"Odchudzam się, nie oglądam horrorów i jestem sam. Kto wymyśla te święta? Zablokuję Warszawę!" - napisał do mnie w czwartek (ten tłusty) kolega (wcale nie tłusty, moim zdaniem nie musisz się odchudzać).
W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co mu chodzi, dopiero po chwili dotarło do mnie - przecież w tym roku wypada zabawna kulminacja "świąt" i mamy dzień po dniu: tłusty czwartek, piątek 13. i walentynki. Dni, dla mnie, kompletnie obojętne.
Pączków jakoś specjalnie nie lubię, poza tym akurat w tłusty czwartek , jeżeli nie masz czasu i energii żeby stać w kolejce do najlepszej cukierni w mieście, jak po papier toaletowy za komuny, dostaniesz raczej suchego kapcia lub gumowate paskudztwo robione na masę, niż pysznego, aromatycznego pączusia z najlepszą marmoladą i dziurką po szprycy maleńką jak pupka śledzia. Tłusty czwartek uczciłam zatem tłustymi frytkami z majonezem - gorąco polecam wszystkim walczącym dzielnie z chudością!
Piątek 13. ? Też mi coś. Zawsze miałam w domu czarne koty, a drabiny stały porozstawiane pod ścianami lub drzewami nie raz i nie dwa. Gdyby wierzyć w przesądy, to pech powinien prześladować mnie do końca mych dni. A tak (odpukać w niemalowane! - haha!) na szczęście nie jest.
Walentynki ? To święto z importu, w założeniu swoim urocze, dziś sprowadzone do festiwalu komercyjnego naciągactwa. Też dostaliście z tej okazji wiadomości o zniżkach na perfumy, specjalnych okazjach, kolacjach we dwoje i seksownej bieliźnie? No właśnie - każdy powód jest dobry, żeby wcisnąć ludziom rzeczy, których nie potrzebują.
Zresztą, może to moje zgorzknienie i starość? Może walentynki są czymś, czym przejmują się dwudziestolatki? Nie pamiętam (to było tak dawno temu).
Zastanawia mnie, na ile ludzie na serio wierzą w to, że "muszą" coś w danym dniu robić, a na ile wymusza to na nich owczy pęd i okoliczności. Po co co roku zjadać szesnaście pączków a następnego dnia płakać, że na pewno się przytyło? Tłusty czwartek miał sens w czasach, gdy ludzie szaleli w karnawale i respektowali post. Dziś dla mało kogo są to prawdziwe zapusty.
A może "specjalność" tych dni polega na zwracaniu uwagi na pewne rzeczy? Akurat w piątek 13. rano spędziłam dobre pół godziny miotając się po mieszkaniu w poszukiwaniu kluczy, bez których nie mogłam wyjść. Znalazły się w miejscu, które - jak mi się wydawało - przeszukałam sto razy. Czy to pech? Nie, to po prostu moje koszmarne i obrzydliwe bałaganiarstwo, które powoduje, że zamiast odwiesić klucze na ich miejsce ZARAZ po wejściu do domu, rzucam je gdzieś na stół albo szafkę, potem przyłożę jakimś papierem czy szalikiem i następnego dnia szukam jak głupia. To nie wina piątku, to wina głowy w chmurach.
Gosia z kolei tego samego dnia jeździła wieki w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania pod pracą i weszła do biura z wściekłą miną rzucając "no chyba zacznę wierzyć w przesądy o piątku 13.". Może po prostu ludzie potrzebują raz na jakiś czas mieć kogoś lub coś, na co mogą zwalić winę za własne niepowodzenia?
Dyskusja o walentynkach natomiast, budzi moje najszczersze zadziwienie. Jeżeli wierzyć w to, co piszą kolorowe gazety i wiele portali internetowych, jeżeli nie masz ukochanego lub ukochanej, walentynki to jest ten dzień, w którym powinieneś wręcz upić się na smutno z żalu, że spędziłeś wieczór z kotem oglądając serial i pochorować z przejedzenia czekoladkami, kupionymi w walentynkowej promocji. Gdyż, jak wiadomo, życie ludzkie ma sens jedynie w parze.
Życie ma sens tylko w parze (Rys. Magda Danaj) Życie ma sens tylko w parze (Rys. Magda Danaj) Życie ma sens tylko w parze (Rys. Magda Danaj)
No więc moim skromnym zdaniem, to bzdura. Samotnym można być także w związku, te serduszka i misiaczki są obrzydliwie nieestetyczne, a jeżeli ktoś kocha, to wyraża uczucia na co dzień, nie od święta i wtedy ma walentynki przez cały rok, a nie tylko 14 lutego.
Czego sobie i wam życzę. A jeżeli nie macie nerwów na przeżywanie tych wszystkich lukrów, misiaczków, serduszek i czarnych kotów pozostaje zapaść głęboki sen i obudzić się w lany poniedziałek. Albo przeczytać ciekawy wywiad z antropologiem - o miłości i dobieraniu się w pary. A w nim takie perły jak ta:
Wychodzi na to, że przeciętny Papuas zawstydziłby "50 twarzy Greya".