Czy będzie wojna? Rosja jako szarżująca hipopotamica i koniec politycznej poprawności

Nagłówki wiadomości krzyczą: wojna! Niektóre media radzą, co zapakować do plecaka na wypadek, gdyby konflikt zahaczył i o nas. Będzie wojna? Mamy się bać? O ocenę sytuacji poprosiłyśmy Justynę Prus-Wojciechowską z Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia oraz doktora Krzysztofa Iszkowskiego z think-tanku Plan Zmian.

WOJNA JUŻ SIĘ TOCZY

Czy groźba wojny jest realna? Tak. Czy "świat" może się starać jej zapobiec? Tak i już to robi, choć można oczywiście dyskutować, czy robi dość. Czy daje to całkowitą gwarancję uniknięcia konfliktu? Nie.

"Nie chcemy wojny z Ukrainą" , "Nie będzie wojny z Ukrainą" , "Wojna to ostateczność" - powtarzają władze w Moskwie i im bardziej powtarzają, tym mniej są przekonujące. Niepokój o formę psychoemocjonalną Władimira Putina, który przecież już raz w Gruzji zaprezentował się jako specjalista od "wojny o pokój", spędza sen z powiek wielkich tego świata. Ale i niejeden maluczki dokonuje w myślach szybkiego przeglądu wariantów ewakuacji siebie i bliskich na wypadek nagłego przemarszu wojsk rosyjskich.

Moskwa działa według zadziwiwjącej strategii, że jeśli ktoś kiedykolwiek złamał jakiś przepis, to ona też może.

Po rzekomym komentarzu Angeli Merkel o słabym kontakcie Władimira Władimirowicza z rzeczywistością, opinie, że polityk ów to znany pragmatyk i że "nie jest idiotą" , by pakować się w wojnę , należą do rzadkich. Nie jest dobrze, skoro nawet Andrzej de Lazari, szczycący się zazwyczaj swym zdroworozsądkowym podejściem do Rosji i nieuleganiem stereotypom, pisze:

Jeszcze tydzień temu sam broniłbym Putina jako rozsądnego samodzierżawnego przywódcy, który rządy autorytarne sprawuje dlatego, że brak w jego kraju obywatelskiej świadomości prawnej. Wychodziłem z założenia, że Zachód do swojej demokracji dochodził przez kilkaset lat, trzeba więc Rosji dać przynajmniej kilkadziesiąt, i że lepsza jest tam "suwerenna demokracja" niż anarchistyczna Smuta (bezkrólewie). Pomyliłem się - Putin rozsądek utracił. Ma cały świat przeciwko sobie.

I w tym właśnie cała nadzieja, przyznajmy, porzucając wszelką polityczną poprawność. Myślę, że rosyjski prezydent zwolnił nas z tego obowiązku. Nas i naszych potomków w trzech kolejnych pokoleniach.

Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział, iż Rosja może zająć Krym, zostałby uznany za wariata.

Czy jednak mobilizacja szeroko pojętych zachodnich kręgów dyplomatycznych jest wystarczająca i pozwoli uniknąć czarnych scenariuszy? Mając do czynienia z tak nieprzewidywalnym graczem jak Rosja w minionych dniach, nie mamy żadnej pewności. Nie wiadomo bowiem, czy to cyniczną rozgrywka, którą Rosja chce przywrócić sobie argumenty w sytuacji na Ukrainie, czy też z urażone ego ambitnego polityka. A może - co jest chyba najgorszym z możliwych wariantów - Władimir Putin rzeczywiście uwierzył we własną propagandę i nie spocznie, dopóki nie wyrwie Ukrainy z rąk knującego Zachodu.

Moskwa działa według zadziwiającej strategii, że jeśli ktoś kiedykolwiek zrobił już coś złego, beznadziejnego, podłego, złamał jakiś przepis, to ona też może. Zwłaszcza jeśli coś brzydkiego zrobiły państwa należące do tzw. świata zachodniego, Rosja nie tylko może, ale wręcz musi. I to bardziej. A więc - skoro Amerykanie mogli wejść do Iraku, a UE wtrącać się w sprawy Libii - Moskwa może wejść na Ukrainę. I to bardziej.

Trwa wojna nerwów i jeden nieostrożny ruch może poruszyć lawinę. Do agresji na Ukrainę już doszło, a Moskwa złamała cały szereg przepisów prawa międzynarodowego.

Jeden z komentatorów słusznie zauważył, że gdyby miesiąc temu ktoś powiedział, iż Rosja może zająć Krym, zostałby uznany za wariata. Dlatego jakiekolwiek kategoryczne stwierdzenia wygłoszone dzisiaj, jutro mogą być nieaktualne. Moim zdaniem nie można wykluczyć żadnego scenariusza, również tego, który przewiduje konflikt zbrojny. A nawet takiego, który zagrażałby bezpośrednio Polsce.

Kiedy mówimy o zagrożeniu wojną, myślimy o strzałach, wybuchach, ofiarach. Na szczęście na Krymie nie mamy wojny w takiej postaci i oby udało się jej uniknąć. Sytuacja na półwyspie jest w miarę spokojna, ale trwa wojna nerwów i jeden nieostrożny ruch może poruszyć lawinę. Jednak do agresji na Ukrainę już doszło, a Moskwa złamała cały szereg przepisów prawa międzynarodowego. I trudno nie zgodzić się z dr. Andrzejem Kiedrzynem , specjalistą w dziedzinie prawa międzynarodowego, gdy mówi, że "wojna już się toczy".

Justyna Prus-Wojciechowska

* Justyna Prus-Wojciechowska - była korespondentką "Rzeczpospolitej" w Moskwie, obecnie w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia . Ogólnie rzecz biorąc - od dłuższego czasu nie jest w stanie wydostać się z matni spraw polsko-wschodnich.

SZARŻA HIPOPOTAMICY

Według znawców Afryki najbardziej niebezpiecznym zwierzęciem tego kontynentu nie jest wcale lew, lecz opiekująca się potomstwem samica hipopotama. Jest wielka, głupia, krótkowzroczna i przekonana, że działa w obronie własnej. Dokładnie taka, jak dzisiejsza Rosja.

Głupota (o rozmiarze Rosji nie trzeba pisać) bierze się z przekonania, że w polityce nic nie dzieje się samo. W świecie postrzeganym zgodnie z putinowskim paradygmatem "technologii politycznej" liberalna demokracja w zachodnim stylu jest fikcją, oddolne ruchy obywatelskie nie istnieją, a spontaniczny bunt okradanego społeczeństwa nie jest możliwy. Sprawa jest więc jasna: Zachód podstępnie ukradł Ukrainę. Zrobił to, żeby zaszkodzić Rosji. Zbigniew Brzeziński dawno już temu mówił przecież, że bez Ukrainy Rosja nie będzie mocarstwem.

Krótkowzroczność. Stwierdzona w przypadku hipopotamów, a w przypadku Kremla tylko domniemana, polega na myleniu przypadkowego intruza ze świadomym agresorem.

Nie jest to dla Putina i jego doradców jedyny przejaw bezczelnej szczerości. W czasach pomarańczowej rewolucji oczekiwano przecież w Warszawie, Brukseli i Waszyngtonie, że uruchomi ona kolejną falę demokratyzacji, która tym razem sięgnie serca dawnych Sowietów. Tego samego - demoralizującego z punktu widzenia Rosjan przykładu, że liberalna demokracja możliwa jest na ich rdzennych ziemiach - oczekiwać należy po nowym ukraińskim rządzie. Stawką w grze nie jest zatem odzyskanie wpływów w Kijowie ani nawet kontroli nad Krymem (lekkomyślnie przekazanym Ukrainie przez Chruszczowa), lecz utrzymanie władzy w Moskwie i dotychczasowego rosyjskiego ustroju. To utwierdza Putina w przekonaniu, że działa w obronie własnej i dramatycznie zwiększa niebezpieczeństwo szarży.

Rosyjska interwencja wojskowa oznaczałaby zajęcie nie tylko Krymu, lecz także Doniecka, Ługańska i Charkowa. Jeszcze rok temu mogłoby to dokonać się w spokoju.

Wreszcie - krótkowzroczność. Stwierdzona w przypadku hipopotamów, a w przypadku Kremla tylko domniemana, polega na myleniu przypadkowego intruza ze świadomym agresorem. Zachodnie poparcie dla ukraińskiej rewolucji, z naszej perspektywy naturalne bo poprzednia ekipa wydała przecież nakaz strzelania do demonstrantów, zostało potraktowane jako dowód, że wszystko zostało przez Zachód uknute. W to, że zarówno Euromajdan jak i upadek Janukowycza są dla Europy bardziej kłopotem niż powodem do radości, nikt w Moskwie nie wierzy - podobnie jak my nie wierzymy w to, że uzbrojeni ludzie oblegający ukraińskie bazy wojskowe na Krymie nie są rosyjskimi żołnierzami.

Krótkowzroczność przestraszonych hipopotamic daje ich ofiarom szansę ujścia z życiem, pod warunkiem sprzyjającego ukształtowania terenu. Z trasy rosyjskiego galopu na oślep trudno jest się jednak Zachodowi usunąć. Rosyjska interwencja wojskowa oznaczałaby zajęcie nie tylko Krymu, lecz także Doniecka, Ługańska i Charkowa. Jeszcze rok temu mogłoby to dokonać się w spokoju, teraz jednak, zmobilizowani przez rewolucyjną atmosferę Majdanu, również rosyjskojęzyczni obywatele Ukrainy (choć oczywiście nie wszyscy) staną w jej obronie.

Oznacza to długotrwałą destabilizację regionu i poważne koszty dla Europy i Ameryki. Dlatego zamiast uciekać, Zachód próbuje Rosję zatrzymać. Stąd stanowcza postawa prezydenta Obamy i mało konkretne, ale dość wiarygodne zapowiedzi sankcji ze strony Unii. Połączona waga i siła NATO jest większa niż rosyjskiej hipopotamicy. Żeby ich jednak użyć konieczne są cojones ze stali. Od tego, czy zachodni przywódcy je mają, zależy nasza przyszłość.

Krzysztof Iszkowski

Doktor też może

* dr Krzysztof Iszkowski - dyrektor think-tanku Plan Zmian, publicysta Liberte! .

[Autorką zdjęcia zapowiadającego tekst, jest Małgorzata Minta ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.