Letnie festiwale: dlaczego w tym roku również nie jadę na Openera?

Jak to dlaczego? Dla odmiany! Bo w ubiegłym nie byłam, dwa lata temu i trzy też. Dobra, coming out. Nigdy nie byłam na Openerze. NIGDY. Tak, trochę mi wstyd. Ale tylko trochę. Moja niechęć do rzeczy rozmaitych jest większa niż chęć zobaczenia na żywo ukochanych zespołów.

Po pierwsze i najważniejsze - na Openerze są TŁUMY. 50? 60 tysięcy ludzi? W jednym miejscu? To jakiś żart, ja przepraszam, ja wychodzę, mnie to nie interesuje. Ja pochodzę z miasta, gdzie z przyległościami mieszka 40 tysięcy i ja sobie nie jestem wstanie wyobrazić, że oni wszyscy jadą na Openera i jeszcze zapraszają 20 tysięcy kolegów z zaprzyjaźnionego miasteczka, bo im samym nudno, przykro i jakoś tak samotnie. Tak, wiem, teren jest duży, nie trzeba w tłumie pod sceną stać. Można pół kilometra od sceny, można i kilometr. Tylko po co wtedy tam jechać? Jak ja mam tego ukochanego Damona Albarna z odległości kilometra dostrzec? Jak ja mam go podziwiać i do niego wzdychać, płakać jak mam do tych pieśni? Jak ja mam z nim śpiewać? Ja się tłumu boję, mnie tłum przeraża. A ten tłum przecież jest podstępny, on się przecież czai WSZĘDZIE:

- w kolejce do kibla (to najgorsze, bo szczać trzeba, a człowiek do kibla idzie, kiedy już nie może wytrzymać, a tam wtedy kolej)

- w kolejce po piwo (i człowiek zamiast słuchać ukochanych zespołów, w kolejce musi stać, bo suszy)

- w kolejce po jedzenie (które w dodatku jest niedobre i drogie, na pewno pizza, keczup, frytki i kiełbasa. Ciekawe, czy jest kebab. Jest?)

- na polu namiotowym, gdzie namiot obok namiotu i wszystko słychać. Jak gadają, jak się kłócą, jak uprawiają seks, jak rzygają i jak pierdzą też. Spoko, mi w sumie biologia niestraszna, ale jak zaczynają śpiewać piosenki i drzeć japy, to cierpliwości nie starcza. Mogłabym mieszkać gdzie indziej? Aha, ciekawe. I dojeżdżać? I wracać po nocy? W tym rozwydrzonym, bekającym, pierdzącym TŁUMIE? Po moim trupie!

Każdy sposób jest dobry...

Na Openerze prawie zawsze pada deszcz. Tak mi się wydaje, bo znajomi opowiadają i mam wrażenie, że zawsze opowiadają, że pada. A jak pada deszcz i jest tłum, to wiadomo, że się robi błoto. I ja nie wiem, jak wy, ale ja kompletnie nie rozumiem tego festiwalowego zachwytu błotem. Tego kąpania się i tarzania się w błocie, szczególnie, że później wcale nie bardzo jest się gdzie wykąpać, bo przecież do prysznica (są tam w ogóle takie?) kolejka i tłum. Błoto śmierdzi krowim gównem i jest OHYDNE. Tak, można mieć kalosze po pachy. Tak można mieć przeciwdeszczowy, gumowany płaszcz. Ale ja nie cierpię kaloszy i przeciwdeszczowego płaszcza, od którego człowiek się poci i śmierdzieć zaczyna, a najbardziej na świecie brzydzę się tych wytarzanych w błocie, którzy mogliby się o mnie OBETRZEĆ. I co z tego, że ja sama tak się starałam, żeby się nie wypaćkać?

Na Openerze spotykają sie wszyscy ze wszystkimi. A najbardziej spotykasz tych, których nie lubisz. Gubisz oczywiście tych, których bardzo lubisz i już się nigdy nie znajdujecie, no bo jak się znaleźć w takim tłumie? No jak? Na Openerze wszyscy chcą być tacy młodzi, fajni i wyluzowani, nawet jak mają 40 lat i łysinę. A na co dzień na pewno pracują w korporacji i podpierdalają współpracowników, żeby nie wylecieć w kryzysie. Na Openerze śmierdzi w kiblu i trzeba robić na narciarza w Toi-Toiu.

Tak, są straty. Przez to, że nie jestem w stanie pojechać na Openera, nie widziałam koncertu Faith No More. I Jaya-Z. I paru innych wielkich, bo o tych małych sezonowych to nawet nie ma co wspominać. W tym roku nie zobaczę Blur i Nicka Cave'a (ale tego widziałam w Warszawie na zajebistym koncercie w Kongresowej). Żeby nie było - byłam kiedyś na Off Festivalu. Kilkukrotnie mniejszym. Dla niektórych fajniejszym. Ale to właśnie tam, w tym takim dużo mniejszym, ale jednak TŁUMIE zrozumiałam, że życie festiwalowe nie dla mnie.

No, chyba że chcecie mnie przekonać?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA