Pani z miasta i karpackie kozy - wywiad z Jolantą Jasińską, która próbuje uratować ginącą rasę

Czy jak koza ma gorące rogi, to znaczy, że jest chora? Czy obsługi kozy karpackiej można nauczyć się z internetu? Justyna Prus-Wojciechowska rozmawia o tym z Jolą Jasińską, która porzuciła miejskie życie, by założyć w górach nowy dom, w którym najważniejsi lokatorzy to stadko kóz. Jola prowadzi małą agroturystykę dla gości, którym nie przeszkadza, że koza rozkłada się na ich kocyku i pcha się na kolana.

Jak to się stało, że wyjechała pani z Krakowa i została kozią mamą?

Najpierw byli goście, dopiero potem kozy. Pomysł, żeby nie wracać do miasta był taki, żeby zostać w tym domu na górze we wsi w Beskidzie Makowskim i utrzymywać się z przyjmowania gości. Nie chciałam jednak, żeby to miejsce było agroturystyką tylko z nazwy. Żeby to był pięknie urządzony pensjonat, a goście w ogóle nie mieli kontaktu z agroturystyką właśnie, czyli, powiedzmy sobie szczerze - z wsią.

A skąd kozy?

Ponieważ na zwierzętach gospodarskich w ogóle się nie znałam, więc uznałam, że kozy są najłatwiejszym zwierzęciem do ogarnięcia i nauczenia się, jak się nimi opiekować. Zaczęłam szukać w internecie różnych informacji na temat kóz i trafiłam na stronę Odrzechowej (Zakład Doświadczalny Instytutu Zootechniki w Balicach), który ma koziarnię i od kilku lat zajmuje się odtwarzaniem niemal zupełnie wymarłej rasy kóz karpackich. Zobaczyłam zdjęcie i tak się zaczęło.

Poczuła pani miętę do kóz?

Poczułam miętę. Ale przecież ja się nigdy wcześniej nie zajmowałam kozami! Kiedy przyjechała Hrabianka, moja pierwsza koza, po dość ciężkiej dla niej, ponad 400-kilometrowej podróży, zupełnie nie wiedziałam, jak się mam nią zająć. Ona biedna, wystraszona, przez dwa dni siedziała w kącie, ja chodziłam po forach internetowych i zadawałam ludziom głupie pytania. Złapałam ją np. za rogi i te rogi były ciepłe. Pomyślałam, że na pewno ma gorączkę i jest chora. A kozie rogi po prostu są ciepłe. Uczyłam się wszystkiego z internetu, z kozich forów. Są tam ludzie mniej lub bardziej doświadczeni i razem się nauczyliśmy pomału. Na pewno jeszcze wszystkiego nie wiem, ale już wiem dużo. Na pewno nie jest to takie straszne jak na początku.

www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackiewww.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie

Duże jest to pani stadko teraz?

Teraz mam pięć. Było dziesięć, ale maluszki oddałam na wiosnę. I tak jest co roku - na wiosnę zawsze jest ich więcej. Ponieważ mam w stadzie kozła, muszę część młodych oddawać. Kózki - żeby kozioł nie zaczął zapładniać własnych córek. Koziołki - bo gdy zrobi się ich zbyt dużo, to po prostu nie dam rady ich utrzymać, chłopaki nie dają mleka.

To jest jedna z tych rzeczy, które mówię wszystkim chętnym do hodowli i początkującym. Musicie sobie odpowiedzieć na pytanie, czy będziecie potrafili dokonywać selekcji wśród swoich zwierząt. Ja myślałam, że kupię sobie kózkę, kózka będzie dawać mleczko i będzie fajnie. Ale to nie jest takie proste. Żeby było mleko, kozę trzeba zapłodnić. Albo mieć swojego kozła, albo szukać. Jeśli kozę zapłodnimy, to mamy młode, logiczne. Przy trzech kozach to jest średnio sześć maluchów. Łatwo policzyć, ile tych kóz będzie za dwa, trzy, pięć lat. Ja nie potrafiłam wybierać, uczę się, mam nadzieję, że w końcu się nauczę, bo inaczej to nie ma sensu. Kózki trzeba albo sprzedać, albo zjeść, takie życie. Na szczęście, jak do tej pory, udaje mi się umieszczać moje kozy u fajnych ludzi, mam z nimi wszystkimi kontakt. Akurat kozy karpackie z reguły mają to szczęście, że jako rzadka rasa nie idą do garnka. Ale np. Gala i Lutek to są normalne kozy.

No właśnie, a jednak ich pani nie zjadła.

Pierwszy koziołek, który się u nas urodził, Lutek, został ze mną. To był mój pierwszy wykot, w środku zimy trzy lata temu, na dworze było -20. W stodole -7. Gdyby został w koziarni, to nie przeżyłby do rana. Dlatego zarządziłam szybką ewakuację, matkę z małym przenieśliśmy do domu. Można powiedzieć, że wróciłam do korzeni, bo dawniej zwierzęta przecież trzymano w izbie. Na dobrą sprawę powinnam była się go pozbyć, ale został u mnie, został wykastrowany, ponieważ, no, nie umiałabym tego zrobić. Był pierwszy, miałam do niego szczególny sentyment. Gdyby nie został, na pewno trafiłby do garnka, bo jest zwykły, nie rasowy. A tak - jest największą atrakcją w moim domu i największym przytulakiem. Jest jak pies, bo od małego był wychowany z człowiekiem. Pcha się, żeby go głaskać, kładzie się na kocu.

www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackiewww.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie

Pani pierwszą kozą była Hrabianka.

Tak, to na niej się wszystkiego uczyłam. Nie wiedziałam, że kozy są zwierzętami stadnymi. Polegało to na tym, że ona mi całymi godzinami stała na łące i meczała. Musiałam stać z nią, to wtedy był spokój i się pasła, a jak traciła mnie z oczu, to rozpacz była straszna. Dlatego zaczęłam pilnie szukać dla niej towarzyszki i tak właśnie pojawiła się Gala, mama Lutka.

Co panie dają te kozy?

Po pierwsze - to są fajne, mądre zwierzęta. Po drugie - z każdym rokiem odkrywam coraz większe bogactwo tego, co mi dają, czyli mleka. Robię sery twarde, twaróg, goście są zachwyceni. Jest to przede wszystkim zdrowe, bo kozy jedzą tylko naturalne jedzenie.

Jak wygląda pani dzień. Pobudka o szóstej rano?

To jest mit, kozy nie trzeba wcale doić o szóstej rano. Absolutnie nie - trzeba tylko zachować dwunastogodzinny odstęp między dojeniem. Ale jak już kozę przyzwyczaimy do dojenia o 8, to trzeba się tego trzymać, bo kozy będą meczeć. Wstaję rzeczywiście o szóstej, ale nie z powodu kóz. Musze ogarnąć zwierzęta, a potem zająć się gośćmi - śniadanie, obiad, pieczenie chleba, sery. Jak gości nie ma, to też się nie nudzę. Nigdy nie mogę sobie powiedzieć: dzisiaj nie wstaję z łóżka, czytam książki. Każdego dnia jest coś do zrobienia. Zimą - noszenie drzewa, palenie w piecu, odśnieżanie. Czy goście są, czy nie, trzeba to robić.

www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackiewww.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie

Kto do pani przyjeżdża? Ci ludzie mają jakąś wspólną cechę?

Na początku chwilę trwało, zanim pojawili się goście, ale w tym momencie są to ludzie, którzy wracają, są już domownikami. Łączy ich jedno - szukają totalnego oderwania od miasta, miejsc, gdzie nie ma sklepów, knajp, tłumów. Sami mówią, że tu jest "pierwotnie". Ci, którzy przyjeżdżają, uczestniczą w życiu, doją kozy, pomagają gotować, nawet zmywają naczynia. To nie jest wielki pensjonat, a dwa pokoje dla gości plus jeden mój pokoik. Siłą rzeczy jesteśmy tu razem. To jest pewien gatunek ludzi, którzy szukają właśnie takiego miejsca. Tu czasem bywa różnie - jak koza zachoruje, to obiadu nie będzie o drugiej, bo muszę najpierw pomóc zwierzęciu. I moi goście to rozumieją.

Do wsi ile się idzie?

Do sklepu jest siedem kilometrów. Mieszkam w przysiółku Jaworzyny wsi Zawadka, w Beskidzie Makowskim, na górze, 730 m n.p.m. Jest tu 11 domów, ale tylko trzy zamieszkane przez cały rok. Na zimę zostajemy tu sami, nawet drogę naszą sami odśnieżamy, bo już nie jest to droga gminna. Ale jesteśmy solidarni - wszystkie 11 domów zrzuca się na paliwo, a odśnieża traktorem na zmianę nasza trójka. Raz nas tak zasypało, że byliśmy w ogóle odcięci. Wtedy gmina pomogła.

Zbiera pani pieniądze na upgrade koziarni.

Kozy mieszkają teraz nawet nie w koziarni, a w stodole. Starej, gdzie wiatr hula, gdzie na dachu jest przeciekający eternit. Ja nie mam tam prądu, nie mam wody. Zimą to oznacza noszenie trzy razy dziennie ciepłej wody, bo inaczej zamarza. O 16 robi się ciemno. Latarni nie ma, więc zasuwam z czołóweczką. Już nie mówiąc o tym, że jeśli się trafi wykot w zimie, to maluchy trzeba zabierać do domu, bo w stodole jest zbyt zimno. Jeśli uda się zamknąć projekt z powodzeniem, chcemy zbudować koziarnię z prawdziwego zdarzenia, ocieploną, z prądem, z wodą, osobnym stanowiskiem do dojenia. I na pewno wtedy będę szukała możliwości, żeby mieć więcej matek karpackich. Nie ukrywam, że chciałabym się przyczynić do odnowienia tej rasy. Jestem w górach, a ta rasa właśnie w górach czuje się najlepiej. Kozy powinny wrócić na swoje miejsce.

www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackiewww.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie www.polakpotrafi.pl/projekt/kozy-karpackie

Jak pani myśli o sobie, to co? Widzi pani kobietę sukcesu, bizneswoman?

Absolutnie. Robię to dlatego, że chce być w tym miejscu, żyć tutaj, utrzymać siebie i moje zwierzęta. Nie po to, żeby rozkręcić biznes, zarabiać nie wiem ile.

To kim pani jest?

Jestem gospodynią w wiejskiej chałupie.

Rozmawiała Justyna Prus-Wojciechowska

******

Koza karpacka

Koza rasy karpackiej to stara rasa kóz, licznie występująca na przełomie XIX i XX na terenach górskich i podgórskich, m.in. Podkarpacia (w Polsce odmiana biała, na Ukrainie i w Rumunii odmiany barwne), z czasem wypierana przez uszlachetnione gatunki, aż do niemal całkowitego zaniku rasy. W 2005 roku odnaleziono kilka, być może ostatnich, egzemplarzy kóz karpackich w Polsce, a Instytut Zootechniki w Balicach k. Krakowa podjął starania uratowania tej ginącej rasy.

Możesz pomóc

Jeszcze tylko przez kilka dni (do 29 sierpnia) można wesprzeć projekt domu dla kóz karpackich. Na portalu Polakpotrafi.pl trwa zbiórka pieniędzy na ocieplenie koziarni, podłączenie wody i prądu, czyli upgrade'owania lokum dla Fidela, Gali, Lutka, Hrabianki i Helenki.

* Justyna Prus-Wojciechowska - była korespondentką "Rzeczpospolitej" w Moskwie, obecnie w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia . Ogólnie rzecz biorąc - od dłuższego czasu nie jest w stanie wydostać się z matni spraw polsko-wschodnich.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.