Ja czy my? Porozmawiajmy o braku autonomiczności w związku

Bycie z kimś jest super, zwłaszcza jeżeli ludzie się kochają, szanują, wspierają i są dla siebie nawzajem motorem napędowym. Gorzej, jeżeli związek oparty jest na przemocy psychicznej, fizycznej lub jest nam wygodniej tkwić w jałowym związku, bo dzieci, wspólny kredyt etc. To jest bardzo niefajne i smutne. Ale skupmy się na tym super związku. Jest tak fajnie, że przestajemy o sobie mówić JA, ale w 99 przypadkach na 100 używamy formy MY...

MissOMissO MissO

- My nie lubimy kawy.

- Nas to nie interesuje.

- Byliśmy na zakupach, u lekarza.

- Jesteśmy w ciąży.

Do tego ostatniego nie bardzo mogę się odnieść, bo w ciąży nie byłam. Ale zauważyłam, że jest to często przyjmowana forma wśród osób spodziewających się dziecka. W zasadzie jest to miłe, że partner poczuwa się do bycia w ciąży, chociaż fizycznie w niej nie jest. Niemniej mam z tym jakiś zgrzyt na zasadzie - jak to WY, przecież to Ty jesteś w ciąży. Fizycznie to TY, a nie WY. Ciekawa jestem, dlaczego przyjmowana jest ta właśnie forma osobowa i zachęcam do udzielenia mi odpowiedzi. Chciałabym po prostu zrozumieć. Nie będąc nigdy w ciąży mam z tym problem. Dużo bardziej zrozumiałe jest dla mnie, jeżeli ktoś mówi "Rodziliśmy w szpitalu takim i takim". W obecnych czasach partner może być obecny na sali porodowej i wraz ze swoją partnerką wykonuje wdechy i wydechy itd.

Odchodząc od ciąży, a wracając do ogólnego tematu braku autonomiczności, chciałabym zrozumieć, co stoi za takim MYmowaniem. Oczywiście, są sytuacje, że wygodniej jest użyć liczby mnogiej, niż pojedynczej, ale czy serio TRZEBA TO ROBIĆ ZAWSZE? Jak słucham osób, które bez przerwy MYmują, to ogarnia mnie niechęć do dalszego ich słuchania. A wynika to z faktu, że ja chcę wiedzieć, co się dzieje u danej osoby, ale nie w kontekście jej związku, ale tak po prostu. Jak tam w pracy, co ostatnio fajnego zrobiła dla SIEBIE, czy coś przeczytała, nie wiem - cokolwiek. Cokolwiek, co będzie znaczyło, że razem ze swoim partnerem nie połączyli się w bloba i nie ma już Ani i Marka, a jest jednolita masa. Masa, która nie potrafi osobno funkcjonować. Dla mnie jest to absurdalne i niepojęte, jak można robić sobie coś takiego.

Zaangażowanie w związek, to ważna sprawa, ale nie dajmy się zwariować i bądźmy też sobą. Bądźmy osobami, którym do życia potrzeba czegoś więcej, niż spijania sobie z dzióbków. Jest mi po prostu tak zwyczajnie przykro, jak widzę, że ludzie, którzy przed wejściem w dany związek, byli świadomi własnej wartości i własnej wyjątkowości, a podczepieni pod drugą osobę tracą to wszystko. Proszę jednak nie mylić MYmowania z tym, że jak mówimy o naszym związku, czy o tym co robimy, często i gęsto używamy formy - byłam z Markiem gdzieś tam, zabrałem Anię na do kina itd. Taka forma jest fajna, nawet bardzo. Bo pokazuje, że związek, to dwoje ludzi, którzy robią wspólne rzeczy, ale nie stracili własnej autonomii.

MYmowanie niesie za sobą też inne niefajne sprawy. Taką sprawą jest np. umawianie się na spotkanie w babskim lub męskim gronie. Jak sama nazwa wskazuje, ma to być babski lub męski wieczór. Branie "ogona" w postaci naszego partnera naprawdę nie jest fajne. Nawet jeżeli uwielbiamy twojego kolesia/twoją kobietę, to nie tego dnia. Nie ma tutaj miejsca na jego towarzystwo. To mnie doprowadza do białej gorączki. Sorry, ale to zabija całą inicjatywę babskiego wieczoru. Jeżeli Ty zabrałaś/zabrałeś swojego partnera, to czemu ja tego nie zrobiłam? To może ja po niego zadzwonię i niech też przyjedzie. No bo przecież nic nie szkodzi... Otóż szkodzi i to bardzo. Ten dzień/wieczór miał być spędzony tylko w gronie koleżanek lub kolegów. Na takim wieczorze mieliśmy obgadywać naszych partnerów :) gadać o ciuchach, samochodach albo o literaturze. To miał być nasz wieczór!

Osobo, która wszędzie ciągniesz swojego partnera - robisz źle. Jest to pogwałcenie zasad koleżeństwa i umawiania się na określonego typu wyjście. Wiadomo, że nikt nie powie Twojemu partnerowi - ej, stary idź stąd, nie jesteś dziś mile widziany. A może ktoś jednak powie? Ja osobiście jak mam do czynienia z takimi sytuacjami, to następnym razem po prostu nie umawiam się z MYmującymi. Skoro mogę jeden dzień w tygodniu spędzić bez mojego partnera, to oczekuję, że Ty też możesz. A jeżeli masa bloba, którą wspólnie toczycie, nie pozwala Ci na to, to po prostu nie umawiaj się na takie spotkania.

MYmujący mają też jedną dziwną cechę - ci, którzy mają profile na portalach społecznych. Zakładają sobie profile typu Anna i Marek Nowakowie. Ej, serio??  Profil jest przeznaczony dla jednej osoby. Mamy tam nawet wybór płci... Kompletnie więc nie rozumiem tego zagrania. Mając wspólne konto np. na Facebook'u doprowadzasz do sytuacji, że nie wiadomo z kim się rozmawia. Bo skąd ja mogę mieć pewność, że teraz czatuję z Anną, a nie z Markiem? Skąd mogę wiedzieć, kto skomentował jakiś post? NIE WIEM. Jeżeli dochodzi do spięć w komentarzach, to też nie wiem z kim się sprzeczam. Możliwe, że wygląda to tak, że jedna osoba dyktuje, a druga pisze. No dobra, ale to po co wspólne konto? Ja tego nie ogarniam. Przepraszam, ale mnie to po prostu śmieszy. Jeżeli to kogoś zabolało, to niech wyjaśni mi dlaczego ma takie konto i czemu ono ma służyć. Może kryje się za tym jakiś głębszy sens, którego ja po prostu nie dostrzegam.

Na koniec powiem tak: bądźmy w związkach, pielęgnujmy je, ale nie wariujmy. Pamiętajmy, że związek, to  ludzie, z których każdy jest oddzielną osobą, tak samo wartościową i godną. Zatracenie się w MYmowości może spowodować dużo niefajnych sytuacji. Może spowodować, że znajomi zaczną nas unikać, a najgorsze nastąpi, jeżeli związek się rozpadnie, czego nikomu nie życzę. Nie dość, że trzeba będzie zacząć wszystko od nowa, to trzeba będzie też wyjść z MYmowości, a może to być naprawdę trudne. Ci, którzy poczuli się dotknięci moim tekstem, nie taki był mój zamysł. Zamiast się obrażać, powiedzcie mi lepiej, dlaczego wybraliście MYmowatość. Może dzięki Waszym racjonalnym komentarzom zmienię swoje nastawienie do tego zjawiska.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.