Jak zmotywować kobietę do biegania?

Nie należy zmuszać nikogo do czynności, których robić nie chce. A gdy sprawa dotyczy własnej żony, to już w ogóle nie ma o czym mówić. Tylko co zrobić, gdy chcesz, by twoja żona zaczęła biegać? I gdy naprawdę bardzo zależy ci, żeby odnalazła w sobie choć odrobinę sportowego zapału?

Dlaczego zmuszenie żony do czegokolwiek jest niemożliwe? Zasada ogólna

Żona jest zbyt skomplikowaną machiną, aby mąż mógł majstrować przy niej bez uszczerbku na własnym zdrowiu lub życiu. Wiem o tym z własnego doświadczenia oraz doświadczeń kolegów. Jakiekolwiek próby wymuszenia czegoś na małżonce u wszystkich badanych kończą się co najmniej awanturą i wklepaniem delikwenta w glebę. Oczywiście w drugą stronę to nie obowiązuje. Mężczyźni potulnie kładą uszy po sobie i w ramach kompromisu robią to, czego wymagają od nich żony. Tak już jest. Nic z tym nie zrobisz i to jest podstawowa trudność.

Moja żona nie lubi biegać. I co zrobisz? Nic nie zrobisz

Niektórzy nie lubią rosołu, inni pomidorów, a jeszcze inni słońca. Moja żona nie lubiła biegać. Od zawsze. A do tego uważała, że odkąd założyłem buty biegowe, "lajkrę" na dupę i koszulkę z gatunku "ej, siksa!" z emblematem jakiegoś biegu, to zachowywałem się jak biegowy wariat, kolejny debil. Poprosiła, żebym nigdy przy niej nie wspominał o czymkolwiek związanym z bieganiem, bo ona się najnormalniej w świecie zrzyga. Bo rzyga bieganiem. Może trochę racji w tym miała, biegacze bywają namolni i upierdliwi. Te statusy z Endomondo, treningi, diety i wybiegania. Ile można? Każdy, kto biega, wie jednak, że bieganie to rewolucja w życiu. Biegam od 2013 roku. W ciągu dwóch lat zupełnie zmienił się krąg moich znajomych. Specjalistów od melanżu i trunków wyparli sportowcy, triatloniści, jogini, wegebiegacze, biegacze, dietetycy, trenerzy. W sumie więc kobieta powinna być zadowolona. Mnie w każdym razie ta zmiana nieustannie nakręca i motywuje. Dlatego ciągle o tym gadam: biegi, osiągi, sprzęt. Bieganie wciągnęło mnie całkowicie. Kocham to. I pewnie tu był pies pogrzebany, bo żona miała powód do zazdrości.

Milczenie wzmaga zainteresowanie

Postanowiłem więc nic nie mówić i nic nie robić, by całkowicie jej nie zrazić do sportu i do siebie. Wybrałem strategię "biegania w cieniu". Jeśli miałem jakieś zawody, to tylko zapisywałem je we wspólnym kalendarzu, żeby wiedziała, że wybywam z domu. I tyle. Przez myśl mi nie przeszło, żeby chociaż poprosić ją o kibicowanie. To przyniosło efekt! Bo jak nic nie mówisz, to wzbudzasz zainteresowanie. Żona pojawiła się na mecie ostatniego półmaratonu razem z czwórką naszych dzieci. A mieli siedzieć w domu. Wbiegłem na metę z dziećmi na rękach... Coś fantastycznego!

Fot. Artur Kaliś archiwum prywatneFot. Artur Kaliś archiwum prywatne Fot. Artur Kaliś archiwum prywatne Fot. Artur Kaliś archiwum prywatne

To był ważny moment dla nas. Wiedziałem już, że mogę liczyć na ciche przyzwolenie ze strony małżonki. Choć i tak uważała nadal, że jestem świrem. Bo zamiast spać lub przytulić się do niej, katowałem się bieganiem od północy do trzeciej, czwartej rano. Ale kiedy niby miałem trenować? 5:30 pobudka, rozwózka dzieci po placówkach, potem praca, po pracy odbieram dzieci ze szkoły, przedszkola i żłobka, i jadę do domu. A tam - wiadomo: kolacja, kąpiele i takie tam. Zero czasu dla siebie.

Nadal jednak nic nie mówiłem. Choć chciałem bardzo pokazać żonie, że bieganie jest fajne. Normalnie się gotowałem. Ale jakbym się ujawnił, to by mnie zamordowała. Milczałem, milczałem, wychodziłem biegać w nocy, ładowałem się endorfinami, ale wracałem jakby nigdy nic. Ani słowa. Złoty argument sam wpadł mi w ręce. Albo spadł z dupy - jak kto woli.

Pokaż babie, że schudłeś

Pewnego dnia, gdy uznałem, że klimat sprzyja, a PMS już minął, rzuciłem niezobowiązująco: "Kochanie, muszę wymienić sporą część garderoby, bo mi spodnie na dupie wiszą, a w koszulkach się topię. Czuję, że jakoś tak mniej się mnie zrobiło, za to w zamian jestem tak wypełniony energią, że mógłbym przenosić góry..." . I to zadziałało! Zobaczyłem w jej oczach zainteresowanie i lekkie przerażenie. Zamyśliła się.

Następnego dnia nieśmiało zapytała, czy mógłbym rozpisać jej jakiś trening: "Wiesz, Misiek, taki trening dla osób, które zaczynają od zera. Taki, żebym nie umarła na chodniku, ale żebym zobaczyła, czy dam radę. I nie obiecuję, że będę biegać codziennie! Chcę tylko sprawdzić, czy to tak działa na figurę. Zawody mam gdzieś. Na to mnie nie namawiaj. I w ogóle nadal nie mów za wiele na ten temat. I czy mogę kupić sobie buty do biegania, bo wiesz, jak mi się nie spodoba, to będę miała na spacery. I czy pożyczysz mi zegarek ze stoperem?" Zacząłem szperać w sieci, pytać doświadczonych biegaczy, żeby wiedzieć jak najwięcej i żeby moja żona zaraziła się bieganiem, a jednocześnie przeżyła pierwszy trening... jak pierwszy orgazm. Wziąłem na siebie dzieciaki i dom w całości w te dni, w które miała biegać. Wiadomo, że jak nie musi myśleć o tym, to pobiegnie chętniej. Pierwszy trening trwał 14 minut, ale wróciła do domu odmieniona. Dziś wiem, że połknęła bakcyla!

Po treningu jak po dobrym seksie (Fot. Artur Kaliś archiwum prywatne)Po treningu jak po dobrym seksie (Fot. Artur Kaliś archiwum prywatne) Po treningu jak po dobrym seksie (Fot. Artur Kaliś archiwum prywatne) Po treningu jak po dobrym seksie (Fot. Artur Kaliś archiwum prywatne)

Wniosek: jeśli chcesz namówić kobietę do biegania albo jakiejkolwiek innej aktywności, nie gadaj o tym jak nakręcony, tylko pokaż, ile schudłeś! To działa!

Można? Można.

Artur Kaliś , tata czwórki dzieci, mąż oraz opiekun psa i gekona. Ponieważ rodzina, praca i zwierzaki zajmują go w dzień, biega po nocach. Samodzielnie prowadzi bloga Nie śpię, bo biegam a wraz z żoną, Karoliną - Dwapluscztery.pl .

blox

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.