Jedz, módl się, kochaj. Albo nie. Czyli sposób na idealne wakacje

Przez większość życia nie jeździłam na wakacje. Bo kasa, bo coś tam, lepiej popracować i spędzić czas ze znajomymi w mieście, jak pisała Miss Olgu. Wszystko zmieniło się rok temu wraz z wyjazdem sporą bandą (sześcioro dorosłych plus niespełna roczne dziecko) do Toskanii. Tam właśnie odkryłam, a raczej - przyjaciele pokazali mi - jak spędzić idealne wakacje.

Po pierwsze, ostatnie i najważniejsze - nie należy się napinać. Nic się nie stanie, jeśli zostawimy mieszkanie wyglądające jakby przeszło przez nie tornado. Nic się nie stanie, jeżeli zapomnimy czegoś zabrać. Większość rzeczy można kupić na miejscu, więc pakowanie można mieć mniej-więcej ogarnięte. Ważne, żeby wziąć podstawowe rzeczy: dowód, prawo jazdy i pieniądze, lub kartę. Reszta jest - w razie czego - do załatwienia.

Spieszyć się? Lepiej nie - n ie ma większego znaczenia, czy dojedziemy na miejsce trzy godziny wcześniej, czy nie

W naszym przypadku wyjazd bladym świtem i tak niewiele zmienił, bo nie przewidzieliśmy takiego drobiazgu jak ostatni weekend włoskich wakacji i korka przez pół Tyrolu. Efekt - osiemnaście godzin w samochodach stojących na autostradzie. Tegoroczny wyjazd - o czternastej w poniedziałek okazał się strzałem w dziesiątkę. Najgorszy kawałek drogi, przez Polskę, przejechaliśmy poza porą korków. Resztę zrobiliśmy błyskawicznie prawdziwymi i pustymi w nocy autostradami. Wrażenie jak by się weszło w film Lyncha, polecam. Bonusem była przejażdżka o siódmej rano przez chorwacki plac budowy (po co montować znaki zakazu wjazdu, domyśl się) i, w efekcie, jazda slalomem między buldożerami i dziurami w ziemi, przez budowaną autostradę, za jakimś miłym panem robotnikiem, który wywiódł nas na właściwą trasę. Austriak za nami wymiękł.

Najważniejsi są oczywiście ludzie. W wyjazdach większą paczką najfajniejsze jest to, że każdy znajdzie sobie zawsze towarzystwo do robienia czegoś, albo do nicnierobienia. Kto ma ochotę na piesze wycieczki, na pewno nie będzie musiał chodzić sam, a kto chce leżeć brzuchem do góry nad basenem nikomu nie robi "krzywdy" i nie psuje wyjazdu swoim lenieniem się.

Zwiedzanie czy basen?

Zwiedzaj albo nie - nic się nie stanie, jeżeli nie zobaczysz wszystkich okolicznych atrakcji

W ubiegłym roku we wspomnianej Toskanii przyjęliśmy system "co drugiego dnia": jeden dzień opalania, taplania się w basenie i popijania wina, po nim dzień zwiedzania - Sieny, San Giminiano, winnic. Po nim dzień obijania się nad basenem, itd... Dzięki temu nie zamęczyliśmy się zwiedzaniem w upale i tłumach, no i wspomnienia z różnych miejsc nie "zlały się" w jedno. Choć do tej pory nie jestem pewna, gdzie była ta super knajpa, w której jadłam najlepsze kluseczki z dziczyzną... Cóż, trudno.

W tym roku - piszę z portowej knajpki w Chorwacji - odpuściłam sobie zwiedzanie. Jesteśmy na wyspie Krk. Jest ciepło i pięknie. Jedna z najpiękniejszych - według Internetu - plaż w miejscowości Baska może i jest najpiękniejsza i ma najlepszy piasek. Niestety, nie bardzo go widać spod setek rozłożonych mat, ręczników, pontonów, dmuchanych krokodyli i ciał letników, z których zbyt duża część na nasze nieszczęście lubi opalać się nago. Nie, nie chcę stać godziny w kolejce, by obejrzeć w trzy minuty przepiękną błękitną jaskinię na Cresie. Może kiedyś. W zimie.

Port w Krk - tu jest ładnie, więc po co się ruszać?

Jedz, albo nie

Jeżeli chodzi o jedzenie - to też, nie ma co się zmuszać. Ja na przykład lubię i próbuję dziwactw, ale ogólnie jestem niejadkiem. Mogę przetrwać całe wakacje na suchym prowiancie i wodzie i też będę zadowolona.

Gdzie jest powiedziane, że trzeba spróbować wszystkich specjałów lokalnej kuchni? Jeżeli wizja zjedzenia ośmiornicy zabitej na twoich oczach kamieniem nie jest kusząca, to nie jedz. Nie będzie o czym opowiadać znajomym w pracy? Trudno. Jeżeli czujesz, że pieczeń z dzika w truflach to jest to - bierz i nie patrz na cenę. Karta wiele zniesie a wspomnienie tego smaku umili zimne miesiące, podczas których spłacisz debet.

Czarne rizotto - smakuje tak dobrze, jak źle wygląda

Zastanów się, czy warto robić milion zdjęć. Zdjęcia mają bowiem to do siebie, że trochę zastępują wspomnienia. Szukając idealnego kadru, możesz przegapić wiele rzeczy dla oka nieuchwytnych i nie przeżyć w pełni samego wyjazdu.

Tak planując a raczej - nie planując - wakacje, masz szansę dowiedzieć się o sobie wielu rzeczy. Na przykład: że potrzebujesz do szczęścia mniej, niż ci się wydawało i że jesteś bardziej samodzielny(a) niż sądziłeś(aś).

Więc jedz, albo nie. Módl się, albo nie. Kochaj. I odpuść sobie.

Wyluzuj i rób co chcesz

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.