Skąpa czy oszczędna? Wydawanie kasy mnie nie kręci

Chociaż być może, że to nie do końca prawda. Lubię iść do knajpy i wydać na dobre jedzenie. Lubię kupić dużo dobrego jedzenia w sklepie, żeby mieć pełną lodówkę - na to nigdy nie jest mi szkoda. Na luzie wydam każde pieniądze na wakacje, wczasy i podróże. Na książki lubię wydać, nawet jak ich nie przeczytam. Na drogie piwo z Belgii, którego smaku jeszcze nie znam. Nie lubię wydawać na ubrania. Na buty. Na torby. Na kosmetyki też nie, bo nie wierzę, że krem za 300 działa lepiej, niż ten za 30.

Fot. BOBBY YIP REUTERS

Moja nowa, świetna koleżanka (pozdrawiam Miss Olgu !), która zajmuje się kupowaniem i sprzedawaniem ubrań ma dla mnie zajebistą kieckę. Jest piękna, a ja wyglądam w niej naprawdę bosko. Jest tylko jeden problem - kiecka ma na metce napisane Balenciaga i kosztuje 500 pln. Wiem, w sklepie kosztowałaby 5000. Ale to nie ma znaczenia. 500 czy 5000 to dla mnie za dużo. Jak na kieckę.

Jestem skąpa. A może po prostu oszczędna? Sama nie wiem, jak to nazwać. W każdym razie wydawanie kasy mnie nie kręci. Zupełnie nie. Totalnie nie kręcą mnie gadżety - telewizory, ajfony, ajpady i te wszystkie inne trele morele. Super buty do biegania. Oddychające koszulki. Zegarki, które zmierzą nawet twój obwód talii. Wydane w ten sposób pieniądze wydają mi się kompletnie zmarnowane. Czemu? Bo nie wierzę, że te rzeczy mnie uszczęśliwią, że sprawią, że na serio poczuję się jakoś lepiej.

Nie rozumiem, dlaczego coś z napisem LV, Balenciaga czy GUCCI jest tysiąc razy droższe, skoro robią to te same chińskie rączki, co H&M czy inną Zarę?

Kiedy koleżanki mają chandrę, idą na zakupy, znajdują coś ładnego, płacą i od razu im lepiej. Ja mogę być pewna, że jak pójdę na zakupy, to na pewno chandry dostanę. Bo:

- w sklepach wszystko jest beznadziejne i wszędzie jest to samo

- w sklepach wszystkiego jest za dużo i można ocipieć natychmiast, już przy drzwiach

- nic nie leży na mnie dobrze

- są kolejki do przymierzalni

- wszystko kosztuje trzy razy więcej niż powinno

Bo czy to moralne, żeby bawełniany tiszercik kosztował stówkę? Nawet z ładnym rysunkiem? A buty składające się z samych cienkich paseczków tzw. letnie sandałki, żeby kosztowały 500? Hę? No mnie to po prostu tak wkurwia, że wychodzę ze sklepu i już. Ale koleżanki przekonują: - Ale Ręka, czasem warto wydać więcej na lepsze. Bo ładne, bo dłużej ponosisz. Bo świetnie w tym wyglądasz. Bo wygodne. Bo cię stać, no nie przesadzaj. A ja wcale nie przesadzam. Co ja poradzę, że dla mnie buty powinny kosztować max 200 pln, no kozaki do kolana 300, a na droższe to nawet nie chce mi się patrzeć? Nie mówiąc już o mierzeniu, bo co będzie jak przymierzę i okaże się, że te drogie są wygodne i naprawdę fajne?

Kompletnie mnie nie interesują metki. I marki. Nie rozumiem, dlaczego coś, co ma napisane LV, Balenciaga czy GUCCI jest tysiąc razy droższe, skoro robią to te same chińskie rączki, co H&M czy inną Zarę? Ok, można coś dorzucić za dobry materiał i dizajn, ale ja nie będę płacić za ładne pudełeczko i za wyjebane w kosmos salony sprzedaży, gdzie na ścianie dizajnersko wiszą dwie sukienki, a pani sprzedawczyni pewnie ma dla mnie ciastko i kawę, a jak już wydam 50 tysięcy, to nawet sklep zamknie, jak przyjdę na zakupy.

Uważam, że ciuchy za wiele tysięcy to są rzeczy głęboko niemoralne. Nawet nie tyle ciuchy, co fakt jaką czcią je otaczamy.

Nie kumam, jak można kupić torbę za 5 tysi, kiedy się zarabia 6, i nie mieć na jedzenie. Znam takie kobiety, wiem jak żonglują kredytami na plastikowych kartach. Żeby nie było - mi tam nic do tego, jak ktoś swoją kasę wydaje, szczególnie jak ma kupę szmalu z przewagą kupy i mu totalnie wszystko jedno, czy wyda na torbę 10 czy 100 tysięcy. Są tacy, niech se mają te marki, niech se kupują, luz.

Tylko niech im się nie wydaje że są przez to jacyś lepsi, bo takie myślenie to jednak jest żenada. Bo wtedy ci, co nie mają kasy na te bezeceństwa, też chcą być tacy "lepsi" i nie będą mieli z czego kredytu zapłacić, byle tylko ta torebka te wytłoczenia takie charakterystyczne miała, i żeby nie była to podróba, tylko taka oryginalna, z salonu. Nie, nie, nie. To budzi mój sprzeciw. Zupełnie serio uważam, że ciuchy za wiele tysięcy to są rzeczy głęboko niemoralne. A może nawet nie tyle ciuchy, co fakt jaką czcią je otaczamy (o boże, ta sukienka jest szanel!) i tych, którzy mogą sobie na nie pozwolić.

Pytam koleżanki, dlaczego lubi drogie rzeczy. A ona mi mówi, że wcale nie muszą być zawsze drogie. Że na luzie może sobie kupić coś i w Orsayu czy innej taniej sieciówce, ale chce wiedzieć, że jeśli będzie miała ochotę na coś lepszego, to ją na to stać. Bo nie chce czuć się biedna. Bo chce czuć, że świetnie daje sobie radę. Bo chce czuć, że należy do tej "lepszej części świata".

Jest jakaś lepsza część świata?

Więcej o:
Copyright © Agora SA