Porzuć gary, nabierz apetytu na miasto!

Jadanie ?na mieście? przez wiele osób wciąż jeszcze bywa postrzegane jako zbytnia rozrzutność. Dla nas jest czymś więcej niż tylko dostarczaniem organizmowi składników odżywczych - to przyjemność, przygoda, czasem konieczność, a niekiedy też... oszczędność.

W wielu krajach, nie tylko tych wysoko rozwiniętych, jadanie poza domem jest elementem kultury. Nie chodzi o splendor, brylowanie w "aliganckich" fatałaszkach i osączanie trzech butelek Pernod Ricard Perrier-Jouet przy dyskusji o zaletach kina południowoabchaskiego. A przynajmniej nie zawsze o to chodzi. Dla naszych wschodnich sąsiadów jedzenie na mieście - a w zasadzie poza domem (nie zawsze ma się do dyspozycji miasto!) - jest sposobem na spędzenie czasu wspólnie z rodziną i znajomymi. Bywa też okazją do wymiany informacji i ubicia interesu. Te same motywy potrafią skłonić arabskich mężczyzn do wielogodzinnego, wydawałoby się bezczynnego, przesiadywania w kawiarniach nad szklanką czarnego, gęstego, aromatycznego naparu. Dajcie im spokój, oni pracują.

Restauracja 'Miłość' - ul.Kredytowa 9, WarszawaRestauracja "Miłość" - ul.Kredytowa 9, Warszawa Restauracja "Miłość" - ul.Kredytowa 9, Warszawa Restauracja "Miłość" - Warszawa

Są takie regiony świata, gdzie przestrzeń życiowa nie pozwala na wygospodarowanie pomieszczenia kuchennego. Albo rozstawisz mały palnik w miejscu, które potem będzie twoim łóżkiem i ugotujesz coś, co nie zirytuje swym zapachem sąsiadów, albo wyskoczysz do baru na rogu na pożywne danie jednogarnkowe.

W naszym rodzinnym domu przygoda z zażywaniem rozkoszy oferowanych przez lokale gastronomiczne rozpoczęła się dość wcześnie. W czasie obowiązkowych weekendowych spacerów po mieście, jeśli tylko wystarczało pieniędzy - odwiedzaliśmy kawiarnie. To były inne kawiarnie - kawę serwowano "po turecku", w szklankach, z soków był tylko pomidorowy i jabłkowy, ojciec zawsze zamawiał krem sułtański, ja lody pistacjowe, bo stanowiły moją dziecięca obsesję zarówno z powodu przedziwnego koloru, jak i zaskakującego smaku. Nie pamiętam, co zamawiała mama, poza kawą. Pamiętam, że przenigdy nie zamówiłaby "wuzetki". Dlaczego? Po prostu ma uraz do ciastka, jeszcze z czasów studiów, kiedy to grupę przyszłych inżynierów, budowniczych dróg i mostów wysłano na praktyki do cukierni. I patrzyli jak mistrz nonszalancko smaruje blaty kakaowe kremem bez zabezpieczenia. Czyste ręce? Zabobon jakiś. Palenie surowo wzbronione? Chyba u ciebie w domu, synku. Rozumiem więc tę lekką odrazę w jej oczach.

Restauracja 'Aleja 40', ul. Al. Marszałka Piłsudzkiego 40, GdyniaRestauracja "Aleja 40", ul. Al. Marszałka Piłsudzkiego 40, Gdynia Restauracja "Aleja 40", ul. Al. Marszałka Piłsudzkiego 40, Gdynia Restauracja "Aleja 40" - Gdynia

Poważne stołowanie się na mieście wiązało się albo z wyjściami w góry (ciepła zupa w schronisku), albo ze specjalnymi okazjami. Na przykład ostatni dzień szkoły. W mundurku, ze świadectwem po pachą i z kwiatkiem w garści (czasem też z "tytą", czyli popularnym na Śląsku rogiem słodyczy w drugim ręki) szliśmy na pizzę. Tak. To były pierwsze lata obecności takich lokali jak Pizza Hut. Sama perspektywa baru sałatkowego, gdzie mogłam sobie nałożyć górę kukurydzy i nikt nie miał o to pretensji, była czymś szalenie kuszącym.

Rozpoczynając "życie na swoim" wraz z moim przyszłym małżonkiem (co nastąpiło błyskawicznie po maturze) celebrowaliśmy wspólne obiady w chińskich budkach z żarciem, gdzie prosty obiad kosztował kilka złotych. Mieliśmy swoje zaufane punkty, z daleka potrafiliśmy wyczuć, gdzie nawet nie warto się zbliżać, bo cholera wie, co serwują.

Restauracja 'Pieprz i wanilia', ul. Kutnowska 1-3, WrocławRestauracja "Pieprz i wanilia", ul. Kutnowska 1-3, Wrocław Restauracja "Pieprz i wanilia", ul. Kutnowska 1-3, Wrocław Restauracja "Pieprz i wanilia" - Wrocław

Lubiliśmy też szukać nowych smaków. W naszym mieście dawniej trzeba było mieć albo zasobny portfel, albo po prostu długo chodzić. Za to podczas zagranicznych wypraw testowaliśmy do woli, zwłaszcza jedzenie w tanich barach, które były obsadzone głównie przez lokalnych mieszkańców. Siadając w takiej knajpce z dzieciakami z miejsca - zamiast wrogości i dystansu - budziliśmy sympatię. Hej jesteście turystami, z daleka, jedziecie z dziećmi i przyszliście do naszej knajpki?! To dla nas zaszczyt! Momentami było mi głupio, kiedy dzieci były wręcz rozpieszczane przez kucharzy. Może to po prostu moje szczęście do ludzi?

W Warszawie kuchnie etniczną poznawaliśmy głównie przy okazji różnych okazji - na przykład na urodziny zamiast stać przy garach, certolić się z frymuśnym menju, a potem skakać wokół rodziny, wybieraliśmy sobie jakąś egzotyczną knajpkę. Czasem była to afrykańska kuchnia działająca na Woli, czasem jakieś portugalskie cataplanas, albo argentyńskie żarcie serwowane na szpadach. Zawsze stanowiło to duże przeżycie.

Restauracja 'Warto nad Wartą', PoznańRestauracja "Warto nad Wartą", Poznań Restauracja "Warto nad Wartą", Poznań Restauracja "Warto nad Wartą" - Poznań

W Polsce wciąż jednak dominuje przekonanie, że w jedzeniu na mieście, jest coś zdrożnego - snobizm, wielkopańska fanaberia, forma rozrzutności...  "Chcesz zaoszczędzić? Zrezygnuj z jedzenia na mieście!" - brzmi jedna ze złotych porad, których udzielają wszelcy mędrcy z kosmosu. Jest w niej sporo prawdy, o ile masz nieograniczoną ilość czasu i energii. Jeśli jesteś jednym z tych, którzy mają mało czasu, mało energii i niekiedy też niewiele pieniędzy, a jednocześnie z racji posiadania rodziny nie możesz ograniczyć się do zagryzania suchego makaronu, możesz po prostu przetrzeć szlaki w miejscach, gdzie da się zjeść w miarę zdrowo i niedrogo.

w warszawie na przykład dzięki ekspansji kucharzy z dawnego Stadionu Dziesięciolecia na mieście króluje zupa Pho, która jest właściwie wymarzonym daniem dla rodzin z dziećmi. Jedną michą najedzą się trzy osoby, albo jedna głowa rodziny. W wielu miejscach, na przykład lokalach z tanią kuchnią indyjską zamawiamy dwa dania, którymi spokojnie naje się cała familia. Gdyby przyszło nam tak robić codziennie, pewnie poszlibyśmy z torbami, ale są dni, kiedy naprawdę każda minuta jest na wagę złota, lepiej więc wyjść z dziećmi na spacer i zjeść coś na mieście, niż rwać włosy z głowy żonglując garnkami, a potem zgrywać Gruppenfuhrera , który musztruje nażarte towarzystwo, by po sobie posprzątało. Tylko dokładnie! Gary umyte, podłoga wyszorowana, obrus zmieniony, buzie wypucowane! Raz, raz! Nie ociągać się!

Restauracja 'Otwarta' - GdańskRestauracja "Otwarta" - Gdańsk Restauracja "Otwarta" - Gdańsk Restauracja "Otwarta" - Gdańsk

Zwyczajnie warto wybierać z rozwagą, obserwować, gdzie jest dużo klientów, gdzie panuje dobra atmosfera. Moimi faworytami są lokale raczej bezpretensjonalne, gdzie właściciel jest szefem kuchni, ceny są zbliżone do cen potraw, które sami chcielibyśmy w tym czasie przyrządzać, klienci po kilku dniach znają się doskonale, a po krótkiej rozmowie można nawet poprosić o coś spoza karty (to mój trick, przysięgam, po prostu lubię tofu serwowane z innym sosem, niż ten w menu, pan z naszego baru już zdążył się przyzwyczaić). Oczywiście każdemu jego porno - eleganckie knajpki z intrygującymi potrawami serwowanymi w porcjach raczej degustacyjnych też są potrzebne, mają swoich klientów, potrzebne są ekskluzywne restauracje i tanie bistro.

W domu też jest fajnie, dlatego nie warto stawiać tych dwóch sytuacji w opozycji do siebie, warto po prostu czasem się odważyć. Jeśli nie będziecie jadać poza domem, nie przekonacie się, jak cudownym uczuciem jest odkrywanie zupełnie nowych smaków, jaką przygodą mogą stać się podróże kulinarne i jaką frajdą może być ta chwila, kiedy wreszcie cała rodzina może spokojnie się wyluzować.

***

OD REDAKCJI: A niedowiarków, którzy wątpią, że na mieście można zjeść (dość) tanio, smacznie i na dodatek się najeść - zachęcamy do zainteresowania się festiwalem Apetyt na miasto . To fajna inicjatywa: festiwal kulinarny, który ma na celu zachęcenie do wypełznięcia z własnej kuchni i jedzenia na mieście. Podczas festiwalu (najbliższy już 20-26 kwietnia ) można poeksperymentować z różnymi restauracjami, w których szefowie kuchni przygotowali specjalne menu: przystawkę, danie główne i deser. Boicie się, co zobaczycie na paragonie, gdy zamówicie w świetnej restauracji te trzy pozycje? Tym razem nie ma stresu, bo kupujecie voucher za 39 zł i w tej cenie macie ów pakiet. Festiwalowe przybytki kulinarne czekają na was w Warszawie, Poznaniu, Krakowie, Wrocławiu i Trójmieście. Foch się wybiera, bo na liście naszych priorytetów dobre żarcie jest w pierwszej trójce (no dobra, na pierwszym miejscu...).

Mamy też dla was konkurs - "Porzuć brudne gary, idź w miasto"!

Zwycięzca otrzyma dwa vouchery do wybranej knajpy biorącej udział w festiwalu. Sprawa bardzo prosta - wystarczy, że przyślecie na adres redakcji foch@agora.pl zdjęcie góry brudnych garów w zlewie. Kto je na mieście ten nie musi zmywać, co nie? Żebyśmy miały pewność, że to wasze własne, a nie z przebogatych zasobów internetu, to nasmarujcie keczupem (na przykład) literkę F z wykrzyknikiem na jakimś talerzu czy patelni.

Na foty czekamy do północy w niedzielę 19 kwietnia .

Regulamin konkursu znajdziecie TUTAJ .

Apetyt na miastoApetyt na miasto Apetyt na miasto Apetyt na miasto

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.