Prywatność w sieci? Ktoś jeszcze się łudził?

Trochę się z rana wkurzyłam, bo Anne Applebaum ubiegła mnie i napisała o PRISM mniej więcej to, co chciałam napisać na Focha. Odruchowo, oczywiście strzeliłam focha, ale zaraz stwierdziłam, że nie, jednak napiszę swój tekst, bo nie do końca chyba mamy na myśli to samo...

W przeciwieństwie do pani Applebaum, nie dziwię się temu, że ludzie są zszokowani. Amerykanie bardzo wierzą w swój kraj, w państwowość, administrację i prezydenta. To, że byli szpiegowani może ich szokować. To, że członkowie administracji Obamy mieli kłamać przed Kongresem na temat programów NSA też może szokować. Nawet jeśli nie jest to kłamstwo na miarę kłamstw Colina Powella wygłoszonych przed ONZ i dotyczących  rzekomej broni Saddama.

Ale ta administracja przecież miała nieść zmianę, Obama budował kampanię na pozytywnych przekazach - taki zwykły facet, który rozumie zwykłego człowieka. I nagle ten "zwykły facet" okazuje się być "taki sam" jak inni wyjadacze z Waszyngtonu. Cynicznie wykorzystuje wywiad do śledzenia swoich rodaków. Nic dziwnego, że Amerykanie czują się oszukani.

I ja to wszystko rozumiem. Dziwi mnie jedynie, że w 2013 roku kogokolwiek dziwi odkrycie, że prywatność w sieci de facto nie istnieje.

O tym, że jesteśmy śledzeni, a ktoś naszą działalność w internecie obserwuje (albo i kontroluje), łatwo się zorientować. Znacie to uczucie, kiedy w pasku z boku maila pojawia się reklama kontekstowa ewidentnie odnosząca się dokładnie do tego, co pisaliście w poprzednich mailach? Dziwna, nieprzyjemna pewność, że ktoś to wszystko czyta... Nie, spokojnie, nie czyta - to tylko roboty wyłapują słowa klucze.

Jeszcze dziwniej, niż w tym momencie, kiedy po raz pierwszy skrzynka pocztowa zaatakowała mnie reklamą kontekstową, poczułam się lata temu (będzie z osiem), rozmawiając na czacie z kolegą pracującym w centrali Skype'a. Rozmawialiśmy o jego rodzinie (z pochodzenia jest Irlandczykiem) i wymienialiśmy głupie żarty na temat konstrukcji bomb, IRA i zamachów. W pewnym momencie kolega wklepał w okienko czatu *note to CIA: we're joking* po czym spokojnie kontynuował rozmowę. Wówczas odebrałam to jako kolejny żart. Dziś, biorąc pod uwagę jego znajomość branży, nie wiem czy żartem był.

Zabawne, ale czy to na pewno żart?Zabawne, ale czy to na pewno żart? Zabawne, ale czy to na pewno żart? Zabawne, ale czy to na pewno żart?

Rzecz chociażby w tym, że mamy do czynienia z firmami, które współpracują z rządem Chin i pomagały tępić opozycję . Dlaczego te same firmy miałyby nie zgodzić się na współpracę z wywiadem własnego kraju, gdzie płacą podatki, i gdzie wspomniany wywiad zapewne mógłby im nabruździć w wypadku odmówienia współpracy? Mówimy o firmach. Wiecie, takich tworach, dzięki którym ludzie zarabiają pieniądze!

Nie, nie uważam, żeby było to z punktu widzenia etyki w porządku, ale powtórzę: dziwi mnie, że kogokolwiek to dziwi. Cała historia bowiem kolejny raz dowodzi tego, co powtarzam nie od dziś, chociażby znajomym biadolącym na straszną politykę Facebooka. Ludzie! W sieci nie ma żadnej prywatności. Nie ma niedostępnych dla hakerów komputerów. Nie ma anonimowości. Jeżeli chcesz, żeby rzeczy prywatne były prywatne, to po prostu ich nie publikuj.

[Od Redakcji: Dla niezorientowanych w kwestii PRISM mała ściągawka .]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.