rok. Nie piłem nawet na własnym weselu. Nie jest to dla mnie wyrzeczenie, umartwienie. To jest świadoma decyzja, którą podjąłem dwanaście lat temu i za którą jestem w pełni odpowiedzialny. Nie obnoszę się z tym ani się nie chowam. Nie mam też najmniejszego problemu z zachowywaniem abstynencji. Alkohol jest mi zupełnie obojętny. Nawet nie drgnie mi powieka, gdy usłyszę zawołanie "ze mną się nie napijesz?" Nie napiję się z tobą ani z nikim innym. Nigdy. I możesz sobie myśleć, co chcesz, możesz na mnie patrzeć, jak na wariata. Nie i już. Na siłę mi wlejesz do gardła?

Mój ojciec jest DDA. Jego ojciec walił wódę do końca życia. Ręce mu się trzęsły, trochę wylewał, ale pił.

Decyzji o abstynencji nie podjąłem ze względu na swoje przykre doświadczenia z alkoholem ale ze względu na przykre doświadczenia innych. Nie jestem DDA. Jednak alkoholicy otaczali mnie całe życie. Do końca podstawówki mieszkałem w bloku. Moimi sąsiadami na piętrze byli samotna alkoholiczka oraz alkoholik z żoną i synem. On nawet miał jakąś pracę w dystrybucji, ona nie wiem co robiła. Pamiętam za to, jak raz byłem sam w mieszkaniu a do niej próbował wejść jakiś koleś. W końcu wszedł z drzwiami. To były czasy, gdy nie było telefonu - telekomunikacja przyłączała je latami. Siedziałem sam przestraszony w mieszkaniu i obserwowałem całą akcję przez judasza. Potem przyszli policjanci, pukali do wyważonych drzwi (!) a gdy nikt nie wychodził, odeszli.

Mój ojciec jest DDA. Jego ojciec walił wódę do końca życia. Ręce mu się trzęsły, trochę wylewał, ale pił. Siostra ojca wpadła w tę samą pułapkę - ożeniła się z pijakiem, który zamienił życie jej i jej dzieci w piekło. Jej syn poszedł w ślady ojca a nawet dalej - już nawet zdążył wylądować w więzieniu. Córki poradziły sobie z tym piętnem, założyły rodziny z porządnymi facetami.

Wyznała mi kilka lat temu, że nadal włosy jej się jeżą na głowie, gdy słyszy krzyk - ciągle pamięta terror, jaki w domu wprowadzał jej ojciec.

Mój ojciec też sobie poradził. Jestem pewien, że duża w tym zasługa mamy. Bo środowisko, w którym przez lata pracował, było bardzo alkoholowe. Ale ona się nie poddawała, walczyła twardo, by on za bardzo w to środowisko nie wszedł. Udało się.

W mojej rodzinie alkoholików nie brakuje. Mąż wspomnianej wyżej siostry ojca nie jest jakimś wyjątkiem. Dwie siostry mojej mamy również wpadły w podobny kanał. Córka jednej z nich wyznała mi kilka lat temu, że nadal włosy jej się jeżą na głowie, gdy słyszy krzyk - ciągle pamięta terror, jaki w domu wprowadzał ojciec. Teraz jest już alkoholikiem mało inwazyjnym - po prostu piwkuje regularnie. Mąż drugiej siostry mamy jest przypadkiem zdecydowanie gorszym. Ma trwające tygodniami ciągi, które kończą się nawet w szpitalu (gdy już izba nie wystarcza).

Potrafili dary z Banku Żywności wymieniać na alkohol. Słyszałem, jak ze sobą rozmawiają. Miałem wrażenie, że używają jakiegoś obcego języka.

Kilka lat pracowałem mając za oknem kamienicę socjalną. Wielopokoleniowe rodziny alkoholików. Ludzie, którzy całe dni spędzali w oknach czy na balkonach. Ludzie, którzy w życiu jednego dnia nie przepracowali, którzy żyli - a raczej pili - z zasiłków (nie wiem za co przydzielonych). Ludzie, którzy potrafili dary z Banku Żywności wymieniać na alkohol. Słyszałem, jak ze sobą rozmawiają. Miałem wrażenie, że używają jakiegoś obcego języka. Widziałem karetki, które przyjeżdżały, by ratować tych degeneratów, by mogli pić dalej. Widziałem dzieci, które "wychowywały się" w tym patologicznym środowisku. Słyszałem też opowieści o tym, co działo się tam wcześniej - kradzieżach, wyłudzeniach. Wszystko to w centrum miasta, zaraz przy płycie rynku.

Gdy rozmyślałem, jak ten tekst spuentować, usłyszałem w radiu cytat z gazety: "Lubię budzić się na kacu, bo wtedy wiem, co w życiu najważniejsze". Mnie o to, co w życiu najważniejsze, głowa nie boli.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.