40-stka kontra jeansy

Minęły czasy, w których dopasowywałam się do jeansów. Przyszła pora, żeby to one pasowały na mnie. Oczywiście jak tylko doszłam do tego odświeżającego wniosku, okazało się, że mój czas kupowania fajnych spodni wydłużył się z tygodnia do - powiedzmy - dwóch lat.

Zacznijmy od rysu historycznego. Czy 20-lat temu przyszło by mi do głowy zażądanie od osoby kupującej jeansy "najpierw sobie kucnij"? Nie. Za to dziś mogłabym zrobić sobie taką okazjonalną, przerażającą moje młodsze koleżanki, koszulkę. Dwie dekady temu pomagając przyjaciółce upchnąć się w nowe spodnie powiedziałabym obróć się, pomachaj tyłkiem, sprawdź czy nie za krótkie do obcasów, spróbuj wsunąć wizytówkę do kieszeni, wchodzi? Bosko! Bierzemy.

Test pozwala ocenić ile mnie wydostanie się ze spodni górą podczas zwyczajnego życia.

Dziś po wstępnych oględzinach mówię nieśmiertelne "najpierw sobie kucnij" Oczywiście jeżeli sama cudem zmieszczę się w te modne, wąskie spodeneczki (do nazwy spodni, to musiałby trochę podrosnąć) i jeszcze podejrzanie dobrze w nich wyglądam, natychmiast funduję im test kucania. Test po pierwsze: daje mi pogląd na to, czy będę mogła zapiąć but w razie gdybym akurat nie była w seksownych chodaczkach - czyli w stu na sto przypadków moich wyjść. Po drugie pozwala ocenić ile mnie wydostanie się ze spodni górą podczas zwyczajnego życia, czyli schylania się do dzieci, siadania z siatami w środkach lokomocji, kucania w celu zmierzenia się "twarzą w twarz" z grymasami córki.

W ubiegłym miesiącu na kupowanie jeansów wybrałam się w asyście koleżanki. Lubię ją mieć przy sobie. Jest wystarczająco krytyczna. Jednocześnie nie można jej znienawidzić - obrała bardzo elegancką formułę wyrażania niesmaku. Zamiast "Wyglądasz w nich grubo", "Masz kanciaste biodra" itd. mówi "Masz w szafie lepsze". Wygłasza to nieśmiertelne zdanie za każdym razem nawet, jeżeli w danym momencie nie mam w szafie absolutnie nic. W ten sposób moje babskie ego nie zostaje oficjalnie skopane, a koleżanka jest nieoceniona jako bezkompromisowa pomoc przy zakupach. Nie chcę pamiętać ile razy usłyszałam "Masz w szafie lepsze". Sumując z zakupów wróciłyśmy bez jeansów, ale nie szkodzi. Lepiej wrócić bez dobrych spodni, niż wrócić z kiepskimi i się z nimi potem męczyć. Pierwsze podejście odhaczone.

Jeansy jako wyzwanie

Oczywiście, jako kobieta zawieszona między młodością i starością, miewam przechyły w obie strony. Dlatego zdarzają mi się nadal takie sytuacje: "Chyba nie widziałem cię jeszcze w tych spodniach?" zapytał Mój Pierwszy Mąż na widok nowych jeansów. Po czym posunął się do tego, żeby otworzyć przed NIMI drzwi samochodu. "I nie zobaczysz" pomyślałam czując jak podczas siadania środkowa część mnie wymyka się spod paska na wolność. Oczywiście przewidziałam to. Założyłam strategicznie dłuższą koszulkę, ale dyskomfort psychiczny pozostał. Postanowiłam, że natychmiast po powrocie do domu jeansy zedrę z siebie przemocą (inaczej raczej by nie zeszły) i wyrzucę.

Uzyskanie takiej miny u mężczyzny, któremu urodziło się dwójkę dzieci naprawdę nie zdarza się często.

Niestety przez cały dalszy wieczór Mój Pierwszy Mąż oglądał tył spodni z nieskrywanym podziwem. Wierzcie mi, uzyskanie takiej miny u mężczyzny, któremu urodziło się dwójkę dzieci - i to już jakiś czas temu - naprawdę nie zdarza się często. Jeszcze trudniej utrzymać takie zainteresowanie dłużej niż 5 minut. Dlatego, mimo że naprawdę lubię się starzeć wygodnie, postanowiłam jeansów nie wyrzucać. Tylko tych jednych. Musicie to zrozumieć.

Więcej o:
Copyright © Agora SA