Jak być samowystarczalnym w przypadku wielkiej awarii? Radzą eksperci od survivalu [WYWIAD]

Krzysztof Lis i Artur Kwiatkowski na swoim blogu domowy-survival.pl radzą, jak zrobić palnik z puszki po tuńczyku, które produkty można spożywać nawet kilka lat po sugerowanej dacie przydatności do spożycia i o czym pomyśleć, by stać się bardziej samowystarczalnym. Po co to robią?

Do czego przeciętnej kobiecie z dużego miasta może przydać się wiele umiejętności i wiadomości nazywanych sztuką przetrwania?

- Sztuka przetrwania w klasycznym ujęciu raczej się jej nie przyda, bo trudno będzie o okoliczności, w których mogłaby wykorzystać zdobytą wiedzę. W Polsce nie ma prawdziwej głuszy, dziczy. Jeśli mamy las, to prędzej czy później znajdziemy jakąś wioskę, leśniczówkę albo choćby linię energetyczną, dzięki której będziemy mogli dotrzeć do skupisk ludzkich.

Co innego nowoczesna sztuka przetrwania, która koncentruje się na tym, jak poradzić sobie w znanym otoczeniu, choćby w swoim mieście, ale w trudnych warunkach, na przykład gdy przez kilka dni nie będzie prądu, wody albo żywności w sklepach. Umiejętność gromadzenia i wykorzystywania zapasów żywności okaże się pomocna także wtedy, kiedy niespodziewanie stracimy pracę. Gdy przyjdzie nam żyć przez kilka miesięcy z oszczędności, będziemy mogli żywić się tym, co mamy w zapasach, pieniędzy wystarczy na dłużej, zyskamy więcej czasu na rozważne szukanie nowego zajęcia.

A jak korzystać z domowego survivalu na co dzień?

- Zaspokajając potrzeby swoje i swojej rodziny, niezależnie od okoliczności. Dziś rano poszedłem po bułki, bo były nam potrzebne na śniadanie. A co by było, gdyby w żadnym sklepie nie było bułek? A gdybym zapomniał, że są Zielone Świątki i wszystkie sklepy są zamknięte? Mogę wyruszyć na poszukiwania czynnej stacji benzynowej, ale pojawia się pytanie: ile czasu mi to zajmie?

Albo wyobraźmy sobie, że opiekuję się niemowlęciem ze specjalnymi wymaganiami żywieniowymi, na przykład potrzebującym ściśle określonego mleka modyfikowanego, i nagle to mleko mi się kończy, wszystkie apteki zamknięte i co mam zrobić? Jeździć po mieście i szukać dyżurnej apteki, licząc na to, że będzie w niej dostępny właśnie ten rodzaj mleka, na który niemowlę nie jest uczulone?

Myślę, że to spore wyzwanie, bo akurat mleka modyfikowanego dla małego alergika nie zastąpimy tak łatwo. Aczkolwiek... woda z glukozą w ostateczności, chociaż na chwilę, żeby się nie odwodnił i nie stracił energii?

- I to już jest jakaś umiejętność kombinowania i wyciągania wniosków. Tak potrzebna zwłaszcza w sytuacji, gdy utrudniony zostanie dostęp na przykład do wody czy prądu. Prąd jako źródło światła łatwo jest zastąpić - wnętrze mieszkania można oświetlić świeczką. Gorzej, jeśli ktoś ma kuchenkę elektryczną. W wypadku awarii będzie musiał korzystać na przykład z turystycznej kuchenki gazowej. Jeśli taka osoba jeździ pod namiot, to pewnie ma taką kuchenkę, a jeśli nie?

Prądu może zabraknąć, bo nie było pieniędzy na rachunek albo zapłaciliśmy w dziwnej firmie, która niby robi przelewy tanio, ale w efekcie zagarnia pieniądze dla siebie. Po kilku dniach prąd znów jest, niby nie ma dramatu. Tylko co zrobić przez tych kilka dni z rzeczami, które wymagają chłodzenia?

Kuchenka rakietowa - jeśli np. zabraknie prądu, można z gotowaniem przenieść się do ogródka (fot. xxx)Kuchenka rakietowa - jeśli np. zabraknie prądu, można z gotowaniem przenieść się do ogródka (fot. xxx) Kuchenka rakietowa - jeśli np. zabraknie prądu, można z gotowaniem przenieść się do ogródka (fot. xxx) Kuchenka rakietowa z cegieł i czajnik Kelly Kettle z przystawką na garnek. W razie braku prądu i gazu można z gotowaniem przenieść się do ogródka (fot. Krzysztof Lis)

Jaka sytuacja może być najtrudniejsza do przetrwania dla przeciętnego mieszkańca miasta?

- W mieście największym problemem będzie brak żywności. Wbrew pozorom wcale nie wody. Po nią można iść nawet do fontanny. Na przykład w Warszawie jest dużo źródełek oligoceńskich, łatwo da się zrobić zapas. Chociaż z kolegą, z którym prowadzimy blog Domowy Survival, śmiejemy się, że przeciętny Polak ma w domu dwa wiadra: pierwsze to kosz na śmieci, a drugiego używa przy okazji mycia podłogi. Które z tych wiader nadaje się do przyniesienia wody z beczkowozu? Żadne. Co się stanie, jak przyjdziemy do beczkowozu i zamiast nabrać wodę, zaczniemy ją zużywać na umycie wiadra? Pozostałe osoby czekające w kolejce nas zlinczują. Warto mieć chociaż czyste worki foliowe, żeby wpakować czysty worek do brudnego wiadra i w ten sposób przynieść wodę w worku do domu.

O takich rzeczach ludzie nie myślą.

- Na przykład moi dziadkowie mieli zawsze w domu wielki wór papieru toaletowego, bo kiedyś zdarzało się, że był towarem trudno dostępnym. Teraz, kiedy jest papier toaletowy w dziesięciu różnych odmianach w każdym sklepie, to ludzie nie robią już zapasów...

Z drugiej strony są do tego przyuczani, prowadzone są różne kampanie, by nie kupować na zapas. Są reklamy sklepów: "zawsze otwarte", "zawsze po drodze". Jesteśmy systematycznie rozleniwiani?

- Tak. Tymczasem wystarczy obejrzeć filmiki pokazujące, jak zachowujemy się w supermarkecie, gdy jest okazja, żeby kupić karpia albo klapki w promocyjnej cenie. Ludzie wyrywają sobie towar z rąk, popychają się, wywracają, biegną tylko po to, by zaoszczędzić kilka złotych na kilogramie ryby. To daje też pewien pogląd, jak mogą się zachować ludzie, kiedy zacznie brakować żywności w sklepach.

A co się dzieje tuż przed dniem wolnym, w którym sklepy są pozamykane...

- A co się działo, jak cukier podrożał? Ludzie masowo kupowali całe worki w obawie przed tym, że będzie jeszcze drożej. A potem okazało się, że potaniał.

Za komuny wiele towarów było reglamentowanych. Trzeba było mieć kartki, pieniądze i jeszcze mięso musiało być w sklepie. Dziś mamy pieniądze, mięso w sklepie jest, co prawda ma gównianą jakość, bo zależy nam przede wszystkim na tym, by było tanio, ludzie natomiast stracili potrzebę robienia zapasów. To błąd. W naszej szerokości geograficznej od dziesiątek, a nawet setek tysięcy lat ludzie robili zapasy na zimę.

Zapas sucharów (fot. xxx)Zapas sucharów (fot. xxx) Zapas sucharów (fot. xxx) Suchary domowej roboty (fot. Agata Chmielewska / eksperymentalnie.com)

Magazynowanie leżało w naszej naturze?

- Tak. W Afryce nie było takiej potrzeby, bo zawsze coś można było znaleźć czy wyhodować. U nas ze względu na klimat trzeba było jakoś przetrwać do wiosny, a więc przynieść mięso i zmagazynować w jaskini. Kiedy ludzie nauczyli się uprawiać rośliny, musieli się nauczyć też je przechowywać. Teraz robi to za nas centrum dystrybucyjne albo rolnik. Tymczasem ogólnokrajowa awaria zasilania w energię elektryczną rozłoży system zaopatrzenia w żywność po kilku dniach. Przestaną działać lodówki. Nie da się złożyć zamówienia, bo nie będzie działać internet. Nie uda się dostarczyć żywności do sklepów, ponieważ będą kłopoty z transportem spowodowane choćby tym, że bez prądu utrudnione będzie wypompowanie paliwa ze zbiorników.

W filozofii przygotowań na trudne czasy nie chodzi o to, by kreślić wyłącznie apokaliptyczne scenariusze, typu globalna awaria prądu czy wojna. Chodzi o przyziemne sytuacje, typu "zapomniałem, że są Zielone Świątki, i nie mam zapasów" albo "wracam z urlopu, ale kiedy nie było mnie w domu, zepsuła się lodówka i nie ma nic do jedzenia". Ja wyciągam w takich sytuacjach dwie konserwy z szafki i mam co jeść.

Kiedy wpadliście na pomysł, by podpowiadać ludziom, na czym polega współczesna sztuka przetrwania?

- Właśnie świętujemy piątą rocznicę działania naszego bloga. Mnie ten temat zaczął interesować jeszcze w ogólniaku, czyli piętnaście lat temu. Wtedy zafascynowała mnie popkultura postapokaliptyczna - "Mad Maxy", "Wodny Świat", gry komputerowe typu Fallout. Później odkryłem, że są na Zachodzie ludzie, którzy zaczynają się na serio przygotowywać na apokalipsę, co wydawało mi się totalnym szaleństwem. Budują sobie schrony przeciwatomowe w ogródkach. Pomyślałem, że to superpomysł, tylko kogo z nas byłoby na to stać?!

Potem zacząłem czytać teksty ludzi bardziej rozsądnych, którzy opowiadali o tym, co może nam się przydać także na co dzień. Superprzykładem jest ziemianka. Prowadziliśmy zbiórkę pieniędzy na dokumentację projektu takiej ziemianki. Na co dzień można ją wykorzystywać jak spiżarnię. Kupujesz sobie warzywa od rolnika w hurtowych ilościach, taniej, raz w sezonie 200 kilo marchewki, 500 kilo kartofli i masz spokój do wiosny.

Warzywa składowane w ziemiance nie psują się?

- Nie, bez problemu można je przechowywać. Trzeba je przysypać piaskiem, zapewnić im odpowiednią temperaturę, wilgotność, ale ziemianka sobie z tym poradzi.

Dla miejskich surwiwalowców brak ziemianki nie jest wymówką. Np. jabłka można przecież ususzyć (fot. xxx)Dla miejskich surwiwalowców brak ziemianki nie jest wymówką. Np. jabłka można przecież ususzyć (fot. xxx) Dla miejskich surwiwalowców brak ziemianki nie jest wymówką. Np. jabłka można przecież ususzyć (fot. xxx) Dla miejskich surwiwalowców brak ziemianki nie jest wymówką. Np. jabłka można przecież ususzyć (fot. Krzysztof Lis)

Pamiętam jeszcze, że pokolenie naszych babć mieszkało w domach, w których były spiżarnie...

- Tak, ludzie przechowywali pożywienie w spiżarniach, kopcach ziemnych, lodowniach, piwnicach. Mój dziadek trzymał zapasy warzyw w kanale do naprawiania samochodu, w garażu, bo tam było chłodno. To korzyść z posiadania ziemianki, którą można odczuć natychmiast. Mamy zapasy i kupujemy taniej żywność. Jeśli natomiast zdarzy się tak, że pojawią się ostrzeżenia o wichurach, drzewa z korzeniami będzie wyrywało, to pakujemy rodzinę do ziemianki i niech tam przeczeka noc. Może nie będzie komfortowo, ale nikt nie oberwie konarem w głowę, jak drzewo zwali się na dom. A jak spadnie bomba atomowa, ziemianka pochłonie część promieniowania.

Zgodzisz się jednak, że nie każdy może zbudować ziemiankę?

- Można założyć ogród. Dzięki temu na co dzień mam żywność bez chemikaliów, wysokiej jakości, a gdybym stracił pracę, to mam tu zapas kalorii. To samo w przypadku wojny. Przecież w czasach II wojny światowej w ZSRR ludzie mieli sporo żywności dzięki ogródkom, w Wielkiej Brytanii też były Victory Gardens. Właśnie o to chodzi w przygotowywaniu się na trudne czasy, żeby mieć korzyść natychmiast i zabezpieczenie na wypadek różnych okoliczności, a nie coś, co być może kilka razy nam się przyda. Nie może być tak, że wydaję mnóstwo pieniędzy na agregat prądotwórczy, a potem on stoi nieużywany, smar zasycha, blacha rdzewieje, a potem cały agregat nadaje się tylko do wyrzucenia.

I jeszcze nie wiadomo, jak to podłączyć, prawda?

- Dokładnie. Jak ktoś ma dom jednorodzinny, to zamiast kupować agregat za 1000 zł, mógłby zainwestować pieniądze w baterie słoneczne. Niech podłączy do instalacji, grzeje z nich wodę, po kilku latach zwróci się koszt zakupu. W razie czego takie baterie dostarczą mu też niewielkiej ilości energii w przypadku awarii sieci. Na to właśnie kładziemy nacisk. Nie chodzi o kupowanie wojskowego samochodu opancerzonego, choć fajne są takie pojazdy, marzę o takim samochodzie, ale to nie oznacza, że byłby to rozsądny zakup.

Warto zainwestować w baterie słoneczne (fot. xx)Warto zainwestować w baterie słoneczne (fot. xx) Warto zainwestować w baterie słoneczne (fot. xx) Warto zainwestować w choć jedną baterię słoneczną (fot. Krzysztof Lis)

Trudno jechać BTR-em po ziemniaki, choć podejrzewam, że można by całkiem sporo kilogramów załadować...

- Ale ile kosztuje paliwo do tego BTR-a... Kiedy mówimy o zapasach żywności, to uczulamy czytelników na to, aby magazynowali coś, co jedzą też na co dzień, żeby nie było tam suszonej żywności liofilizowanej, jeśli jej nie zjadamy. Jeśli przechowujemy coś, z czego nie ugotujemy obiadu dla rodziny, to nie ma to sensu.

Najprostszy sposób robienia zapasów?

- Idziesz do sklepu i kupujesz ryż do obiadu. Weź dwie paczki, drugą schowaj do szafki. Kupujesz tuńczyka na sałatkę - wsadź do koszyka dwie puszki. Kiedy następnym razem będziesz potrzebować tuńczyka - znów kup dwie puszki, ale do sałatki zużyj tę z poprzedniego zakupu, a dwie nowe puszki odłóż do szafki. Nazywa się to kopiowaniem puszek, jest to idealna metoda, bo gromadzisz zapasy żywności, którą zjadasz na co dzień. Pilnuj terminów przydatności - nie po to robimy zapasy, żeby po kilku latach wszystko wyrzucić, ale żeby to zjeść. Polaków nie stać na to, by zbudować sobie pod domem schron, tak jak zrobił to bohater filmu "Atomowy amant", który zamknął w schronie całą swoją rodzinę na kilkadziesiąt lat, żeby przeczekać wojnę atomową, która - jak mu się wydawało -wybuchła. Możemy natomiast budując dom, zaplanować solidną piwnicę i dobrze ją wyposażyć.

Jeśli ktoś kupuje mieszkanie w domu wielorodzinnym, to ma niewielki wpływ na takie rzeczy jak solidne wykonanie piwnicy. Co wtedy?

- Dobrym rozwiązaniem jest własna działka. Polacy w naszym wieku nie jeżdżą na działkę, bo stać ich na to, by jeździć za granicę, ale ludzie z pokolenia naszych rodziców jeszcze trochę czasu spędzają właśnie na działkach. Na takim terenie można uprawiać warzywa, można zrobić sobie ziemiankę albo wykopać schron.

Powinniśmy liczyć się z tym, że może zdarzyć się coś, co zmusi nas do ewakuacji z domu: wojna, długotrwała awaria elektryczna, wyciek trujących chemikaliów z cysterny przejeżdżającej obok. Albo zniszczenie mieszkania w pożarze. W takiej sytuacji, która przecież nie jest nieprawdopodobna, przenosiny na działkę za miastem są bardzo dobrym wyjściem. Może nie będzie superkomfortowo, a dojazd do pracy potrwa dłużej, ale pozwala to uniknąć wysokich kosztów najmu.

Traktujemy miejski survival jako formę ubezpieczenia. Nie zabezpieczenia, a właśnie ubezpieczenia. Zapas żywności przed niczym nas nie zabezpiecza, ale stanowi dobre wsparcie, jeśli stracimy pracę. I tak działa ubezpieczenie. To, że mamy dom ubezpieczony na wypadek pożaru, to nie znaczy, że nasz dom nie spłonie, tylko że w razie pożaru wypłacane jest nam odszkodowanie, które pozwoli nam sobie poradzić. Czasami ludzie pytają nas, czy piszemy o survivalu, bo się czegoś boimy. Odpowiem tak - czy człowiek boi się pożaru, ubezpieczając dom? Nie, tu chodzi o zdrowy rozsądek.

Jedną z fajniejszych form wchodzenia w interakcję z waszymi czytelnikami są scenariusze - wy opisujecie zdarzenie, a czytelnicy opisują, jak oni poradziliby sobie w danej sytuacji.

- Zrobiliśmy to, by zmobilizować czytelników, nawiązać z nimi bliższą relację.

Krzysztof Lis (fot. xxx)Krzysztof Lis (fot. xxx) Krzysztof Lis (fot. xxx) Krzysztof Lis (fot. Paulina Mikuła)

Ciekawi was to, jak poradzą sobie inni?

- Najbardziej dotknęła nas dyskusja pod opublikowanym jesienią scenariuszem o śmierci osoby z rodziny. Czytelnik podzielił się swoją historią. Jego bliscy mieli ubezpieczenie na życie i przydało się po śmierci matki bądź teściowej. Został mocno skrytykowany przez innych czytelników. Pisali, że ubezpieczenie na życie to hazard, że jedyną stroną, która na tym korzysta, jest sama firma ubezpieczeniowa, że lepiej jest mieć bliskich i utrzymywać z nimi dobre relacje, by wsparli nas w odpowiednim momencie.

Na wiosnę ten sam czytelnik napisał do nas mniej więcej taki list: Słuchajcie chłopaki, pamiętacie, jak w listopadzie napisałem o polisie na życie i zostałem zjechany jak bura suka? Kilka tygodni później zmarła moja żona. Wychodziłem rano do pracy i nic nie zapowiadało tego, że gdy wrócę do domu, ona nie będzie już żyć. Oczywiście pieniądze, które wypłacono mi z jej polisy, nie wróciły życia mojej żonie, ale pomogły mi choćby w tym, że nie muszę sprzedawać mieszkania, że mogę zatrudnić panią, która raz w tygodniu przyjdzie posprzątać, a ja w tym czasie mogę być z moim dzieckiem, zamiast zasuwać ze szmatą i wycierać kurze. To mnie uderzyło.

Czasami mam wrażenie, że ludzie, którzy nas czytają, nie zdają sobie sprawy, jak sami zachowaliby się w pewnych sytuacjach. Człowiek jest mądry, ale tylko do czasu, póki sam czegoś nie doświadczy. Wyobraźmy sobie, że ktoś doskonale zna się na wymianie koła w samochodzie, jedzie w trasę, łapie gumę i okazuje się, że koło, które wozi w bagażniku, nie ma powietrza, bo przez ostatnich pięć lat nikt do niego nie zaglądał. A w aucie nie ma choćby koca. Taki koc może się przydać, żeby nie zabrudzić błotem eleganckiego ubrania, kiedy złapiemy gumę, jadąc na imieniny do cioci.

Z koca można też zrobić prowizoryczne zabezpieczenie felgi, wciskając go zamiast dętki w oponę, i dotoczy się gdzieś, gdzie ktoś nam pomoże...

- Można i tak. Jakiś czas temu kilka samochodów utknęło w głębokim śniegu. Wąska droga, zimno, śnieg, a ludzie czekali kilkanaście godzin na pomoc. Były rozpaczliwe telefony na policję: "Ratujcie, ja mam małe dziecko w samochodzie, ono mi zaraz zamarznie!".

Rozumiem taką sytuację, ale ludzie muszą sobie niestety uświadomić, że służby ratownicze nie są w stanie pomóc wszystkim od razu. To tak jak ze strażą pożarną. Zazwyczaj strażacy przyjeżdżają dogaszać ogień albo zabezpieczać sąsiednie budynki przed rozprzestrzenianiem się pożaru. Rzadko kiedy przyjeżdżają, by ugasić komuś patelnię. Patelnię to się gasi własną gaśnicą, a nie telefonem pod 998. Tak samo jak podtopione piwnice - straż pożarna przyjeżdża, rozstawia motopompę, po dwóch tygodniach wszystkie budynki w okolicy są osuszone. Nie lepiej jednak kupić pompę zatapialną wspólnie z sąsiadami i w trzy dni mieć załatwione to, co trwałoby dwa tygodnie?

Co jakiś czas opowiadacie czytelnikom o różnych zestawach - do codziennego noszenia, ucieczkowym. Taki zestaw EDC (every-day carry), który zawsze mamy w torebce, w aucie czy w naszej torbie od komputera - to nie musi być wypasiony gadżet ze sklepu survivalowego...

- ... z piłką do drutu, kompasem. Po co to komuś, kto żyje w dużym mieście? Butelka wody i mokre chusteczki mają na co dzień więcej zastosowań. Można nosić też mały scyzoryk. Ja najczęściej z mojego zestawu EDC używam chusteczek.

Tradycyjny zestaw surwiwalowy (fot. xxx)Tradycyjny zestaw surwiwalowy (fot. xxx) Tradycyjny zestaw surwiwalowy (fot. xxx) Tradycyjny zestaw surwiwalowy (fot. Krzysztof Lis)

Kreatywność pomaga?

- Tak. W samochodzie jest mnóstwo przedmiotów, w domu i w okolicy też. Trzeba umieć je wykorzystać. I tu dostrzegam pewną różnicę między pokoleniami. Moje nie miało zbytnio szans na improwizację, ale starsi pamiętają gry i zabawy z czasów PRL, harcerstwo czy obowiązkową służbę wojskową.

Coraz częściej spotykam ludzi w moim wieku, którzy żałują, że się wykręcili od wojska, albo przyznają, że mogli jednak zapisać się do harcerstwa.

- Sam żałuję, że nie zapisałem się do harcerstwa. Kiedy byłem w szkole, wydawało mi się to bezsensowne. Zbiórki? Bieganie po lasach? Nuda, po co to komu? W wojsku nie byłem, bo najpierw trafiłem na studia, a potem zawieszono obowiązkowy pobór. Dziś też tego żałuję.

Na blogu kładziecie nacisk na to, by ludzie byli w stanie sami zrobić jak najwięcej.

- Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że prąd nam ktoś dostarcza, woda płynie w rurach, po żywność chodzimy do sklepu, a kiedy potrzebujemy coś naprawić, to dzwonimy po fachowca. Ale musimy być przygotowani także na kryzysy. Gdy wybuchnie pożar, lepiej mieć w domu gaśnicę za 100 zł, niż nerwowo wyglądać, czy straż pożarna już do nas pędzi.

Rozumiem, że nie każda rodzina jest w stanie poświęcić 100 zł na gaśnicę. Z drugiej strony jestem głęboko przekonany, że gdybyśmy teraz przeszli się ulicą i zapytali 20 przypadkowych osób, czy w celu nakarmienia swojego dziecka byłyby w stanie kogoś okraść, wszystkie odpowiedziałyby twierdząco. Ba, większość pewnie odpowiedziałaby tak samo na pytanie, czy mogłyby w takiej sytuacji kogoś zabić. Ale ciekawe, jak zachowałyby się, gdyby pytanie brzmiało: Czy w celu przygotowania zapasów żywności dla swojego dziecka na trudne czasy byłby pan sobie w stanie odmówić jednej puszki piwa dziennie przez miesiąc? Zapewne w większości reakcją byłoby zdziwienie: Ale po co?! Przecież wszystko jest w sklepie?!

Nie rozumiem ludzi z mojego pokolenia, którzy zaczynają zarabiać coraz więcej i od razu coraz więcej wydają. A przecież wystarczy, że komuś w rodzinie powinie się noga, że premia nie zostanie wypłacona albo zdarzy się jakiś duży, nieprzewidziany wydatek zdrowotny i nagle może się okazać, że nie wystarcza pieniędzy na utrzymanie domu.

Dziś nikt nie uczy dzieci oszczędzania. Mnie rodzice nauczyli, mówili: Krzyś, odkładaj pieniądze. Jak będziesz chciał kupić sobie coś droższego, uzbierasz połowę, a drugą dołożymy my . Tak nauczyłem się oszczędzać. Zawsze miałem cel - na samochód, na dom, na trudne czasy... Był potem taki moment w życiu, że pracowałem bardzo dużo i zarabiałem bardzo dużo, zwłaszcza w stosunku do tego, ile zarabiam teraz, odkładałem więc część zarobków. Gdybym więc dziś stracił pracę, przez pierwszy miesiąc nie wstawałbym z łóżka, a potem zająłbym się szukaniem nowego zajęcia. Nie byłbym zdesperowany, bo mam oszczędności. Ktoś nauczył mnie, jak się je robi.

Czy u ciebie w szkole była Szkolna Kasa Oszczędności?

Była, owszem, zawsze wpłacałam tam drobną kwotę, dzięki temu w czerwcu miałam kieszonkowe na wyjazdy wakacyjne, ale tam też nie wydawałam zbyt wiele, bo okazywało się, że niespecjalnie jest na co, więc wracałam z oszczędnościami. W tej chwili nie ma SKO. Nie wiem też, jak wyglądają obecnie zajęcia z przysposobienia obronnego. W moim liceum były traktowane szalenie poważnie. Świętej pamięci profesor Jaszek przepytywał nas w dowolnym momencie zajęć. Rzucał bandaż na ławkę i mówił: Kłosowy wstępujący. I trzeba było zrobić idealny opatrunek. Wyciągał delikwenta na środek sali i kazał na manekinie o wdzięcznym imieniu Jolka wykonywać akcję reanimacyjną.

- No i bardzo rozsądnie. Twój profesor kładł nacisk na to, co może uratować ci życie. U nas PO nauczał biolog, który owszem, był w wojsku, ale ja właściwie z jego lekcji nie pamiętam już nic. Kupiłem sobie ostatnio książkę z przysposobienia obronnego, żeby sobie coś przypomnieć i zaskoczyło mnie, jak bardzo aktualna jest to publikacja. Są fragmenty dotyczące tego, że imperializm zagraża pokojowi na świecie. W latach osiemdziesiątych był to oczywiście inny imperializm, ale gdybyśmy się zastanowili nad obecnym kryzysem...

Worek ratunkowy ma wiele zastosować. Chroni przed zimnem, ale można w nim także przenieść wodę (fot. xxx)Worek ratunkowy ma wiele zastosować. Chroni przed zimnem, ale można w nim także przenieść wodę (fot. xxx) Worek ratunkowy ma wiele zastosować. Chroni przed zimnem, ale można w nim także przenieść wodę (fot. xxx) Worek ratunkowy ma wiele zastosowań. Chroni przed zimnem, ale można w nim także przenieść wodę (fot. Paulina Mikuła)

Ludzie uczą się całej masy niepotrzebnych rzeczy, a tego, czym zneutralizować jad pszczoły lub osy - nie wiedzą. Nie mają pojęcia, że jad pszczoły jest kwasem i neutralizuje się go zasadami, a jad osy ma odczyn zasadowy i trzeba go skropić choćby sokiem z cytryny, żeby przestało boleć. Nie jesteśmy też przygotowani na takie zjawiska jak epidemie. Na przykład ktoś nakaszle na ciebie w autobusie, zaczynasz się czuć gorzej. Co trzeba zrobić? Należy siedzieć w domu na dupie i nie jechać do pracy.

Klasyczna sytuacja - wracasz z dalekiej podróży, zaczynasz po kilku dniach gorączkować i kaszleć. Co robisz? "O! Pod domem mam autobus, to podjadę sobie do przychodni!".

- Szczerze mówiąc, podejrzewam, że większość osób nie pojechałaby od razu do przychodni, tylko poczekała jeszcze kilka dni, chodząc do pracy.

Jest w nas silne przekonanie, że źle widziane jest branie kilku dni wolnych z powodu choroby. Nie ma świadomości, że ani sobie, ani innym się w ten sposób nie przysłużymy. Sobie podkopujemy odporność, innych zarażamy, eliminując w ten sposób swój zespół...

- A kiedy oni się rozłożą na dobre i pójdą do domu, wtedy my na gripexie będziemy błyszczeć w pracy (śmiech ). I premia w kieszeni!

Wy na Domowym Survivalu staracie się uruchomić w ludziach myślenie o elementarnych sprawach, chociaż nie wiem, na ile to jest skuteczne, skoro zamiast przemyśleć pewne sprawy, czytelnicy potrafią zaatakować innych komentujących.

- Czasami jest tak, że ludzie się buntują przeciwko temu, co piszemy, bo czują, że coś zrobili źle. Działa tu taki mechanizm jak u człowieka, który pali papierosy i ogląda spot kampanii antynikotynowej - będzie się buntował, bo czuje, że palenie jest złe, ale za bardzo je lubi, żeby przestać. My mówimy, że warto być przygotowanym na trudne czasy. I często spotykamy się z reakcjami typu: A tam, szkoda mi pieniędzy na drugi ryż, no trudno, nic mi się nie stanie . Dlatego staramy się podchodzić do tych komentarzy bez nerwów, z dystansem...

Jedna z najbardziej zażartych dyskusji toczących się pod tekstem na waszym blogu dotyczyła tak zwanego zielonego survivalu, czyli sztuki przetrwania poza zurbanizowanym terenem. Czy tylko mi zwolennicy tej formy przetrwania jawili się jako ludzie odporni na jakąkolwiek argumentację?

- Cóż... Kiedyś wyczytałem, że preppers, by sprawdzić, czy jest dobrze przygotowany na każdą okoliczność, powinien wziąć ze sobą śpiwór, namiot i wodę, a następnie udać się do lasu na dwa dni. Pomyślałem sobie: Zrobię to! Co za problem, będę trochę głodny, ale dam radę . Z drugiej strony zdałem sobie sprawę, że niewiele dzięki temu osiągnę. Dowiem się, jak bardzo może mi się chcieć jeść? To mogę sprawdzić także w domu. Poczuję, jak może mi być zimno? To już wiem, bo jeździłem z rodzicami i sam pod namioty. Jaką mam więc korzyść z takiego wypadu? Żadną. Dziś jeśli człowiek gubi się w Polsce w lesie, robi to na własne życzenie.

Wroclawscy Preppersi (Fot . Wojciech Nekanda Trepka / Agencja Gazeta)Wroclawscy Preppersi (Fot . Wojciech Nekanda Trepka / Agencja Gazeta) Wroclawscy Preppersi (Fot . Wojciech Nekanda Trepka / Agencja Wyborcza.pl) Wroclawscy Preppersi (Fot . Wojciech Nekanda Trepka / Agencja Gazeta)

Dlaczego w takim razie zieloni survivalowcy tak mocno forsują swój pomysł na przetrwanie?

- Rozumiem ich postawę. Jeśli ktoś zainwestował sporo czasu w to, by nauczyć się rozpalać ogień z użyciem dwóch patyków i budować szałas z gałęzi, to chce te umiejętności wykorzystać także w innych sytuacjach. To jest rozsądne: jeśli znasz schemat postępowania,  starasz się go wdrożyć tam, gdzie się da. Niestety, w naszych czasach w Polsce nie da się wyżywić i utrzymać 38 milionów ludzi z "darów lasu". Zresztą nie ma takiej potrzeby. Gdy spali mi się dom, to wyniosę się na działkę albo do rodziców, albo w ostateczności do hotelu. Nie będę uciekał z rodziną do lasu, by żywić się tam poziomkami...

...i gotować potrawkę z żołędzi... Poza tym las nie owocuje przez cały rok. A wiosną? Będziemy żywić się listkami?

- A zimą będziemy żuć korę. I rzemienie! Pamiętam doskonale z dzieciństwa książki Jacka Londona, w których bohaterowie, przemierzając śnieżne pustkowia, żuli skórzane rzemienie, by zagłuszyć głód.

Jest to jakiś sposób, prawda?

- O tak. Oczywiście, żeby stosować taki survival, trzeba po prostu uznać, że nie chce się tego zrobić inaczej. Można przygotować się na trudne czasy w inny sposób, nie trzeba wyprowadzać się do domku w Bieszczadach, odcinając się od cywilizacji. Wiadomo, że najlepiej mieć samowystarczalne żywnościowo i energetycznie gospodarstwo, ale kto umiałby zmienić życie nie tylko swoje, ale całej swojej rodziny? Po co? Zdrowy rozsądek, posiadanie zapasu gotówki, żywności i wody w domu - to czasem wystarczy. Zwłaszcza w mieście. Ja trzymam kranówkę ponad rok i nic się z nią nie dzieje, nie pleśnieje, nie zarasta.

A co myślisz o tym, że wszystko dziś musi być hermetycznie zapakowane, zaplombowane, jedzenie wyłącznie z logo producenta i setką atestów? Jeśli tego nie ma, to znaczy, że jest niezdrowe, brudne, szkodliwe, że musi być instytucja, która wszystko zatwierdza i dopuszcza do konsumpcji?

- Media i rządy starają się ludzi trochę od siebie uzależnić. Dla władzy korzystne jest, kiedy obywatele nie są samodzielni i nie potrafią sobie poradzić bez jej wsparcia. Nie jestem do tego stopnia nastawiony spiskowo, by wierzyć, że cały system szkolnictwa zaprogramowany jest na ogłupianie ludzi, ale niektórzy już zaczynają tak myśleć. Twierdzą, że jesteśmy od najmłodszych lat przyuczani do tego, by być łamagami, które nie radzą sobie na rynku pracy. Mają być pokornymi trybikami, płacić podatki, nie wymagać nic w zamian. Tymczasem chodzi o to, żeby liczyć tylko na siebie. I to staramy się wpoić naszym czytelnikom - by umieli radzić sobie sami w sytuacjach zagrożenia, by wiedzieli, jak postępować, by nie szkodzili sobie i innym i nie czekali z założonymi rękami, aż ktoś im pomoże.

Krzysztof Lis (fot. xxx)Krzysztof Lis (fot. xxx) Krzysztof Lis (fot. xxx) Krzysztof Lis (fot. Grzegorz Lis)

Bycie uzależnionym od kogoś innego to niewolnictwo. Czy jest to uzależnienie od aktualnej pracy, w której szefowi odbija, czy to od prądu w gniazdku, który staje się jedynym źródłem energii pozwalającym na grzanie, chłodzenie, gotowanie. Wreszcie  - od systemu zaopatrzenia w żywność. Samowystarczalność i samodzielność jest fajna - tego uczymy ludzi.

Krzysztof Lis . Z wykształcenia inżynier, prywatnie ojciec, z zamiłowania preppers . Współtwórca bloga domowy-survival.pl, na którym wraz z Arturem Kwiatkowskim podpowiada, jak przygotować się na trudne czasy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA