Ten dzień kiedy budzisz się, idziesz do lustra a tam wielki pryszcz na nosie

Nie jestem nastolatką, a pryszcze uczepiły się mnie jak rzep psiego ogona. Jestem przekonana, że na łożu śmierci też będę je miała. Pryszcze pokazują się zawsze wtedy, kiedy są najmniej potrzebne. Idziesz zrobić zdjęcie do dokumentów - pryszcz, masz randkę - pryszcz, szykujesz się na imprezę - pryszcz. To jest jakiś wielki spisek przeciwko kobiecej idealności.

Dopuszczam nawet myśl, że to zawistne koleżanki rzucają klątwę. Najgorzej jak ten pryszcz dopiero się zbiera pod skórą i nie da się go usunąć już teraz, natychmiast. Wiem, że w ciągu dnia urośnie do rozmiarów mojej głowy i zacznie żyć własnym życiem. Często to sobie wizualizuję nawet.

Tak po prawdzie, to wizualizuję to od czasu przeczytania "Nagiego Lunchu" Williama Burroughsa, gdzie była opowieść o dupie, która właśnie prowadziła swoje własne życie. A, że czytałam to jeszcze w liceum to widmo uber-pryszcza towarzyszy mi od lat.

Są laski o idealnej cerze, które nawet w okresie pokwitania nie miały trądziku, a są takie jak ja, które mają go i mieć będą. Musiałam chyba coś złego zrobić w poprzednim życiu. Nie wiem, może rzucałam pączkami w staruszki, albo wyrywałam skrzydełka muchom. Można podobno przykrywać pryszcze korektorem, pudrem czy jakimś tam kremem, ale mi to nie wychodzi. Mam wrażenie, że im bardziej go przykrywam, tym bardziej jest widoczny. Wyłazi spod skóry i oznajmia całemu światu: muhaha przechytrzyłem ją!

We wszystkich poradnikach piszą, żeby nie jeść czekolady, smażonych, ostrych i tłustych potraw. Nie można też jeść żółtego sera, tłustego mleka i czegoś tam jeszcze. Najlepiej to pewnie nic nie jeść i pić tylko wodę. Ale ja lubię jeść. A niezdrowe jedzenie to już w szczególności. Tak więc zostaje mi tylko pogodzenie się z faktem posiadania pryszczy i złorzeczenie im za każdym razem jak się pojawią. Dziś złorzeczę od samego rana.

XOXO

Pryszcz nasz powszedni

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.