Kontrowersyjna reklama wódki "Żytnia" to przykład zepsucia świata reklamy - ukarano niewłaściwą osobę!

Agencja, która jest odpowiedzialna za żenującą reklamę wódki "Żytnia" ukarała szeregowego pracownika - Martę S. Sukces ma wielu ojców, a porażka tylko jedną matkę?

Twitter.com/MikołajNowak

Od ponad dekady jestem związana ze światem reklamy i od ponad dekady obserwuję, jak z roku na roku umierają wszelkie moralne wartości. Z ubolewaniem czytam o pani Marcie S., która została zwolniona z pracy w agencji reklamowej za zamieszczenia w reklamie wódki archiwalnego zdjęcia działaczy "Solidarności", niosących śmiertelnie rannego kolegę. Jeśli ktoś nie pamięta tego skandalu to odsyłam do artykułu: "Zdjęcie ofiar zbrodni w reklamie "Żytniej" .

Pani Marta była zatrudniona na umowę o dzieło w agencji, która wypuściła w świat tę "wspaniałą" reklamę. Teraz pani Marta nie ma pracy, internet już ją zlinczował, prokurator postawił zarzut znieważenia, a mnie wszystko opadło. Dlaczego? Bo hipokryzja świata reklamy jest obezwładniająca.

W sierpniu na profilu wódki Extra Żytnia pojawiło się zdjęcie wykonane przez Krzysztofa Raczkowiaka, które dokumentowało zbrodnię lubińską. Podpis pod zdjęciem był tak "zabawny", że gdzieś w Chinach zdechła kolejna panda. W internecie po publikacji tego chorego tworu zawrzało. Zawrzało na tyle, że wszczęto śledztwo w tej sprawie.

Osoby, które poczuły się oburzone ową reklamą miały do tego prawo - to jeden z najgorszych, najniższych reklamowych "wygłupów", jakie sobie przypominam. Mnie oburza jednak coś zupełnie innego. Być może widzę za dużo złej reklamy, żebym chciała rozerwania pani Marty S. przez konie, a może po prostu wiem, że nie tylko ona jest tutaj winna . Żałosne są przeprosiny producenta , żałosne jest to, że agencja umyła rączki, zostawiając tę dziewczynę samą, by wszyscy mogli wylewać na nią pomyje.

Proces powstawania reklamy jest trochę bardziej skomplikowany, niż wrzucenie zdjęcia z podpisem do mediów społecznościowych. Kreację tworzy zazwyczaj copywriter i art director (człowiek od tekstu i człowiek od wizualizacji). Najpierw wymyślają sobie ideę, którą przedstawiają do AKCEPTACJI swojemu PRZEŁOŻONEMU. Jeżeli ten zaakceptuje pomysł, to zaczynają go realizować.

1. Wyszukiwanie zdjęć - jeżeli jest tak, jak pani Marta S. powiedziała, czyli zapisała sobie obrazek na dysku, to znaczy, że NIKT Z AGENCJI nie przeszkolił jej w prawach autorskich do wykorzystania zdjęć. Nie powiedziano jej, jak szukać źródła do zdjęcia i że zazwyczaj za prawa do zdjęć trzeba płacić. Dodatkowo płacić ma KLIENT, nie AGENCJA. Agencja nie może później wystawić faktury za zdjęcie do klienta - prawo autorskie się kłania.

2. Wybrane zdjęcie, ktoś obrobił w Photoshopie i dopisał to "genialne" hasło. Czyli już na tym etapie mógł powiedzieć: ejjj, to jest słabe, poszukaj czegoś innego.

3. Z jakiegoś powodu wszyscy w agencji dostali zaćmienia umysłu i nie zauważyli, że zdjęcie może być jednak dość szokujące. Naprawdę NIE KAŻDY MUSI DOKŁADNIE WIEDZIEĆ CO ONO PRZEDSTAWIA, ale widać, że nie jest to wesoła scenka .

4. Na końcu zadowolony z siebie klient, który powiedział - ale to jest dobre, muhahha, dajemy kochani, będą lubiki, komcie i sława na cały internet.

Sława się pojawiła, ale chyba nie taka, jakiej spodziewał się GENIUSZ Z DZIAŁU MARKETINGU, który rzecz jasna umył ręce od całej gównoburzy. Panie reklamiarzu (a może pani?), naprawdę pozwalasz, na wypuszczenie kreacji bez twojej akceptacji? To co ty tak właściwie robisz, oprócz obcinania budżetu na kreację? Bo to chyba twój obowiązek wiedzieć i akceptować materiały, które mają promować firmę, która daje ci kasę na kredyt na Opla i mieszkanie. Jak dla mnie to najbardziej nieodpowiedzialną osobą w całej tej aferze jesteś właśnie ty.

Najśmieszniejsze jest tłumaczenie, to nie nasza firma, to podwykonawca naszego podwykonawcy w trzecim pokoleniu. Może trochę godności osobistej i odwagi cywilnej, by przyznać się, że chcieliście być fajni i trafić do targetu, ale się nie udało. Szefie agencji reklamowej i reszto szanownej dyrekcji, wy też jesteście winni, ale niestety prawo wam się do pupy nie dobierze.

Jesteście prości jak podanie ręki, zamiast stanąć murem za SWOJĄ pracownicą, daliście ją pożreć. Jeżeli już miałoby dojść do zwolnienia, to raczej osoby, która akceptowała pracę pani Marty. A może po prostu nikt tego nie robił, bo mieliście to w nosie? Na szczęście w nieszczęściu jest internet i będziemy o was pamiętać.

Pani Marto. Ma pani przerąbane, ale niech się Pani nie poddaje. To się w końcu kiedyś skończy, a nie warto do CV wpisywać nazwy firmy, która panią po prostu sprzedała za kilka monet.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.