Tak się bawi czterdziestoletnia młodzież

Dezerter śpiewał kiedyś, że "czterdziestoletnia młodzież znowu atakuje, starszy z list przebojów oszukać nas próbuje". Kiedy miałam naście lat ten tekst wydawał mi się taki MĄDRY, a teraz jak go słyszę, to uśmiecham się i sprawdzam, czy Dezerter jeszcze gdzieś koncertuje.

W poniedziałek odwiedziłam nasz piękny Kraków. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w tym mieście, więc moja radość była ogromna. Dodatkowo, a w zasadzie głównym powodem radości był koncert Faith No More, na który wybrałam się wraz z koleżanką.

 

Mamy taką małą tradycję, że jak Pan Patton wraz ze świtą odwiedza Polskę, to my odwiedzamy go na koncercie. Taki mały psychofanatyzm z nas wychodzi. Na szczęście, albo na nieszczęście, nie mamy opcji wystawania pod hotelem muzyków, rzucania w nich garderobą, czy wykrzykiwania haseł w stylu "Mike, ożeń się ze mną".

Z dwa miesiące temu dowiedziałam się, że zespół znowu zagra w Polsce, więc łza wzruszenia pojawiła się w moim oczodole i rozpoczęłam przygotowania do wyjazdu. Urlop w pracy, rezerwacja hotelu, przejazd i zdobycie samego biletu. To już nie są te cudowne czasy, kiedy człowiek po prostu jechał na koncert. Teraz to jest wielka dwudniowa wyprawa, którą trzeba strategicznie przygotować. Rockandnrollowa dusza gdzieś tam się jeszcze w człowieku tli, ale proza życia bierze górę nad NO FUTURE. Nie ma się co oszukiwać, dopadł mnie "dziadyzm".

URLOP

No tak, trzeba zapowiedzieć z dużym wyprzedzeniem, że tego dnia i następnego nie będę w pracy. A co, jeżeli pojawi się jakiś mega ważny projekt, który będzie akurat tego dnia startował? Serio, to była moja pierwsza myśl. Później stuknęłam się w głowę i stwierdziłam, że przecież nie jestem niezastąpiona i dwa dni to nie są dwa miesiące, a prawo do urlopu ma każdy. Następnie westchnęłam, no bo branie urlopu na koncert to takie mało rockandrollowe jest.

OPIEKA NAD DZIECKIEM, PSEM I KOTEM

W moim przypadku było to dość łatwe, bo pies miał z kim zostać, tak samo córka i kot koleżanki. No i fajnie, ale oczywiście kilka smsów i telefonów wykonało się: czy wszystko w porządku, czy nic się nie dzieje? Oczywiście nic się nie stało, ale potrzeba kontrolowania szczęścia na odległość była silniejsza.

HOTEL

Nie mógł być za daleko od dworca, ale też nie za daleko od miejsca koncertu. Nie mógł być drogi, ale musiał mieć łazienkę w pokoju, a okno nie mogło wychodzić na ulicę. W końcu człowiek na koncert przyjechał, bawić się, a nie użerać z niewygodami.

Udało nam się takie miejsce znaleźć na Kazimierzu, czyli chyba lepiej nie mogłyśmy trafić. Hotel spełnił wszystkie nasze założenia i mogę polecić go każdemu z czystym sumieniem. Łóżko było tak wygodne, że ucięłam sobie drzemkę przed samym koncertem. W końcu człowiek miał być na nogach do 24, albo i później!

POCIĄG

Druga klasa Intercity z miejscami przy oknie. I NIE INACZEJ. Wiadomo, człowiek może chcieć się zdrzemnąć w podróży. Lepiej głowę przytulić do szyby, niż spać w pozycji jamochłona na ramieniu nieznajomego sąsiada. Ostatni raz jechałam pociągiem z trzy lata temu i wyparłam to z pamięci, bo podróż była delikatnie mówiąc niekomfortowa. Tym razem również nie obyło się bez małych przygód, które miały miejsce w drodze powrotnej.

Do naszego przedziału wsiadł pan, który ostatnio kąpieli zażywał chyba w latach 90. XX wieku. Jego tatuaże na rękach świadczyły o prawilnym zawodzie złodzieja działającego nocą, a oddech sugerował, że nadal opija wyjście z zakładu karnego. No cóż, nie każdy musi pachnieć Diorem, ale myślę, że mydłem to już nie zaszkodzi. Najgorsze w tym wszystkim było to, że panu zebrało się na rozmowę z samym sobą. Dialog prowadził na głos, a brzmiał on mniej więcej tak: "Po ch..j ja jadę do Warszawy? No pytam się po ch..j?"

Na szczęście z pomocą przyszli konduktorzy, którzy zaproponowali nam przesiadkę do innego wagonu z dala od wyziewów ludzkiego organizmu. Zachęcone tym gestem szybko przesiadłyśmy się do przedziału, w którym podróżował ojciec z córką i dwie panie. Pierwsza para rozmawiała o Oświęcimiu, więc z ciekawości trochę podsłuchiwałam, bo pan miał dużą wiedzę na ten temat. Z drugiej zaś strony między paniami toczyła się rozmowa o nowych przepisach dotyczących ruchu drogowego. Starsza z pań opowiadała że synowi zabrali prawo jazdy, a przecież on tylko dzień wcześniej na weselu brata pił alkohol, no i takie nieszczęście go spotkało. Ludzka podłość nie ma granic, bo on normalnie nie pije, tylko po pracy kilka piwek, no i na weselu, jak każdy. Młodsza z pań przytakiwała ze zrozumieniem pokazując nam wszystkim przy okazji zdjęcie swojego psa. Ładny był, to fakt.

Ktoś powie, że mogłam uciec w książkę. Próbowałam, ale nie było to łatwe. Jestem osobą, która niezbyt chętnie nawiązuje przypadkowe znajomości i prowadzi rozmowy o niczym, więc po kilku godzinach w pociągu cieszyłam się jak dziecko, że w końcu jestem w moim cichym domu. Czy wspomniałam, że na koniec podróży, już na dworcu Centralnym podszedł do mnie pan, który zaproponował mi wspólną przyszłość i że będziemy do końca życia razem, razem, razem? Szedł tak za mną aż do wyjścia z podziemi dworca, a ja się zastanawiałam DLACZEGO JA? - skoro na dworcu jest tyle innych ludzi.

KONCERT

Wiecie, ja marudzę, ale z przymrużeniem oka, bo wyjazd był naprawdę świetny, a Faith No More cały czas daje radę. Sam koncert był tym, czego oczekiwałam. Dużo ludzi, dobra muzyka i miła atmosfera. Uderzyło mnie to, że średnia wieku to 40 lat, ale w końcu jest to zespół młodości obecnych 30- i 40-latków. Sam Patton na scenie powiedział, że jesteśmy już starzy, ale fajnie, że jeszcze potrafimy się bawić. Ludzie zaczęli bić brawo i się śmiali, no bo co? Taka jest prawda. Metryki człowiek nie zmieni, ale dusza nie musi się jej podporządkować. To, co mi się wyjątkowo spodobało to właśnie ludzie, którzy przyszli na koncert. Nie wiem, czy to wynikało właśnie z wieku, czy po prostu były tam same osoby z dobrymi manierami, ale nie widziałam żadnej pijanej osoby, nikt się nie awanturował, wszyscy byli dla siebie mili, pili piwo, kawę (hehe, na koncercie rockowym, serio!) i jedli hot dogi albo zapiekanki. Nawet na przystanku autobusowym już po koncercie panował spokój i względna cisza. Około dwudziestu osób grzecznie czekało na autobus nocny. To był ten moment, kiedy stwierdziłam, że imprezy dla "dziadów" są naprawdę świetne i będę częściej w nich uczestniczyła. Zresztą ostatnio złapałam się na tym, że muzyka, której słucham leci już w Złotych Przebojach, a nowe gwiazdy rocka, to jakieś popłuczyny, o których za dwa lata nikt nie będzie pamiętał.

Teraz czas na wasze przyznanie się do dziadowania. Czy tylko mnie dopadła potrzeba wygody i dobrych warunków, czy to już bardziej powszechna cecha, a spanie na trawie po koncercie zostawiamy tym o dekadę młodszym?

Jako bonus dziadowania - widzieliście nowe karty Maestro , które mają grafikę z płyty Sex Pistols? Punk is dead, nie bójmy się tego powiedzieć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.