Ludzie się nie zmieniają, choć wydaje im się, że mogą zmienić wszystko

Wielu wierzy, że dzięki pracy nad sobą można się zmienić. Wielu postanawia wcielić w życie różne zmiany z początkiem nowego roku. Ale ja uważam, że tak naprawdę ludzie nie zmieniają się wcale. Dlaczego?

Ludzie się nie zmieniają. Mam to tak mocno zakodowane w głowie, że aż nie wiem skąd. Czy gdzieś to przeczytałam z odpowiednim uzasadnieniem, czy ktoś mi to jakoś ładnie uargumentował - nie wiem, nie pamiętam. Czy to kwestia mojej niewiary w człowieka, czy też zbyt dużego przywiązania do jego słabości? Nie wiem. W każdym razie postaram się wam jakoś wytłumaczyć swoje przekonanie. Może wam uda się przekonać mnie, że jednak jest inaczej?

Ludzie się nie zmieniają, bo myślą, że to świat wokół działa nie tak jak trzeba, a z nimi wszystko jest w porządku. To ludzie wokół są głupi i nic nie rozumieją, dzieci rozwydrzone i nie można się z nimi dogadać, partnerzy nierozumiejący, niesłuchający, nie do zniesienia, szefowie w pracy kompletnie nieludzcy, nawet panie w kiosku niemiłe, o współkierowcach na drodze, którzy nie umieją jeździć, nie wspominając. Wszyscy głupi, świat to zło, a ja jedyny całkiem spoko. Niech to więc oni nad sobą popracują!

pexelspexels pexels A może by tak rzucić się na głęboką wodę choć raz i coś zmienić?

Ludzie się nie zmieniają, bo zmiana wymaga zatrzymania, zastanowienia, czasu, refleksji nad sobą samym, przyznania, że być może jednak to z nami jest coś nie tak. A to nie jest przyjemny stan, zauważyć u siebie braki, wady, niedociągnięcia, głupie zachowania. Wystarczy, że wszyscy wokół nas te braki i niedociągnięcia widzą, a ja tu jestem przecież od tego, żeby swoje dobre samopoczucie pielęgnować (w myśl zasady, że nikt o mnie nie zadba tak dobrze, jak ja sam). Żeby je kultywować, chronić, przed światem złym osłaniać, a nie znienacka strzelać sobie kopniaka w piszczel.

Ludzie się nie zmieniają, bo zmiana wymaga pracy. A komu jeszcze chce się pracować po tych ośmiu czy innych 10 lub dwunastu godzinach w tyrce? Kiedy człowiek taki przeorany, że już naprawdę, wyłącznie po kanałach by poskakał czekając na kompletne odmóżdżenie? Albo poczytałby sobie jakieś pół strony książki przed zaśnięciem? A może serialik jakiś elegancko spiratowany obejrzał? Praca to nie jest coś, o czym człowiek marzy po pracy, chyba nie ma się czemu dziwić?

Ludzie się nie zmieniają, bo wtedy cały dotychczasowy świat trzeba zawetować, trzeba w proch rozsypać, trzeba wszystko na nowo powymyślać, poustalać, nowych wartości poszukać, a skąd je wziąć? Skąd wiedzieć, że te nowe lepiej się sprawdzą niż te stare? Że nie dostaniemy przez nie w dupę, że świat nas podle nie wykorzysta, że nas nie oszukają, nie wykpią, nie skompromitują?

Ludzie się nie zmieniają, bo to wymaga poświęceń i wyrzeczeń, a w imię czego te wyrzeczenia? Dlaczego to znowu mam być ja, a nie nikt inny? Poza tym wyrzeczenia i poświęcenia brzmią jak frajerstwo, ok?

Ludzie się nie zmieniają, bo samemu bardzo trudno rozkminić, o co nam chodzi i co będzie dla nas lepsze, a kogo w dzisiejszych czasach stać na dobrego terapeutę? I kto ma na niego czas? I kto wie, czy ten terapeuta nie okaże się jakimś hochsztaplerem? Oszustem? Coachem zaledwie, który będzie nas zalewał potokami złotych myśli z poradników za nasz gruby hajs odłożony na wakacje? Niedoczekanie. Darmozjady. Siedzą i słuchają, czasem jakiś mały wtręt zrobią zaledwie, "aha", "naprawdę?", "i co pani na to?", "co pani wtedy czuła?", a 150 za godzinę się należy. A tych spotkań najlepiej na początku trzy w tygodniu, żeby to miało sens. I żeby przyniosło skutek. A czy nowa para butów, którą bym sobie kupiła za te trzy wizyty nie odniosłaby lepszego skutku?

Ludzie się nie zmieniają, bo co na to powie potem matka, jak już przed nią staniemy z tym zupełnie nowym wnętrzem? Jak zamiast się z nią kłócić i jej nienawidzić, zrobię się nagle cicha i rozumiejąca? Co na to powie partner nasz od 15 lat, który się jednak w tamtej poprzedniej mnie, choleryczce, zakochał? Co na to powiedzą dzieci, które już po kilku, kilkunastu latach nauczyły się nas jako tako obsługiwać, a teraz trzeba będzie zaczynać wszystko od nowa? Co powiedzą przyjaciele, jak mnie przyjmą w pracy? Ja się mogę zmienić, proszę bardzo, ale ja się jednak martwię o świat wokół, że on sobie z tą nową mną nie poradzi.

Ludzie się nie zmieniają, bo zmiana zawsze wzbudza strach. I lęk. I niepokój. I dygocik. I "lepsze zło oswojone, niż nieznane nowe". Bo nie wiadomo, co z tej zmiany wyniknie, a jak będzie jeszcze gorzej?

Ludzie się nie zmieniają, ludzie dojrzewają (choć i to pewnie nie wszyscy, bo dojrzewanie też boli czasem). Pewne cechy im słabną, inne się wyostrzają. Uspokajają się, uczą cierpliwości. Albo wprost przeciwnie - spokój tracą i stają się nieznośni. Ludzie się nie zmieniają, tylko opanowują pewne mechanizmy działania, które ewentualnie ułatwiają im to trudne życie na jego dalszej drodze.

Ludzie się nie zmieniają, czasem po prostu przestają robić coś głupiego lub niedobrego dla siebie lub innych. Taki np. alkoholik już zawsze będzie alkoholikiem, choć jeśli przestanie pić, to niepijącym. Przemocowiec zostanie przemocowcem, nawet jeśli przestanie bić. Człowiek skłonny do uzależnień pewnie będzie tylko zmieniał uzależnienia, aż uzależni się od czegoś uważanego za "dobre". Od sportu, na przykład. Albo od mycia rąk.

Ludzie się nie zmieniają. Ludzie wolą robić noworoczne postanowienia, które umierają po tygodniu. Albo po dwóch. No dobra, daję im miesiąc.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.