Środa wieczór, szybkie wyjście do pobliskiego pubu, umówione od dawna. Dla niej to frajda. Bo wreszcie wyrwała przyklejoną do klawiatury Węcławkową z domu. Dla mnie święto. Ona już jest na miejscu, promienna, może nawet za bardzo, pyta czemu nie odczytuję wiadomości. Dopiero teraz przypominam sobie, że mam telefon. Fakt, biegłam, jakby mnie sfora mutantów goniła. Właściwie to prawie tak było. Już stałam w drzwiach, już zakładałam płaszcz, gdy wtem! Mamoooo, a onaaaaa... Mamooooo, a ooooon... Kochaaanie, gdzie jest mleeekooooo? Rzucam przez próg granat odpowiedzi i uciekam.
Siedzimy więc przy stoliku i gadamy. Ona - trzydziestokilkuletnia singielka, z dużego ośrodka miejskiego, z dobra pracą i własnym M2. Ja - trzydziestokilkuletnia mężatka z dwojgiem dzieci, freelancerka z milionem zleceń i mieszkaniem na kredyt. Moja rzeczywistość i jej rzeczywistość to dwa różne światy, ale przecież się dogadujemy od lat. Tylko potem wychodzi na to, że ona opowiada żywiołowo co tam słychać, a ja maskuję ziewanie, nie dlatego, że Marta zanudza, tylko dlatego, że normalnie o tej porze idę spać. Bo wstaję o 4:00, żeby pisać w spokoju. No nic, po drugiej kawie zaczynam się rozkręcać. Nie napiszę nic o papierosach, bo podobno czytają nas dzieci, a to nieładnie tak promować palenie.
Gdyby takie spotkanie miało miejsce kilka dekad temu, nie byłoby miejsca na spokojną, szczerą rozmowę. Inne było podejście do małżeństwa i życia samemu. To pierwsze świadczyło o trwałości, dojrzałości, zaradności. Urodzenie dzieci było sukcesem, a wytrwanie w urzędowo lub kościelnie uświęconym związku do złotych godów nie wydawało się czymś zaskakującym. Singielstwo (fuj, straszne słowo!) to stan, który pojawił się stosunkowo późno, bo w epoce industrializacji, w wieku pary i maszyn. Dotyczył przede wszystkim kobiet, bo przecież o mężczyznach nawet w zaawansowanym wieku wiadomo, że są przede wszystkim "partią do wzięcia". A singielka? Przede wszystkim miała rzekomo zagrażać instytucji małżeństwa, stan singlowski był synonimem jeśli nie rozwiązłości seksualnej, to przynajmniej pewnej niedojrzałości albo porażki.
Niemiecki socjolog Stefan Hradil jeszcze dwie dekady temu zrobił singlom niezły czarny PR. W publikacji , której oryginalny tytuł "Die Single-Gesellschaft" znaczy tyle, co "Społeczeństwo singli" znaleźć możecie cały szereg stereotypów dotyczących tego stanu. "Bez zobowiązań", "kochające życie", "unikające trwałych więzi", "aktywne seksualnie". U nas, w Polsce, przez szereg lat brak zamążpójścia kojarzony był z formą nieszkodliwego dziwactwa - pomyślcie tylko jaki ładunek emocjonalny niesie sformułowanie "stara panna " .
Marta - rozsądna, oczytana, z własnym, skromnym, nowocześnie urządzonym mieszkaniem nijak nie pasuje do tego obrazka. Nie ma kota. Nie chce dzieci. Męża - ani cudzego, ani własnego - też mieć nie pragnie, ale czy na pewno?
Na przykład w pracy - tak już mówią inni. W prasie kobiecej roi się od listów rozżalonych singielek utrzymanych w tonie wyrzutów, że najpierw na rozmowach kwalifikacyjnych przyszli szefowie podejrzliwie pytają, kiedy taka panna ma zamiar się ustatkować i rodzić dzieci, a potem zostaje zagoniona do kieratu. "Mężatki, zwłaszcza dzieciate, wymuszają na przełożonych wcześniejsze wyjścia z pracy i mają większą szansę na urlopy świąteczne", wszystko dlatego, że "singielki i tak nie mają się do kogo spieszyć" . Ten argument w naszym domu na szczęście nie istniał, obydwoje dość entuzjastycznie przyjmowaliśmy możliwość dyżuru w święta . Może to specyfika naszej pracy? Pamiętam kilka takich świątecznych dni. Wreszcie można usłyszeć własne myśli, ktoś przyniósł kawałek ciasta z domu, ktoś inny sałatkę. W redakcji jest tylko garstka niezbędnych do przygotowania nowego wydania dziennika osób. Praca idzie dwa razy szybciej, a atmosfera jest zdecydowanie bardziej spokojna.
Marta - wnosząc z tonu dramatycznych listów - pewnie miała szczęście. Jako singielka nigdy nie znalazła się w sytuacji, w której tęsknie, czy zawistnie spoglądała znad komputera na wybiegające do domu mężatki, nie sarkała na te matki, które biorą urlopy "na chore dzieci", przez co cały zespół pracować musi dwa razy więcej.
Jakiś czas temu trafiłam na publikację profesora Stanisława Głaza , wykładowcy Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej w Krakowie. Profesor badał różnice w wyznawanych wartościach i sensie życia singli i osób żyjących w związkach małżeńskich. Wnioski z jego badań mogą zaskakiwać. Osoby żyjące w związku małżeńskim bardziej sobie cenią przyjaźń, szacunek dla siebie oraz szeroko rozumiane zdrowie, w tym także sprawność fizyczną, natomiast single bardziej doceniają piękno świata i stawiają na zabezpieczenie bytu nie tylko dla siebie, ale dla ewentualnej rodziny. To ciekawe, bo stereotypowo z dbałością o zdrowie i relacje koleżeńskie bardziej kojarzy się ta druga grupa. Obraz singielki, jaki na przełomie tysiącleci pojawił się w mediach to raczej wizja rodem z seriali pokroju "Seks w wielkim mieście" , niż kolejnych Bridget Jones . Bohaterka wykreowana przez Helen Fielding raczej koresponduje z wcześniejszą wizją staropanieństwa.
Miłość, to nie tylko pocałunki w świetle zachodzącego słońca (Fot. CC0/static.pexels.com) Miłość, to nie tylko pocałunki w świetle zachodzącego słońca (Fot. CC0/static.pexels.com) Miłość, to nie tylko pocałunki w świetle zachodzącego słońca (Fot. CC0/static.pexels.com)
Czego można zazdrościć singlom? Na przykład czasu na "wszystko". Marta sprowadza mnie na ziemię. Singielka w typie "z dużego ośrodka miejskiego", taka, która "codziennie zaczyna od fitnessu, potem kawy, wreszcie rusza do pracy, popołudniu spotyka się z kumplami, a wieczorem rusza w miasto", to mit, lub raczej święto niż codzienność. Życie Marty było połączeniem pracy zawodowej i studiów, leniwego domatorstwa i odkładania pieniędzy na wyjazdy zagraniczne.
Tu wchodzę jej w słowo. To jest to! Zazdroszczę singielkom wszystkiego tego, czego synonimem jest pusta lodówka - tej możliwości "nicniemania" . Ja muszę mieć w lodówce choćby kawałek sera i dżem, jajka, trzy kromki chleba i mleko, tak, żeby wyczarować jakieś improwizowane śniadanie dla dzieci. W małżeństwie zamiast "mogę" i "chcę" pojawia się "muszę" i "należy".
Singielki negatywnie postrzegane przez pryzmat egoizmu i hedonizmu mogą natomiast zazdrościć mężatkom innego wymiaru spokoju i bezpieczeństwa - tego psychicznego. Marta przyznaje, że zgranym małżeństwom może zazdrościć tego wzajemnego wspierania się w najtrudniejszych momentach, niezależnie od okoliczności. W tych sytuacjach, kiedy jedno już nie daje rady i ma kryzys, to drugie jest obok i motywuje do tego, by iść naprzód i nie rezygnować, choćby się świat walił. - Nie ma tego nieustannego "Ja". "Ja jakoś sobie muszę radzić", jest "my", "zrobimy to razem" - mówi. No właśnie... "My, my, my" wieczne "my" - dodaję od siebie. Z czasem zaciera się "ja", nie ma pytania "co jest ważne dla mnie", jest nowe: "to ważne dla nas". Mam męża, mam dzieci, mam powinności i obowiązki, a żeby razem funkcjonować, musimy iść na serię kompromisów. Ja mogę jej zazdrościć tego, co popularnie nazywamy braniem spraw w swoje ręce, a ona? Wraca do tematu spokoju, a właściwie to tak zwanego "świętego spokoju". Singielka nie tylko bywa zarzucana pytaniami "kiedy mąż", "kiedy dzieci" i zasypywana sugestiami, niezbyt miłymi, "kiedyś pożałujesz, że nie urodziłaś dzieci wcześniej". Albo wcale.
Marta zaczyna się irytować. Dodaje jeszcze że nie przepada za słowem "singielka".
Trudno się z nią nie zgodzić. Kto nigdy nie doświadczył samotności w związku, albo takiej samotności, jaka niekiedy przychodzi do młodych matek tuż po urodzeniu pierwszego dziecka, ten może nie wiedzieć jak to jest być z innymi i pozostawać osamotnionym w obliczu wyzwań codzienności. To jedno z najgorszych uczuć na świecie, a mówi się, że to singielki muszą być silne. Co jeszcze się mawia? Na przykład, że mają bogate życie seksualne, takie, o którym mężatki ze stałym partnerem mogą tylko pomarzyć z zazdrością...
Życie singielki, to nie tylko podskakiwanie z balonikami (Fot. CC0/www.gratisography.com) Życie singielki, to nie tylko podskakiwanie z balonikami (Fot. CC0/www.gratisography.com) Życie singielki, to nie tylko podskakiwanie z balonikami (Fot. CC0/www.gratisography.com)
To kolejny mit, albo inaczej: to nie kwestia stanu matrymonialnego, a temperamentu. Dlatego słysząc o tym skakaniu z kwiatka na kwiatek Marta wzdycha i przewraca oczami. Że też o mężatkach nikt nie mówi, że nic tylko fantazjują, by skoczyć w bok, prawda?
- Marta wyjaśnia z uśmiechem i rzuca jeszcze coś o tym, że mężatkom, czy dziewczynom żyjącym w wieloletnim konkubinacie ze stałym partnerem mogłaby zazdrościć jednego - tego, że nie muszą się przejmować aż tak swoim wyglądem kiedy idą z mężem do łóżka, bo wiedzą, że on je już zna i w pełni akceptuje.
Niech więc mężatki tak nie wzdychają i nie mówią z mieszaniną smutku i zazdrości o tym, że one same skazane są na jednego i tego samego partnera do końca życia. Mają niepowtarzalną szansę odkrywać jedną osobę na milion sposobów! Prawda jest taka, że niezależnie od wad i zalet obu stanów zawsze będą powody, dla których mężatki będą zazdrościć życia singielkom i vice versa. To ludzkie.
Dopijamy kawę i uciekamy do swoich spraw.
Obejrzyj także wideo: Miłość zdrowa czy toksyczna? Sprawdź! Oto 6 najważniejszych różnic