Bunt byłych wojskowych i miłośników militariów. Wskrzesili PRL-owskie manewry, bo to też część polskiej historii

Imperialiści uknuli intrygę mającą na celu destabilizację wśród bratnich narodów socjalistycznych. Wróg zaczaił się w lesie, lecz wojska Układu Warszawskiego, które odpowiedziały ofensywą, po raz kolejny dowiodły swej klasy, broniąc światowego pokoju. A wszystko to podczas manewrów ?Tarcza 2015? w Winowie, organizowanych na wzór ćwiczeń wojskowych Układu Warszawskiego, które odbywały się w latach 70. i 80.

Pierwsze oznaki życia na poligonie słychać jeszcze przed piątą rano. Najbardziej niecierpliwi już odpalają silniki w swoich gazikach, UAZ-ach i BRDM-ach i ruszają poszaleć. Co jakiś czas z różnych rejonów obozowiska słychać okrzyki: "Pobudka! Pobudka! Pobudka!".

Jedni odpalają kuchenki gazowe, inni korzystają z jeszcze żarzących się ognisk. W podobozie Armii Radzieckiej woda buzuje już w samowarze, a kuchnia polowa wciąż jeszcze jest ciepła.

Porządek musi być

Przy wjeździe na teren poligonu strażnicy podbijają książeczki rezerwistom. Milicjanci prewencji zaparkowali swoje nyski i duże fiaty naprzeciwko bramy. Po lewej solidni i uporządkowani przedstawiciele Nationale Volksarmee (siły zbrojne NRD - przyp. red.) rozstawili podobóz. Mają dodatkowy szlaban, punkt kontroli. Namioty stoją równo, jak od linijki. Apel poranny litościwie zarządzony jest dopiero na 9.00.

- Major roztacza taką aurę, że wszyscy biorą sobie do serca jego polecenia. To on jest autorem tegorocznego planu manewrów. Cały szkic wyrysował ręcznie z pamięci - mówi mi jeden ze Ślązaków i rozkłada oryginał szkicu działania, na którym autor zaznaczył kolejne fazy operacji, odzwierciedlił topografię terenu, uwzględnił rodzaje zalesienia, a także wypisał, jaki jest skład grup, oraz wyszczególnił, co powinien mieć na wyposażeniu każdy z żołnierzy biorących udział w akcji. Na odwrocie szkicu - harmonogram czasowy przebiegu ćwiczenia. Choć wielu jego podopiecznych to cywilni rekonstruktorzy, sam major jest prawdziwym oficerem w stanie spoczynku, a jego charyzma sprawia, że to właśnie podobóz Nationale Volksarmee staje się jednocześnie miejscem zbiórek i sztabem dowodzenia.

Kilka kroków dalej, w otoczeniu pięknych wozów PRAGA, odpoczywają żołnierze z Ceskoslovenskej Lidovej Armády. Gości częstują oranżadą i dobrym humorem. Na manewry do Winowa przyjeżdżają od samego początku. Mają u siebie różne imprezy i zloty militarne, ale "Tarczę" cenią za wyjątkową atmosferę. - Tu jest bardziej kameralnie i na luzie - mówi przedstawiciel czechosłowackich oddziałów, Feda. Gdy tylko zauważa, że kufel po oranżadzie jest pusty, zgodnie ze zwyczajem starego piwosza zaraz dolewa kolejną porcję.

Tu stacjonuje Ceskoslovenska Lidova Armáda (fot. Bartosz Kraska)Tu stacjonuje Ceskoslovenska Lidova Armáda (fot. Bartosz Kraska) Tu stacjonuje Ceskoslovenska Lidova Armáda (fot. Bartosz Kraska) Tu stacjonuje Ceskoslovenska Lidova Armáda (fot. Bartosz Kraska)

- Widzisz, to jest tak, że jedna godzina radości odejmuje cztery godziny starości - mówi z uśmiechem. Podziwiamy wszystkie pojazdy, które stoją w jego obozie. A Feda z dumą wygłasza formułkę: - Małe bejbi mają małe hraeky, a duże - jak my, mają velké hraeky. "Zabawek dla dużych", o ile wypada tak mówić o wszystkich niesamowitych pojazdach, które przyjechały na zlot w Winowie - nie brakowało.

Merida Waleczna

Tumany pyłu przesłaniają drogę, ale donośny warkot silnika nie pozostawia wątpliwości. Jest coraz bliżej. Potężna sylwetka ciemnieje w piaskowej chmurze, by wreszcie wyłonić się z niej w całej okazałości. Oto "Wiecznie niezadowolona". Waży 40,5 tony, ale w dobrych rękach jest onieśmielająco zwrotna. Imię ma po pierwszym samochodzie, który przekroczył prędkość 100 km/godz. Niestety sama nigdy nie pobije tego rekordu. Jak każdy czołg typu T-55AM, nie jest zdolna do rozwinięcia takiej szybkości - na szosie osiąga maksymalnie 54 km/godz. Posiada jednak inne zalety.

Nadjeżdża 'Wiecznie niezadowolona' (fot. Bartosz Kraska)Nadjeżdża "Wiecznie niezadowolona" (fot. Bartosz Kraska) Nadjeżdża "Wiecznie niezadowolona" (fot. Bartosz Kraska) Nadjeżdża "Wiecznie niezadowolona" (fot. Bartosz Kraska)

- Merida to była nowa jakość w polskich wojskach pancernych - mówi ppłk rez. dr Krzysztof Gaj, dowódca załogi "Niezadowolonej". Zachwala zainstalowany tu elektroniczny system kierowania ogniem SKO-1 "Merida", czyli narzędzie, którego nie miał wcześniej żaden inny rodzimy czołg. Opierając się o rozgrzany słońcem pancerz, oficer w stanie spoczynku mógłby opowiadać o swojej ulubionej "Meridzie" godzinami.

- To bardzo wymagająca maszyna, ale moje doświadczenie wskazuje, że jeśli się osiągnie mistrzostwo na tym typie czołgu, bez problemu w krótkim czasie opanuje się już każdy inny. Obiegowa opinia była taka, że "Merida" jest mułowata i leniwa, ale to nie jest prawda - stwierdza ppłk Gaj. Prawo jazdy na czołgi uzyskał jeszcze w szkole oficerskiej w 1985 roku. Jednak dopiero cztery lata później dzięki kierowcy fabrycznemu z siemianowickich Wojskowych Zakładów Mechanicznych poznał kilka sztuczek, które pozwoliły zarówno jemu, jak i szkolonym kiedyś przez niego żołnierzom w pełni wykorzystać możliwości stwarzane przez ten model czołgu T-55.

Obiegowa opinia była taka, że 'Merida' jest mułowata i leniwa, ale to nie jest prawda (fot. Bartosz Kraska)Obiegowa opinia była taka, że 'Merida' jest mułowata i leniwa, ale to nie jest prawda (fot. Bartosz Kraska) Obiegowa opinia była taka, że 'Merida' jest mułowata i leniwa, ale to nie jest prawda (fot. Bartosz Kraska) Obiegowa opinia była taka, że "Merida" jest mułowata i leniwa, ale to nie jest prawda (fot. Bartosz Kraska)

- W czasach gdy byłem dowódcą kompanii, nasze "Meridy" potrafiły wygrać wyścig z szybkimi i zwrotnymi Bojowymi Wozami Piechoty - wspomina mój rozmówca. W Winowie "Wiecznie niezadowolona" miała inne zadania. Razem z piechotą, spadochroniarzami, transporterami SKOT, BTR, BWP-1, samochodami UAZ, KRAZ oraz z czołgami T-55A i T-34/85 wzięła udział w inscenizacji odzwierciedlającej manewry wojsk Układu Warszawskiego, które odbywały się w latach 70. i 80. właśnie pod nazwą "Tarcza".

Pamięć i klimat

Krzysztof "Hella" Łysoń, jeden z założycieli Stowarzyszenia 10. Sudecka odpowiedzialnego za organizację zlotu, przyznaje, że pierwszą "Tarczę" przygotowano w ramach nieposłuszeństwa.

- Większość sprzętu wojskowego w rękach cywili to sprzęt wojsk Układu Warszawskiego. Tymczasem na różnych rodzimych zlotach rekonstruktorów tych wcielających się w żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego traktowano jak ostatnie dziecko dozorcy. Byli gdzieś na szarym końcu, na doczepkę. Pierwsza "Tarcza" stała się formą protestu - mówi "Hella". Pięć lat temu członkowie Stowarzyszenia 10. Sudecka powołali do życia imprezę, na której właśnie nasze wojska i historyczne formacje z dawnego Bloku Wschodniego były najważniejsze. Jedynymi osobami, które mogą tu nosić zachodnie mundury, są wyznaczeni "obserwatorzy z ramienia NATO". A regulamin zlotu określa jasno, że zakazuje się - pod groźbą wydalenia z poligonu - głoszenia treści totalitarnych.

(fot. Bartosz Kraska)(fot. Bartosz Kraska) (fot. Bartosz Kraska) W takim wozie przeprawa przez wodę to pestka (fot. Bartosz Kraska)

Krzysztof Łysoń podkreśla, że jednym z głównych założeń manewrów "Tarcza" jest promowanie historii. Co roku przybywa nie tylko uczestników, ale i cywili chętnych do tego, by zajrzeć do pojazdów, porozmawiać z ich właścicielami oraz - na własną odpowiedzialność - przejechać się po poligonie na pace transportera opancerzonego, na pancerzu czołgu, poczuć rozbryzgi wody, gdy SKOT wjeżdża w staw na pełnej prędkości, wreszcie posłuchać opowieści wszystkich tych, którzy są uczestnikami imprezy.

Żywa historia

Na "Tarczę" przyjeżdżają przede wszystkim pasjonaci. Ludzie, którzy większość swojego wolnego czasu i oszczędności przeznaczają na kupno i restaurację kolejnych egzemplarzy sprzętu. Niektórzy są byłymi wojskowymi. Inni nie mają z armią żadnych związków. Na przykład właściciel wspomnianej "Meridy" i jej kierowca Mateusz Hen jest określany przez dowódcę czołgu jako genialny samouk. Hen z zawodu jest chirurgiem, a w wojsku nigdy nie służył.

(fot. Bartosz Kraska)(fot. Bartosz Kraska) (fot. Bartosz Kraska) Ppłk Krzysztof Gaj i jego ukochany czołg (fot. Bartosz Kraska)

Przedstawiciele "Roty" Radomsko, którzy wcielają się w czerwonoarmistów, starają się dbać o detale. Na wyposażeniu mają między innymi piękną ciężarówkę Ural 375 D czy eleganckiego ZiŁ-131. Jest też zgrabny minibus UAZ, model 452T - jak mówi "Gilu", mieszając grzejącą się na kuchni polowej potrawkę - "podobno to jedyny taki w Polsce".

Historia Stowarzyszenia Miłośników Pojazdów Militarnych "Rota" Radomsko bardzo mocno związana jest z "Tarczą". Choć panowie i panie znają się od wielu lat, a na pierwszy wspólny zlot pojazdów militarnych pojechali razem już w 2007 roku, dopiero na pierwszych manewrach w Winowie ustaliła się nazwa "Rota" Radomsko.

(fot. Bartosz Kraska)(fot. Bartosz Kraska) (fot. Bartosz Kraska) Rosyjska ciężarówka wojskowa w swoim naturalnym środowisku (fot. Bartosz Kraska)

- A mówiłeś już o "Radiu Bambino"? - pyta "Hightower" z Militarnych Wrocław, który wpadł po koleżeńsku do obozu "Roty". Dzielni czerwonoarmiści mają swój hymn pożyczony od harcerzy, którymi na co dzień opiekują się założyciele stowarzyszenia. "Radio Bambino" można usłyszeć na poligonie rano i wieczorem, przed apelem i po zakończonych manewrach.

Ekipa "Roty" Radomsko ma własny samowar, krasną tackę na stakańczyki, jednolite mundury z lśniącymi guzikami z sierpem i młotem. I jedyne w swoim rodzaju berety, które specjalnie dla nich uszył pewien krawiec, były wojskowy, który - zbiegiem okoliczności - służył w 10. Sudeckiej Dywizji Zmechanizowanej (wcześniej - Pancernej) w Opolu.

"Gilu" przyznaje, że cały kalendarz imprez, na których spotkać można członków "Roty", układany jest pod "Tarczę". Bo może nie jest to największy tego typu zlot, ale za to, zdaniem ekipy z Radomska, ma zdecydowanie najlepszy klimat.

Dobre ćwiczenia

Nie chodzi tylko o to, że można tu strzelać (oczywiście ślepakami) właściwie od rana do nocy w myśl zasady "spokojnie jak na wojnie". Ani że po zmierzchu obóz połączonych sił Militarnych Wrocław i Oleśnickiego Stowarzyszenia Żywej Historii "Arma" zaprasza na pokazy starych filmów propagandowych wyświetlanych na wielkim płóciennym ekranie między namiotami. Nie chodzi też o to, że w kantynie przy wjeździe na poligon można się najeść i napić, o ile masz kartki albo dewizy, ani nawet o te potańcówki, na których wojsko i cywile z pobliskiej wsi tańczą do upadłego albo i jeszcze dłużej. "Bawimy się tak, jak dawniej bawiło się tu wojsko" - słyszałam to już z ust kilku żołnierzy obecnych na "Tarczy 2015". Sednem zaś jest sobotnia inscenizacja manewrów.

(fot. Bartosz Kraska)(fot. Bartosz Kraska) (fot. Bartosz Kraska) Motocykl to najszybszy środek transportu, ale przeznaczony jest tylko dla dowództwa (fot. Bartosz Kraska)

Wrogie imperialistyczne oddziały zorganizowały punkt oporu przy lesie mieszanym, tuż za obniżeniem terenu. Sprzymierzone siły wojsk bratnich narodów, Polski Ludowej, socjalistycznej Czechosłowacji, Niemieckiej Republiki Demokratycznej i Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, zostały zgrupowane w dwie linie wozów bojowych i dwie linie piechoty. W pierwszej linii piechoty - dwie grupy niemieckie i jedna polska, w drugiej linii - grupa czechosłowacka i radziecka.

Na początek na bezchmurnym niebie pojawił się dwupłatowy "Antek", czyli An-2, w wersji transportowo-desantowej. Bohatersko krążył nad polem walki, wśród wybuchających pocisków przeciwlotniczych, dokonując zrzutu sześciu spadochroniarzy. Następnie major Nationale Volksarmee wydał komendę: "Panzer loss!", na którą pojazdy opancerzone ruszyły do boju. Zagrzmiały potężne silniki transporterów oraz czołgów, zaterkotały karabiny przedzierającej się przez chaszcze piechoty. Co jakiś czas salwa z dobrze zamaskowanych działek przerywała tę kakofonię dźwięków charakterystycznym hukiem. Odpowiedziały im wystrzały z armat czołgów. Rozmieszczony w punkcie oporu "imperialistów" czołg T-55A, trafiony przez "Meridę" strzałem oddanym podczas jazdy z włączoną stabilizacją uzbrojenia, okrył się czarnym dymem.

(fot. Bartosz Kraska)(fot. Bartosz Kraska) (fot. Bartosz Kraska) Ostrzał artyleryjski najskuteczniejszą formą negocjacji z imperialistycznym wrogiem (fot. Bartosz Kraska)

Dwugodzinny atak, podzielony skrupulatnie na kolejne fazy, zakończył się pełnym sukcesem. Szkoccy i francuscy obserwatorzy z ramienia NATO kiwali głowami, przyznając, że wyglądało to lepiej niż w ubiegłym roku. Publiczność biła brawo, strażacy z NRD dogaszali zgliszcza, a ppłk Gaj oceniał z uznaniem całą akcję. To bowiem, co mogło wydawać się wyłącznie dobrą zabawą przygotowaną ze sporym rozmachem, było dla uczestników sprawdzianem umiejętności.

- Jako zawodowy wojskowy przyznam, że wszystko wyszło bardzo przyzwoicie. Te manewry są dowodem, że możliwe jest wyszkolenie grupki amatorów tak, by dobrze radzili sobie podczas działań taktycznych, w tym również - co jest najbardziej godne podkreślenia - do działania na pojazdach bojowych, czołgach i transporterach - ocenia. Ppłk Gaj ma wieloletnie doświadczenie w szkoleniu żołnierzy. Stwierdza, że najważniejsze, aby uczeń był chętny do nauki. Dziś najwięcej zapaleńców wśród cywili znaleźć można nie tylko w grupach rekonstrukcyjnych, ale także w drużynach biorących udział w "strzelankach" przy użyciu airsoftowych replik broni.

(fot. Bartosz Kraska)(fot. Bartosz Kraska) (fot. Bartosz Kraska) Wschodnioniemieccy spadochroniarze bezbłędnie wylądowali mimo ostrzału wrogich oddziałów (fot. Bartosz Kraska)

- Sytuacja na Ukrainie pokazuje, że korzystanie ze wsparcia wyszkolonych amatorów ma rację bytu. Pewne instalacje muszą być chronione nawet w czasie pokoju, mam tu na myśli mosty, ujęcia wody pitnej, instalacje energetyczne. Tu mogliby sprawdzić się dobrze przygotowani i sprawdzeni cywile - stwierdza ppłk Gaj.

Świetna zabawa

Manewry przeszły do historii. Apel na zakończenie za nami. Flagi bratnich narodów już nie powiewają nad poligonem, ale wytrwali imprezowicze starają się wykorzystać ostatnie chwile... wolności. Choć brzmi to paradoksalnie, wielu uczestników "Tarczy 2015" postrzega ćwiczenia wojskowe właśnie jako odskocznię od codziennego kieratu.

- Napijesz się ze mną benzyny? - pyta chłopak w granatowym mundurze. Z głośników charczą hity z lat 80. Ci, którzy przetrwali upalny dzień na poligonie, mają piach w butach i we włosach, spierzchłe usta i suche gardła. Jedni więc piją piwo przez "słonia", czyli najpopularniejszą swego czasu maskę pgaz. Inni przerywają tańce, by radośnie oddać w powietrze serię z repliki AKM.

Wieczorem można napić się benzyny (fot. Bartosz Kraska)Wieczorem można napić się benzyny (fot. Bartosz Kraska) Wieczorem można napić się benzyny (fot. Bartosz Kraska) Wieczorem można napić się benzyny (fot. Bartosz Kraska)

"W poniedziałek trzeba będzie się ogarnąć, ubrać, iść do pracy, a póki co korzystamy ze swobody" - to jedna z częściej powtarzanych tu fraz. Jeszcze tylko ostatni taniec. Ostatni toast. Ostatnia noc na kanadyjce pod baldachimem wojskowego namiotu. Ostatni prysznic w zimnej wodzie z beczkowozu. Ostatnia kawa ugotowana na prymusie. I już... trzeba się zwijać. Czołgi wprowadzić na trailery, wsiąść do swojego ukochanego UAZ-a, GAZ-a, KrAZ-a, Urala, SKOT-a, BRDM-a albo BTR-a i rozpocząć powolny powrót do świata, w którym łóżko jest za miękkie, noc jest za cicha i za ciepła, a sucharki z konserwą nie smakują już tak dobrze. I trzeba zacząć odkreślać w kalendarzu dni do kolejnych manewrów.

Bartosz Kraska. Fotograf, miłośnik militariów i sportów motorowych. Organizator eventów airsoftowych. Kierowca w amatorskich rajdach samochodowych.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.