Gdy boli, strzyka i niepokoi - wyznania hipochondryczki

Ostatnio strzyka mi coś w biodrze. I przeskakuje w kolanie. Generalnie jak chodzę, to strasznie słychać (nie, nie chodzi mi o odgłos kroków, raczej o głośne strzyki "w kościach"). Mogłabym przejść nad tym do porządku dziennego, skoro nic mnie nie boli, ani nie przeszkadza w poruszaniu się. Ale nie, dlaczego? Przecież to może być poważna przypadłość. Może to początki osteoporozy? A może brakuje mi czegoś ważnego (nie mam pojęcia czego) i za chwilę stawy wypadną mi z zawiasów? A może to rak? Tak, tak. Właściwie powinnam pójść do ortopedy, który by to sprawdził, bo doktor google i fora internetowe podsuwają same najgorsze rozwiązania.

Jestem osobą gruntownie przebadaną. Regularnie badam krew, czy aby nie mam anemii, bo tak jakoś słabo się ostatnio czuję. Mierzę ciśnienie, czy aby nie szykuje mi się jakaś zapaść (mam strasznie niskie i lekarz kiedyś nieopatrznie powiedział mi, że z takim ciśnieniem to ludzie lądują na pogotowiu). Robiłam USG piersi, bo wyczuwałam dziwne guzki i zgrubienia (rak a la Angelina), tomografię i rezonans magnetyczny mózgu, bo mam szumy w uszach i chciałam sprawdzić, czy nie kryje się tam w załomach jakiś guz. USG żył szyjnych zrobiłam z tego samego powodu. Szumy w uszach, których nabawiłam się stając nierozsądnie na głowie na jodze ("ja nie stanę? ja?"), kosztowały mnie wiele nerwów i wiele wizyt u super specjalistów.

Śmiech to zdrowie!

Tak, jestem z tych, którzy gdy mają katar kładą się do łóżka i są pewni, że to już idzie śmierć. Przy porodzie nie wzięłam jednak znieczulenia, bo bałam się, że anestezjologowi omsknie się rączka przy wkłuwaniu się w kręgosłup i skończę jako kaleka na wózku. Wolałam umierać z bólu. Dentyście też daję się znieczulić tylko przy kanałowym, bo ten stan, kiedy "nie czuję" wcale mi się nie podoba.

Zapewne domyślacie się, jak się skończyło w moim przypadku oglądanie doktora House'a - miałam wszystkie objawy, a najbardziej te, które pasują do magicznej choroby o nazwie Lupus (po polsku toczeń). Nie chcę myśleć, co będzie, kiedy się zestarzeję. Obawiam się, że ZUS padnie od tych moich badań. Ale co mam zrobić, skoro za każdym razem umieram ze strachu, że tym razem to już na serio złapało mnie coś poważnego?

Diagnoza jest pewna... keepcalm-o-matic.co.uk

Tak, potrafię się z tego śmiać. Ale tylko w momencie, kiedy nic mi nie dolega, nic nie strzyka, nic nie boli. Jak tylko zaczyna mi coś dolegać, poczucie humoru znika. I rodzi się lęk. Ten lęk może ukoić tylko lekarz i kolejne badanie, które wyjdzie ok. Jest tylko jeden problem - dziś już nie mam magicznego abonamentu do żadnej prywatnej przychodni, który pozwoliłby mi badać się w miarę ludzkich warunkach.

Bo przecież fakt, że zapiszę się do specjalisty "za trzy miesiące", a na specjalistyczne badanie "za pół roku" nie ukoi moich nerwów. Poza tym kto by miał czas spędzać pół dnia u lekarza, bo przecież państwowo bardzo rzadko wyznacza się wizyty na określoną godzinę, albo też nikt się tymi godzinami za bardzo nie przejmuje i przychodzi jak chce. Czyżby państwowa służba zdrowia (tak, płacę ten ZUS) miała mnie wyleczyć z hipochondrii? Czy raczej nabawi mnie nerwicy, którą i tak zresztą mam, podobnie jak niezdiagnozowane ADHD. Czy badałam się w tym kierunku? Jeszcze nie. ADHD daje mi bardzo przyjemną nakrętkę do życia. A co z nerwicą? No mam. Mam i już.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.