Kiedy jestem chora, to jestem chora - nie robię!

Rzadko choruję. Ostatnio chyba rok albo dwa lata temu. Mówię o "chorobach? typu przeziębienie czy grypa, które niby niewinne, a mogą człowieka z nóg zwalić. Na nic poważniejszego nie zapadam. Na razie. Bozia dała odporność, dobrze o siebie dbam? Kto wie. Ale czasem jednak się zdarza. I wtedy, moi drodzy, nie ma zmiłuj.

Pani jest chora. Pani umiera. Z panią trzeba jak z jajkiem. Nad panią trzeba się użalać, panią trzeba się opiekować, pani trzeba dogadzać, bo pani może tego nie przeżyć. I wtedy co? Przykro będzie. Serio. Pani jest chora, pani bierze telefon i dzwoni: do babci, cioci, wujka, koleżanki, szefowej z pracy. Wszyscy wiedzą, że pani jest chora i trzeba coś z tym zrobić! Ktoś się musi zająć dzieckiem (tym mniejszym przynajmniej, starszemu wystarczy górę jedzenia ugotować, żeby przeżył, ale chora pani tego nie zrobi), przecież chora pani nie będzie się z nim bawić, bo: a. nie ma siły. b. nie będzie go zarażać. Trzeba je na dwór zabrać, do innego domu, jak najdalej od tych zarazków i marudzenia. Bo pani wtedy marudzi. Oj, jak marudzi.

Przecież ją boli. Wszystko ją boli, stan podgorączkowy ma. Przy gorączce to pani leży nieprzytomna. Leki są? Takie leki to pomagają co najwyżej odrobinę lepiej się zdrzemnąć. Bo pani wie, co trzeba robić, żeby jak najszybciej wyzdrowieć. NIC. Leżeć. Spać. Jeść zdrowe pyszności. Pić imbir z cytryną i z miodem, tylko ciepły i świeży, żeby nie zdążył wystygnąć! Nie zawracać sobie głowy duperelami typu: obiad, pranie, wieszanie, składanie, dziecko z przedszkola i szkoły, wywiadówka, zakupy, praca, manicure, kolejny tekst do napisania, kolejna fucha do odrobienia. Te rzeczy trzeba SCEDOWAĆ. Tych rzeczy trzeba się pozbyć, bo one, niestety, nie mają działania leczniczego. Jak to zrobić? Nie wiem. Pani po prostu bardzo źle się czuje. Pani o takich rzeczach nie myśli.

Bądź miłościwy!Bądź miłościwy! Bądź miłościwy! Bądź miłościwy!

Tak, pani ma w tej chwili farta, bo ma etat. Na etacie teoretycznie zawsze można iść na zwolnienie (ale nie bezkarnie, niestety, bo to kosztuje konkretne pieniądze). Teoretycznie. Bo pani zna bardzo wielu takich na etacie, którym się wydaje, że oni nie mogą zachorować. Bo są jedyni i niezastąpieni. Bo jak ich nie będzie, to świat się zawali, firma przestanie działać albo przynajmniej zapadnie się pod ziemię. Najbardziej śmieszą panią tacy, którzy myślą tak, pracując w dużych korporacjach. HA HA HA. Naprawdę. Świetny żart.

Z jednej strony tacy pacjenci są śmieszni i biedni, i pani bardzo ich szkoda, ale z drugiej - chciałaby ich rozstrzelać. Bo swoją bezmyślnością mogą sprawić, że zachoruje pół biura. Albo całe. I wtedy dopiero będzie klops. Ale o tym już pisaliśmy .

W każdym razie na panią bardzo dobrze działa argument: A co będzie, kiedy to jakże niewinne przeziębienie albo grypa rozwinie się w coś znacznie gorszego? Co będzie, jak zamieni się w anginę, zapalenie płuc, raka, zawał serca? (Pani jest trochę hipochondryczką, pani serio wierzy, że grypa może skończyć się śmiercią, a tego nikt by nie chciał). Co będzie, jak mizerny tydzień absencji i dochodzenia do siebie zamieni się w miesiąc, jak trzeba będzie wydać jeszcze więcej na specjalistów - lekarzy i ich specjalistyczne, bardzo drogie badania? Pani nie chce, żeby tak się stało, dlatego pani uważnie słucha swojego organizmu i jest wyczulona na każdy szmer. Jak coś ją boli, jak coś jej dokucza, to idzie to zbadać. Od razu. Bo nie wierzy, że jak nie zbada, to samo przejdzie albo się zdematerializuje. Za to bardzo pomaga jej w dobrym samopoczuciu opinia lekarza, który stwierdzi, że nic jej nie jest. Albo niewiele. Wtedy od razu czuje się lepiej, siły płyną żyłami (tętnicami?) do serca. Głupota? Nadwrażliwość? Bycie mięczakiem? Naprawdę? W ten sposób kilka całkiem poważnych chorób udało jej się zdusić, zanim naprawdę się rozhulały. Szybko. I prawie bezboleśnie.

Ok, nie wiem, co poradzić tym, którzy są na swoim. Albo na dzieło. I robota musi być zrobiona, bo tak i już, i nikt nie zapłaci za zwolnienie. Jeśli tak jest naprawdę, naprawdę, naprawdę - to trzeba zrobić tylko to, co musi być zrobione. Resztę olać. Przynajmniej na tydzień. Ale najpierw 40 razy sprawdzić, czy to, co mamy zrobić, rzeczywiście jest konieczne i niezbędne. I nie może poczekać. I czy naprawdę nie da się powiedzieć kontrahentom, że człowiek umiera chory i czy nie mogą tydzień poczekać. Pewnie czasem się nie da. Ale czasem da. Bo bycie nieodpowiedzialnym to pracowanie, kiedy jest się chorym. Bo każda choroba może się zamienić w taką, która uniemożliwi cokolwiek. I co wtedy?

Więcej o:
Copyright © Agora SA