Rower: wróg publiczny numer jeden?

Uwielbiam jeździć rowerem po mieście. Jednak coraz częściej sarkam pod nosem. Już nawet nie denerwuję się na ludzi, którzy beztrosko wchodzą na ścieżki rowerowe, ani na kierowców, którzy próbują mnie zabić, ale na innych użytkowników jednośladów.

Szybcy i nieuważni, rutyniarze i niedzielne łajzy - rowerzyści znów są pod ostrzałem, a ostatnie wypadki na ulicach dużych miast pokazują, że  faktycznie, mamy ze sobą problemy. Czy nowe przepisy dla rowerzystów pomogą to zmienić?

Z roku na rok moja wściekłość na współużytkowników dróg i ścieżek rowerowych wzrasta. Coraz częściej największym zagrożeniem stają się inni rowerzyści. Spora część jeździ jak dupy wołowe. "Przepisy? Przecież jestem na ścieżce rowerowej, to moje miejsce. MOJE." - i dawaj, jadą środkiem, albo od sasa do lasa. Zatrzymują się bez ostrzeżenia i - zamiast zejść na bok - po prostu sobie stoją.

Umówmy się, drogi, które wytyczono dla rowerzystów w polskich miastach to najczęściej nie są jakieś kolarskie autostrady. Miejsca wystarcza na dwa rowery. Chyba że staniesz pod skosem i zaczniesz sobie poprawiać swoje superfajne rękawisie albo gmerać w przytroczonych torbach. Fakt, że mieszczą się idealnie dwa rowery często jest genialnym pretekstem do tego, by jechać we dwoje, jakby to były Walentynki. Obok siebie, radośnie świergocząc do siebie o tym i owym. To jest miłe, jasne. Wyjście na rower jako forma spędzania czasu z kolegą czy koleżanką, żoną, mężem czy kimkolwiek to bardzo chwalebna idea, pod warunkiem, że przy okazji starcza ci oleju w głowie i wiesz, że na ścieżce są też inni i chcą przejechać, być może nawet nadjeżdżają z przeciwnego kierunku, ale UPS! Nie zauważyłam, bo się zagadałam...

OK, na ścieżkach to jest nasz wewnętrzny, kolarski problem, sami sobie robimy psikusy. A kiedy ścieżek wytyczonych poza jezdnią brak? Przepisy mówią, że wtedy należy włączyć się na rowerze do ruchu samochodowego. Wiem, to dość stresujące, zwłaszcza w centrum dużego miasta. Przejechać w Warszawie z Mokotowa na Muranów bez stanu przedzawałowego to trochę tak, jak osiągnąć nowy stopień wtajemniczenia ZEN. Pewnie dlatego wielu mniej odpornych na stres rowerzystów wybiera jazdę chodnikiem. Ja też to robię, gdy jadę z dziećmi. Przepisy mi na to pozwalają. Nie znaczy to jednak, że wskakując na chodnik wrzucam szósty bieg i kręcę korbą, jakby obudził się we mnie Emil Zatopek. Dla własnego dobra dostosowuję prędkość i nie przeganiam pieszych. Już sam widok rowerzysty na chodniku wywołuje jednak radosne okrzyki w klimatach uniwersalnego i serdecznego "spierdalaj!" , zwłaszcza na wysokości starego Mokotowa. Nie dziwię się. Znam wielu kozaków i wiele łajz, które zapominają, że to nie jest Tour de Pologne, ani Carmageddon, prędzej pielgrzymka do Siemianowic Śląskich. Nikt nie daje ci bonusów za największą liczbę potrąconych pieszych.

A co, jeśli ścieżka rowerowa wiedzie ulicami? Cóż, sorry, mamy wtedy wszyscy przechlapane. Kilka dni temu znajomy dziennikarz wrzucił fotorelacje z udzielania pierwszej pomocy rowerzyście potrąconemu NA ŚCIEŻCE ROWEROWEJ przez kierowcę. Jako że ścieżkę wytyczono na jezdni ulicy Tamka, która elegancko wiedzie w dół pod dużym kątem nachylenia, większość rowerzystów jedzie tu szybciej. I wtem! Kierowca wyjeżdża swoją panzerfurą z ulicy podporządkowanej i wbija się w takiego delikwenta jadącego sobie w dół. Oczywiście przy okazji masakruje cyklistę, a swoje auto pozbawia szyb. Wina? Kierowcy. Tłumaczenie? Nie zauważył, przeprasza.

źródło: Facebook / Rafał Betlejewskiźródło: Facebook / Rafał Betlejewski źródło: Facebook / Rafał Betlejewski Źródło: Facebook / Rafał Betlejewski

Znajomy z Krakowa nerwowo apeluje, by kierowcy włączający się do ruchu na jednej z jednokierunkowych ulic pamiętali o kontrapasie dla rowerzystów. "Drodzy kierowcy wjeżdżający na Łobzowską z dróg podporządkowanych. TAM JEST KONTRAPAS. JADĘ ROWEREM POD PRĄD. PATRZCIE W DWIE STRONY. NIE ZABIJAJCIE MNIE" . Co na to kierowcy? "Gdyby zlikwidować pierwszeństwo dla rowerzystów na skrzyżowaniach, na których kierowcy wyjeżdżają z dróg podporządkowanych byłoby dla rowerzystów bezpieczniej" . To przypomina nieco retorykę rodem z ironicznych reklam przygotowanych przez Jeremiego Clarksona i spółkę w ubiegłorocznym sezonie TOP GEAR . Chcesz dojechać do domu bezpiecznie? Najlepiej daruj sobie jazdę na rowerze.

 

To nie jest żadne rozwiązanie, a ja nieodmiennie mam wrażenie, że wszyscy razem wzięci mamy na tych polskich drogach problem z wyobraźnią, uwagą, umiejętnością myślenia o konsekwencjach, a przede wszystkim ze świadomością, że nie jesteśmy tu sami. HALO. Fajnie, że umiesz jechać szybko i masz pierwszeństwo, ale wyobraź sobie, że ten debil, który na ciebie wyskoczy z bocznej drogi ma to w dupie. Co z tego, że to jego wina, skoro to ty masz otwarte złamanie.

Jedziesz samochodem i nie zauważasz rowerzystów? Genialnie, może czas wrócić na kurs prawa jazdy, albo odstawić samochód i zająć się graniem w gry. Najlepiej strzelanki. One doskonale rozwijają zmysł koncentracji i poprawiają spostrzegawczość albo giniesz...

Nie możemy mieć wszyscy siebie w dupie, no, chyba że generalnie zależy nam na wdrożeniu planu masowej zagłady z wliczeniem w to złożenia samego siebie w ofierze. Ale chyba nie o to chodzi w prozaicznym, codziennym wyjściu na rower, nie?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA