A może by tak wyhodować w sobie lenia?

W ostatni weekend nie robiłam NIC. Słownie NIC. W sobotę pomógł mi w tym kac. A w niedzielę pomogłam sobie sama.

Nie byłam ani na próbie, ani na treningu. Na trening oczywiście chciałam iść, ale jakoś tak mi nie wyszło, bo za bardzo bolała mnie głowa. Nie poszłam z córką na koncert, ani do teatru. Umawiałam się ze znajomymi, ale ostatecznie nie udało nam się spotkać, bo, jakoś tak się złożyło, że też mieli kaca (czółko, Kasia). Nigdzie nie gnałam i nic nie zaplanowałam, a w sobotę to nawet udało mi się uciąć poobiednią drzemkę! I wiecie co? Było mi z tym zadziwiająco dobrze, by nie rzec - wspaniale.

Nie mogę, kot na mnie leży (Fot. Anka Rączkowska)Nie mogę, kot na mnie leży (Fot. Anka Rączkowska) Nie mogę, kot na mnie leży (Fot. Anka Rączkowska) Nie mogę, kot na mnie leży (Fot. Anka Rączkowska)

To takie dziwne? Dla mnie trochę tak. Bo zazwyczaj weekend to jest ho ho ho! Takie odrabianie zaległości. Wszystko bym chciała wtedy zrobić. Pójść na trzy treningi i pobiegać, poczytać książkę, iść na "mega interesujące i kreatywne zajęcia dla dzieci młodszych" z córką, spotkać się z jej koleżankami i ich mamami (głównie z mamami, dzieci sobie świetnie radzą bez nas), pójść na imprezę i się wyspać, odbyć próbę, zaliczyć trzy wystawy, cztery spacery i dwie filmowe premiery. Ha ha ha. I jeszcze nagotować jedzenia, co najmniej trzydaniowe zestawy obiadowe. I pobiesiadować przy śniadaniu. Pokitłasić się z dziećmi. Nie nudzić się, boże broń! Zająć te dwa marne dni weekendu wszystkim, co możliwe, bo przecież nuda to złoooo! Nuda to marnowanie życia, nie wyciskanie go do ostatniej kropli, to brak kreatywności, brak siły, słabość ogólna, niemoc i choróbsko!

Tak przynajmniej myślałam do tej pory. I gnałam w te weekendy, gnałam. Tak samo jak i co dzień gnam, tylko trochę inaczej. I nagle, nie wiem, zima przyszła? Zimno i nie chce się z domu ruszać? Serce mi zwolniło (lepiej nie, bo z moim ciśnieniem będę miała zapaść)? W każdym razie poczułam, że już nie chce mi się tak gnać. Tak pędzić, tak planować, tak wykorzystywać tego życia, cisnąć do ostatniej kropli. Nie wiem, może to się nazywa starość albo kryzys wieku średniego? Może depresja? A może po prostu nadczynność tarczycy mi zmalała? Nie wiem, co to, ale dobrze mi z tym.

Ja bym się chciała w tym leniu odrobinę potarzać. Poleżeć z nim, otulić się nim, podzielić się nim z innymi. Odpocząć bym z tym leniem trochę chciała. Chciałabym, żeby ten leń wyłączył mi tę męczącą funkcję pod hasłem "najlepiej jest tam, gdzie nas nie ma, więc natychmiast tam pójdźmy". Oczywiście nie da się tak zupełnie i całkiem, bo trening jednak musi być. I obiad ugotować czasem też przyjemnie. Kitłaszenie się i tańce z dzieciakami do bzdurnej muzyki też ujdą. Bo z dziećmi to człowiek nie poleży jednak z książeczką przez pół dnia niewinnie. Nie pośpi do południa po imprezie (co skutecznie potrafi zniechęcić do imprez), ani nie pojedzie w jeden dzień tam i z powrotem nad morze (bo dzieci przecież na ogół nie znoszą jeździć tam i z powrotem nad morze jednego dnia tylko po to, żeby przez godzinę posiedzieć na plaży). Z dziećmi oczywiście leń i tak wygląda mało leniwie, bo zawsze trzeba pomóc w lekcjach, zrobić jakiegoś cholernego anioła na zajęcia plastyczne, namalować trzy babcie i jednego ptaszka (nie, nie tego), poukładać klocki, pooglądać obrazki dinozaurów. Ale to wszystko nic przy tym gnaniu z miejsca na miejsce, z kąta w kąt, od jednej rozrywki do drugiej, byle więcej, byle wspanialej, byle bardziej kreatywnie.

Tak siedzę i przyglądam się temu swojemu leniowi. Napawam się nim, bo przecież możliwe, że niedługo sobie pójdzie i znów trzeba będzie gnać. Żeby jeszcze człowiek nie musiał pracować wieczorami, to już by było kompletne rozpasanie. A wy? Jak najbardziej lubicie się lenić?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.