Dlaczego wielu dobrze zarabiających mężczyzn unika płacenia alimentów?

"A skąd ja mogę mieć pewność, że ty tych pieniędzy nie wydasz na siebie, zamiast na dzieci??. To jedno z pytań, które usłyszała każda moja koleżanka po rozstaniu czy rozwodzie, jako odpowiedź na prośbę o alimenty.

Muszę wam powiedzieć, że każdą z nich w tej sytuacji wcięło. Zamurowało. Zabetonowało. Zresztą mnie też murowało za każdym razem, kiedy to słyszałam. Najpierw murowało mnie to pytanie. A potem jego powszechność.

Bo zadziwiające jest to, że mężczyzna po rozwodzie/ rozstaniu nagle uważa, że dziecko nic nie kosztuje . Że ono nie je, nie pije, nie rośnie/ nie zużywa ubrań. Nie jeździ na wycieczki klasowe, nie potrzebuje książek, zeszytów, przyborów do pisania. Nie zużywa prądu, gazu, wody. Nie musi czasem iść prywatnie do lekarza, bo państwowo się nie dostanie. Zadziwiające jest to, że po rozwodzie/ rozstaniu dziecko staje się duszą złożoną z powietrza i dymu, przezroczystą i bez potrzeb. Nie mogę uwierzyć, że ojcom kompletnie nie zależy na tym, żeby te ich dzieci jak najmniej ucierpiały na tym, że ich rodzice się rozstali. Nie kumam, że nie zależy im na tym, żeby miały jak najlepiej. A do tego RÓWNIEŻ potrzebne są pieniądze. Niestety.

Ja już nawet nie chcę pisać o tym, że po rozstaniu ta strona, która zostaje bardziej "bez dziecka" powinna jednak się w jego wychowywanie nadal włączać. Pisząc "wychowywanie" mam na myśli te wszystkie upierdliwe i wspaniałe codzienne zajęcia typu zawieź/ przywieź do/ z przedszkola, szkoły, na zajęcia. Idź do lekarza, pomartw się, dlaczego kuleje albo nie odzywa się do najlepszego przyjaciela od tygodnia. Nie, o tym to ja tu nie chcę pisać. Ja chcę pisać tylko i wyłącznie o pieniądzach.

Prawie żadna z moich koleżanek nie poszła po rozstaniu czy rozwodzie do sądu, żeby zasądzić alimenty. Żeby mieć na to papier, żeby móc takiego migającego się pana ścigać. Nie poszła, bo to według nich upokarzające. Poza tym, nie chcą stawiać sprawy na ostrzu noża. I one się przecież dogadają, bo chcą się dogadać. Dla dziecka. Trochę rozumiem, a trochę myślę, że ostracyzmem społecznym powinni być otoczeni panowie, którzy alimentów nie płacą, a nie panie, które się ich domagają. Upokarzające jest dla nich upominanie się co miesiąc (wcale mnie to nie dziwi), upokarzające jest obserwowanie, jak facet, o którym wiedzą, że zarabia krocie, przed sądem w papierach wykazuje wyłącznie straty, żeby przypadkiem nie musieć płacić zbyt dużo. A ja nie wiem - czy on to dziecko nagle przestał kochać? Nagle mu na nim nie zależy? Ja wiem, mogło im z tą kobietą bardzo nie wyjść, bardzo kiepsko się ułożyć, ale do cholery jasnej, tu naprawdę chodzi o dzieci!

Znam panów, którzy żądają faktur, później dzielą je na pół i starają się rozliczać w ten sposób (ciekawe, jak liczą w tych fakturach pracę kobiety, która została z dzieckiem i która na co dzień wszystko wokół tego dziecko musi robić sama, na przykład. I czy liczą to zużycie wody, prądu gazu, amortyzację samochodu i takie tam pierdoły. Ona czuje się upokorzona, ale zbiera te faktury - za soczek w sklepie na przykład, czy bułeczkę, ciekawe czy też bierze?). Znam takich, którzy umówili się na opiekę naprzemienną i uznali, że tu nie ma mowy o żadnych alimentach, bo dziecko dwa tygodnie spędza w jednym domu, dwa tygodnie w drugim. Ale przede wszystkim znam takich, którzy uważają, że "500 złotych to o mój boże świat i ludzie, z tego cała czteroosobowa rodzina jest w stanie miesiąc przeżyć, a ty tyle chcesz na dziecko?" I nie, nie mam tu na myśli tych, którzy zarabiają 1500, tylko wielokrotność tej sumy. Dużą wielokrotność. Średnia wysokość alimentów na dziecko to według internetów około 700 złotych (zdziwiłam się, że tak dużo). Ja uważam, że 1000 to bezwzględne minimum. Ale suma sumą, liczy się jeszcze ich ściągalność. Dług alimentacyjny wynosi już prawie 5 miliardów złotych . Co roku w polskich sądach toczy się 80-100 tysięcy spraw o alimenty. Państwo zapewnia ich ściągalność (od tych, którzy płacić nie chcą, a którzy mają alimenty zasądzone sądownie) na poziomie 8 procent.

Śmiem twierdzić, że o tym, czy koleś ma klasę, poziom i takie tam inne spoko cechy możemy się przekonać dopiero po rozstaniu lub rozwodzie i po jego podejściu do alimentów. Smuteczek.

P.S. Mam jedną, słownie JEDNĄ rozwiedzioną koleżankę, która dostaje od ojca swoich dzieci bardzo dużo pieniędzy. Dostaje je również w zamian za czas, którego on nie jest w stanie dzieciom poświęcić, a w każdym razie nie tyle, żeby realnie mogła odczuć jego pomoc. Może dlatego, że jest prawnikiem? A może dlatego, że jest jednak porządnym facetem? Większość moich koleżanek jest po rozwodzie lub rozstaniu z ojcem ich dzieci. Większość została z dziećmi. Niektóre mają dobre relacje z byłymi i jest w miarę ok, choć temat kasy zawsze jest bardzo drażliwy.

P.S.2. To nie jest tekst o zwyrodnieniach rozwodowych. Nie jest o tym, że kobiety nie dają byłym facetom szans na widzenie z dziećmi, że żądają od nich "pensji na życie" (choć z drugiej strony jeśli kobieta nie pracowała, bo jej mężczyzna sobie tego nie życzył, a jemu potem spodobała się inna i do niej odszedł, a pierwsza żona została sama z dziećmi i z niczym innym, to tak, być może przez pewien czas, dopóki nie stanie na nogi, były mąż powinien ją i dzieci utrzymywać). Ja wiem, że rozwody są skomplikowane, że wina najczęściej leży po dwóch stronach, że kobiety też bywają podłe. Ale to nie jest tekst o tym. To jest tekst o odpowiedzialności za własne dzieci. Również po rozstaniu lub rozwodzie. Bo niestety, za dzieci jesteśmy jakoś tam odpowiedzialni do końca życia. Tak mi przykro.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.