Memento mori - pamiętaj o śmierci

Nie boję się śmierci. Myślę o niej często. Bywa, że codziennie. Ot, taka przypadłość, wrodzona tendencja do melancholii, może wynik przeżyć z przeszłości, może wszystkiego po trosze. Boję się umierania, tego, co pomiędzy życiem i śmiercią, boję się bólu, boję się, co by było z tymi, którzy zostaną, gdyby przyszło mi umrzeć choćby teraz.

Nie powiem, żebym jakoś bardzo chciała pisać ten tekst. Poruszanie tematu śmierci jest w moim przypadku bardzo osobiste. Ale nie wyobrażam sobie też publikowania dziś tekstu o czymkolwiek innym. Chyba po prostu nie wypada. Stąd - taka chwila refleksji.

Za każdym razem, gdy temat śmierci pojawia się i dotyczy śmierci "realnej" - nie takiej z telewizji, z filmu, z doniesień kanałów informacyjnych, ale kogoś bliskiego albo nawet "tylko" znajomego, w każdym razie osoby obecnej jakoś w naszym życiu - zaskakuje mnie, jak bardzo wielu ludzi nie potrafi "o tym" rozmawiać. Jakby "to" było jakieś wstydliwe tabu. "Umarł mi ktoś bliski" - "Tak mi przykro" - i następuje niezręczna cisza. Większość ludzi nie wie, jak się zachować, unika tematu. Z drugiej strony - co tu można powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? Nie będzie. Tak całkowicie - już pewnie nigdy nie będzie i poklepywanie po ramieniu w niczym tu nie pomoże. Jedyne, co chyba może pomóc - gdy jest się przy kimś, komu zmarła bliska osoba - to danie jasno do zrozumienia, że się jest. Tylko tyle i aż tyle.

To zadziwiające, jak bardzo wyparliśmy z naszej rzeczywistości śmierć. Jak kult młodości i iluzja wiecznego zdrowia, wsparte fitnessem, superdietami i operacjami plastycznymi wpędził ludzi w iluzoryczne przekonanie, że starość i śmierć są czymś obcym, dziwnym, odległym. Zarzuciliśmy tradycyjne rytuały żałobne, a śmierć została wypchnięta gdzieś w rejony "o tym nie myślę". Kiedyś była naturalna, związana z codziennością życia. Na wsiach trumnę ze zmarłym trzymano w domu przez kilka dni, by wszyscy - rodzina i sąsiedzi - mogli się pożegnać. W takich okolicznościach po raz pierwszy widziałam martwego człowieka z bliska. Miałam niecałe dziesięć lat gdy umarła mieszkająca z nami "ciocia" Stefcia - samotna stara kobieta, która nie miała rodziny i mieszkała z nami. Dla mnie - od zawsze. Opiekowali się nią moi rodzice. Ciocia chorowała na raka. Pod koniec bardzo cierpiała ale jedyne czego nie chciała, to umrzeć w szpitalu. Umarła we własnym łóżku, w naszym domu. Przez kolejny dzień lub dwa do naszego domu przychodzili jej znajomi i sąsiedzi. Posiedzieć przy niej chwilę, pomodlić się. I to było normalne i oczywiste - to, że należy uszanować wolę starszego człowieka i nie umieszczać go w szpitalu i to, że znajomym trzeba dać możliwość pożegnania się z nią. I było to piękne.

Dziś śmierć jest najczęściej sterylna i szpitalna. Najlepiej, żeby była niewidzialna... a jest przecież kolejnym, ostatnim, elementem życia. Jego logiczną i nieuniknioną kontynuacją. To, jak bardzo blisko nas wszystkich jest, pokazała niedawno śmierć pięknej, młodej i lubianej aktorki, i, dość powszechna, histeryczna reakcja na nią. Oczywiście, to zawsze budzi wewnętrzny bunt, gdy umiera ktoś młody, mogący przeżyć jeszcze dziesięciolecia. W dodatku pozostawia po sobie rodzinę, która będzie już na zawsze złamana. Dzieci, które już nigdy nie będą normalnymi, wesołymi dziećmi. Ale co zrobić, tak jest - śmierć, to nie jest "coś" ze sfery zaduszkowych rytuałów, kostium wampira, sztuczna krew w filmie, dramatyczna relacja reportera. Jest nam wszystkim bardzo bliska, dziesiątki razy dziennie. Jest wpisana w nasz los od momentu urodzenia. Trzeba się z tym pogodzić, co trudne w świecie, który opanował do perfekcji sztukę przedłużania życia i "oszukiwania" śmierci. Jestem pewna, że gdyby ludzie bardziej zastanawiali się nad tym, jak kruche jest ich życie, byliby lepsi.

To ciekawe, bo media od rana do nocy pokazują nam śmierć. Setki tysięcy ludzi umierających - codziennie. Ebola, Ukraina, Syria, wypadki, zabójstwa. Kompletnie odrealnione przez dramatyczne dżingle i czarno-białe fotografie. Kompletnie fikcyjne, bo "licznik trupów" w przypadku rejonów konfliktów już wszystkich znudził.

A o śmierci warto myśleć, tak normalnie, choćby dla własnego spokoju. Żeby się do tej myśli przyzwyczaić i może mniej się przez to bać - jeśli ktoś się boi? Warto też dopuścić do siebie myśl, że ludzie, których kochamy - umrą i cenić każdą chwilę bycia z nimi, póki są. Babci, która mówi o tym, że niedługo umrze, nie zbywać jakimś - "babciu, no co ty..." tylko może porozmawiać z nią o jej życiu, jak dorosła osoba z dorosłą osobą, a nie wnuk czy wnuczka z babcią. Tak, żeby móc kiedyś własnym wnukom opowiedzieć o niej coś więcej, niż banały. Bo śmierć wywołuje lęk, ale jednocześnie nadaje naszemu życiu sens. Skoro wiemy, że nasze życie zmierza do jakiegoś końca, to mamy szansę wykorzystać je dobrze.

Więcej o:
Copyright © Agora SA