Produkcje filmowe i serialowe z 2014 roku, które mnie zachwyciły

2014 był dla mnie rokiem seriali i filmów, które na długo pozostaną w mojej pamięci, choć nie każdy zapamiętam jako "dobre kino". Oczywiście, mój przegląd jest tylko mój i zakładam, że możecie nie zgadzać się z moim osądem co do tych produkcji.

Na pierwszy ogień pójdą tytuły, które mnie zachwyciły, albo chociaż będę je dobrze wspominać. W drugiej części opiszę swoje rozczarowania. Możliwe, że miałam za duże oczekiwania wobec tych produkcji, albo to jednak nie moja bajka. Coś czuję, że przy drugiej części trochę się posprzeczamy w komentarzach, będzie foch i trzaśnięcie wirtualnymi drzwiami. Ale to dopiero za jakiś czas.

WOLNY STRZELEC

Najnowszy film w reżyserii Dana Gilroya z oszałamiającą rolą Jake Gylehalla i całkiem niezłą rolą Rene Russo , która prywatnie jest żoną tego pierwszego. Jeżeli oczekujecie od filmu sensacji, to nie zawiedziecie się. Dostaniecie też obraz człowieka, który dla osiągnięcia swojego celu idzie po trupach i to dosłownie. Dla mnie postać Louisa Blooma, w którą wcielił się Gylehall, to doskonałe studium psychopaty-manipulatora, który rozstawia ludzi, jak pionki na planszy swojej rozgrywki. Gylehall robi też wrażenie swoją fizycznością. Wcześniej widziałam go we "Wrogu" , gdzie jest dobrze zbudowanym brodaczem. W "Wolnym strzelcu" widzimy wysuszonego mężczyzną, z brzydkimi tłustymi włosami i blado-ziemistą cerą. Duża utrata wagi aktora wyostrzyła mocno jego rysy i w momentach, w których się uśmiecha, wygląda tak, że mógłby spokojnie grać Jokera w nowym "Batmanie" . W jego uśmiechu jest coś mocno złowrogiego. Wspomniana wcześniej Rene Russo też daje z siebie dużo. Pani z telewizji, która dla oglądalności zrobi niemal wszystko i dla której praca oznacza istnienie. Ta piękna aktorka całkiem ładnie wcieliła się w postać zimnej i wyrachowanej hieny z mediów.

Wolny strzelec, to film, który ukazuje ciemną stronę ludzkiej natury. A może po prostu pokazuje jacy jesteśmy naprawdę jeżeli na czymś nam bardzo zależy?

 

MÓW MI VINCENT

Ciekawy film, gdzie za reżyserię i scenariusz odpowiada Theodore Melfi , a w główne postacie wcielają się Bill Murray, Melissa McCarthy, Naomi Watts i Jaeden Lieberher . Obraz reklamowany jako komedia i rzeczywiście ma wiele bardzo zabawnych scen, które przeplatane są jednak smutnymi sytuacjami z życia bohaterów. Dla mnie to był raczej komediodramat, który kilka razy wycisnął ze mnie łzy wzruszenia. Bill Murray jest tu w naprawdę dobrej formie, wcielając się w postać zgryźliwego mężczyzny, którego życie toczy się dookoła wyścigów konnych, picia piwa i spania po obiedzie. To jednak tylko poza, pod którą skryty jest człowiek postawiony w obliczu śmiertelnej choroby ukochanej żony. Murrayowi towarzyszy na planie Watts, która wcieliła się w postać ciężarnej prostytutki i McCarthy, odgrywająca rolę sąsiadki. Obydwie panie świetnie poradziły sobie ze swoimi rolami, ale dały miejsce na popis drugiemu męskiemu aktorowi, młodemu Liebertherowi. Chłopiec zagrał w tym filmie bardzo swobodnie, od samego początku stając się moim ulubieńcem. Film jest nie tylko opowieścią o człowieku, który popada w długi i traci ukochaną osobę, jest to też opowieść o trudnej przyjaźni, jaka połączyła dorosłego mężczyznę i małego chłopca. Spotkałam się z komentarzami, że film jest nudny, mało zabawny i że w sumie strata czasu. Nie ukrywam, że mnie to zdziwiło, ale takie jest właśnie kino. To co jednym się podoba, dla drugich jest nudą.

 

THE KNICK

O tym dziecku Stevena Sorderbergha pisała już Natalia , która przybliżyła zarys serialu. Odsyłam was do jej tekstu w tej kwestii. Ja chciałabym wspomnieć o muzyce, którą tam słyszymy. Jej twórcą jest Cliff Martinez, ten sam, który odpowiadał za ścieżkę dźwiękową w takich filmach jak "Drive", "Traffic" czy "Spring Brakers" . Muzyka nowoczesna, elektroniczna, która nie powinna pasować do konwencji serialu, którego akcja toczy się na początku XX wieku, a jednak pasuje doskonale. Podoba mi się to przełamanie konwencji, nadanie nowej jakości obrazowi i dźwiękowi. Przyznam, że dawkuję sobie ten serial. Oglądam go powoli, nie odpalam odcinka za odcinkiem, chcę się nim dłużej cieszyć, bo coś czuję, że bohaterowie i akcja mogą mnie jeszcze bardzo zaskoczyć.

Muzyka, którą zaserwował Martinez, kojarzy mi się z twórczością polskiego zespołu T'ien Lai co uważam, za duży plus.

 

PEAKY BLINDERS

Serial, który podporządkował sobie moje życie na kilka wieczorów. Padłam ofiarą rodziny Shelby i tupię z niecierpliwości w oczekiwaniu na kolejny sezon. Może paść zarzut, że to nie jest serial z tego roku. Spieszę z odpowiedzią, że sezon drugi został nakręcony w 2014, więc wciągam go na swoją listę, bo mogę. Przestępczy światek Birmingham, polityka, sceny walk ulicznych i Nick Cave z utworem "Right Red Hand" tworzą doskonałą pożywkę dla oczu i uszu. Do tego wszystkiego naprawdę dobra kreacja postaci w wykonaniu Cilliana Murphiego, Helen McCrory, Paula Andersona no i Toma Hardy . Mam małego bzika na punkcie tego ostatniego, ale chwała mu za to, że nie "ukradł" drugiego sezonu. Dobry aktor wie, gdzie jest jego miejsce w szeregu. To co pominęłabym w serialu, to sceny miłosne. Może i potrzebne, ale nie płakałabym, gdyby ich nie było.

P.S. Moje psy noszą blaszki na szyi z imieniem i numerem telefonu. Czasami, jak rozrabiają to nazywamy je Peaky Blinders...

 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.