O wielkich trudach bycia modnym

Nie nadaję się do chodzenia na Yard Sale i inne Urban Markety. Wiem, że mnóstwo ludzi to uwielbia. Wiem, że można tam porozmawiać z projektantami i wyłowić zakupowe perełki. Ale nie. Dziękuję, zostanę w domu, to nie dla mnie.

HipsterHipster Hipster

O tym, dlaczego nie lubię tego typu spędów przypomniałam sobie zupełnie przypadkiem za sprawą wspomnianej przez Miss Olgu w artykule o tym, jak dobrze wyglądać jak się jest w rozmiarze "plus" koleżanki Hadi. No więc miałam się zobaczyć z Hadi, prywatnie moją kumpelą od stu lat, człowiekiem, który przeczytał cały internet i zna się na wszystkim co fajne. Co więcej, ona się na tym znała zanim to było fajne.

Ale wracając do meritum. Umawiamy się, Hadi mówi, że musi wpaść z kotem do weterynarza i na chwilę podjechać nad Wisłę, kupić sobie tenisówki bo są fajne i przecenione. Zaintrygowana - bo cóż to za tenisówki, żeby aż nad Wisłę po nie latać i kto w ogóle i gdzie kupuje tenisówki nad Wisłą? - zapytałam: o co chodzi?

Otóż, tenisówki okazały się być bardzo uroczymi szmaciakami firmy Paez , wyprzedawanymi przez polskiego importera z przyczyn, o których za chwilę. Obejrzałam zdjęcia na ich blogu, uznałam, że fajne, zdecydowałam, że kupię, bo przecież idą wakacje a tenisówki zawsze się przydadzą. Jedziemy! Kot miauczy na tylnym siedzeniu, słuchamy piosenek, zastanawiamy się, dlaczego polski Internet nie huczy od informacji o współpracy Jay'a-Z z Mariną Abramovic , jest wesoło.

Dojeżdżamy na miejsce. Pomost 511 . Bardzo sympatyczne miejsce, wybierającym się nad Wisłę w Warszawie gorąco polecam. Już z daleka widać, że coś się dzieje. Czyżby ludzie pili tak wcześnie (jest środa przed 17) i tak tłumnie? Nie! Z każdym krokiem naszym oczom coraz wyraźniej ukazuje się wizja piątego kręgu piekła. Oszalałe hipstery walczą o tenisówki. Wyrywają je sobie jak panny młode na amerykańskich wyprzedażach sukien ślubnych, o tak:

 

Biorą po siedem par i dzwonią jeszcze do znajomych, czy im też wziąć. Jak za komuny. Wszystko jedno jakie, w jakim kolorze i jakim rozmiarze. BRAĆ. Na ilość. Jezu, bo to te ARGENTYŃSKIE TENISÓWKI. I tanio!

No fakt, tanio, ale nie dajmy się zwariować.

Przeszłyśmy z Hadi wzdłuż podestu, gdzie wysypana była sterta butów. Wybrałyśmy najlepiej wyglądające z tego, co zostało i dało się sparować. I w nogi! Oczywiście płacąc. I, przy okazji, dowiadując się od bardzo sympatycznej dziewczyny, która ze stoickim spokojem ogarniała całe to szaleństwo, dlaczego polski importer rezygnuje z marki i wyprzedaje wszystko. Produkcja przeniosła się z Argentyny do Chin i uznał, że to już nie to samo. Polski importerze - kimkolwiek jesteś - szacun!

To jakże traumatyczne przeżycie przypomniało mi po raz kolejny, dlaczego nie mogę chodzić na Yard Sale ani Urban Markety i te wszystkie inne z-angielska-nie-wiem-po-co-nazywane spędy. Już nie chodzi nawet o to, że większość oferowanych tam rzeczy nie podoba mi się, potrafiłabym sama takie zrobić, ewentualnie mogłaby trafić do serialu Portlandia.

 

Że poza kilkoma markami większość oferuje koszmarnie powtarzalne wzory (w poprzednich latach wąsy, teraz jelenie i sarenki) zgapione od zachodnich producentów indie odzieży .

Że nie widzę powodu, dla którego miałabym płacić dwie stówy za koszulkę z napisem.

Że nie potrzebuję nerki, ani bransoletki z kuleczek, ani broszki z filcu, a jakbym potrzebowała, to kupiłabym w internecie.

Nie. Największym problemem są ludzie. Oblegający te stoiska, brudzący i niszczący ubrania. I lans, lans, lans... Wiecie, Warszawa to mała mieścina pełna kółek wzajemnej adoracji i lepiej lub gorzej skrywanych zazdrości i niechęci. Trzeba zobaczyć kto z kim przyszedł, kto teraz się przyjaźni, a kto najwyraźniej bardziej niż przyjaźni, kto się upił i z kim wyszedł, choć przecież ma dziewczynę...

A ja nie wiem. I nie chcę wiedzieć.

A tenisówki obecnie przebywają na wakacjach i mają się dobrze.

Hipster Tenisówki na wakacjach

Więcej o:
Copyright © Agora SA